Kurier z Teheranu. Wojciech Dutka
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kurier z Teheranu - Wojciech Dutka страница 15

Название: Kurier z Teheranu

Автор: Wojciech Dutka

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-66503-29-8

isbn:

СКАЧАТЬ

      Mokrzycki wjechał do Lublina od strony warszawskiej szosy i jadąc do centrum, po prawej minął budynek Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Była siódma rano dnia 9 września.

      – Wyskoczę na ulicy Lipowej. Dziękuję ci za wszystko – powiedział poeta.

      Samochód się zatrzymał i Czechowicz wysiadł.

      – Naprawdę drobiazg. To ja dziękuję za pomoc przy moim żołnierzu – odparł hrabia.

      – Miło mi było cię poznać – rzekł Czechowicz, odwracając się. – Mimo wszystko chciałbym się kiedyś odwdzięczyć za pomoc.

      Mokrzycki w żadnym wypadku nie mógł i nie chciał przyjąć pieniędzy. Uwłaczałoby to jego poczuciu godności. Jednak poeta wyciągnął z plecaka małą paczuszkę oprawioną w biały kredowy papier. Wręczył ją Mokrzyckiemu, który siedział na miejscu pasażera obok kierowcy.

      – Co to takiego?

      – Mój pierwszy tomik poetycki z roku 1927. Może ci się spodoba.

      Uścisnęli sobie ręce. Mokrzycki szóstym zmysłem wyczuł, że Czechowicz nie chciałby tak kończyć tej znajomości. Pokochaliby się, zapewne. Ale była wojna, a świadkami ich pożegnania byli dwaj żołnierze. Musieli więc poprzestać na uścisku dłoni. Po chwili poeta zniknął w zaułku prowadzącym z ulicy Lipowej do równoległej ulicy Chopina. Odwróciwszy się w tę stronę, Mokrzycki już go nie zobaczył. Dał znak kierowcy, by ten jechał do dowództwa wojskowego okręgu Lublin. Mokrzycki miał zamiar porozmawiać z dowódcą obrony miasta generałem Tadeuszem Piskorem i prosić go o aprowizację i dodatkowy przydział benzyny. Jazda w stronę rumuńskiej granicy wydała się podporucznikowi konieczna.

      Gdy auto ruszyło, Mokrzycki rozmyślał, że Czechowicz nie ma w sobie nic z pychy Iwaszkiewicza, fanfaronady Lechonia, pretensjonalności i nieopanowania Boya ani gwiazdorstwa Henryka Warsa, którego hrabia poznał na swoim ślubie półtora roku wcześniej. Otworzył tomik i przeczytał to, co wiele lat wcześniej Czechowicz tak pisał o sobie samym:

      Mam dopiero 22 lata

      znam dopiero 22 piętra

      znam zaledwie dwadzieścia dwoje warg

      zapomniałem miliardy o swej dumie

      pamiętam

      nieść się wysoko jak maszt wśród latarń

      przez dnie przez gwar przez targ[6].

       *

      Dziewiątego września było już jasne, że niemiecka próba zdobycia Warszawy z marszu spełzła na niczym. Czwarta Dywizja Pancerna Wehrmachtu, która próbowała tego dokonać od strony Ochoty, została wciągnięta w pułapkę w gęstej sieci ulic i zmasakrowana ogniem rusznic przeciwpancernych i dział przeciwpancernych kaliber 37 mm, które przebijały w kampanii wrześniowej pancerze każdego niemieckiego czołgu. Niemcy stracili tego dnia osiemdziesiąt pojazdów – samochodów pancernych i czołgów, a trupy żołnierzy Wehrmachtu leżały dokładnie tam, gdzie skosił ich ogień polskich obrońców stolicy. W międzyczasie zaczęła się także bitwa nad Bzurą, w której dwie polskie armie: Poznań i Pomorze zaatakowały od tyłu pozycje 8. Niemieckiej Armii idącej na Warszawę. Dało to stolicy kilka dni względnego oddechu.

      W tym czasie Józef Czechowicz udał się na ulicę Krakowskie Przedmieście, doskonale sobie znaną, tak jak całe rodzinne miasto. Po podróży w warunkach wojennych poeta nade wszystko pragnął się odświeżyć, a potem, po dobrym śniadaniu, które miał zamiar zamówić w jednym z barów na tej ulicy – udać się do znajomych, by przemieszkać u nich przez kilka dni. W Lublinie chciał zostać do czasu uspokojenia się sytuacji, cokolwiek miałoby to oznaczać.

      Nie golił się od trzech dni. A mężczyzna nieogolony i niepachnący mydłem lub dobrą wodą kolońską to mężczyzna zaniedbany. Czechowicz, mimo że miał w życiu kilka zakrętów, chciał pozostać elegancki. Idąc ulicą, już z daleka rozpoznał szyld zakładu fryzjerskiego Ostrowskiej. Przyspieszył kroku. Miał nadzieję, że mimo wojny otworzą go z rana. Gdy dotarł na miejsce, w środku nie było innych klientów. Z tym większą przyjemnością Czechowicz wszedł do lokalu, gdzie w czasie swojego wieloletniego mieszkania w Lublinie regularnie się ścinał. Pani Ostrowska, prowadząca zakład, poznała go od razu.

      – Wrócił pan!

      – Ano wróciłem na stare śmiecie.

      – Tylko nie śmiecie! – odparła kobieta, śmiejąc się i zachęcając, aby poeta wygodnie rozsiadł się w fotelu.

      – Golenie proszę. Dokładne. A potem ścinamy włosy – powiedział Czechowicz.

      – Jakby szanowny pan nakazał głowę, też bym ścięła tymi oto tutaj nożyczkami – zażartowała stara fryzjerka.

      Oboje się zaśmiali. Przez jedną krótką chwilę było jak za dawnych lat. Przez tę jedną krótką chwilę Czechowicz poczuł się znów szczęśliwy. Poeta starał się nie myśleć o wojnie.

      Dochodziła godzina dziewiąta rano.

      Eskadra heinkli he-111 z 4. Floty Powietrznej Luftwaffe znajdowała się już nad miastem. W dole, sześć kilometrów niżej, zawyły syreny. Czechowicz też je słyszał, ale postanowił nie przerywać golenia. Pilot pierwszego niemieckiego bombowca miał do wykonania zadanie, jakich wiele w tej kampanii. Nawigator spojrzał raz jeszcze w celownik. Lublin wyglądał tak, że można go było zamknąć w jednej dłoni. Bombardier czekał na sygnał od nawigatora.

      Ten wreszcie dał znak.

      Luk się otworzył i zaczęły się wysypywać bomby o wadze pięćdziesięciu kilogramów każda. Za pierwszym samolotem inne lecące w formacji uczyniły dokładnie to samo. Wkrótce czterdzieści maszyn niemieckich zrzuciło bomby, a każdy z nich miał na pokładzie dwie i pół tony materiałów wybuchowych. W kilka chwil niebo nad Lublinem zaczerniło się od dziesiątek bomb lecących na miasto jak stado drapieżnych ptaków atakujących wybrany cel.

      Nawigator widział, jak miastem wstrząsają eksplozje.

      – Polacy mają tam piekło – powiedział do siebie bez emocji.

      Wykonał swoje zadanie, niemiecki profesjonalista.

      Na dole zaczęło się pandemonium. Pierwsza bomba trafiła w budynek KUL-u, a potem ich deszcz spadał na ulice, kamienice, domy, grzebiąc ludzi pod gruzami. Kilka z nich spadło na Krakowskie Przedmieście. Dwie bomby trafiły w kamienicę pod numerem czterdziestym drugim, która zniknęła w wielkiej chmurze pyłu. Wyrzucony w górę wybuchem i falą uderzeniową rozrzucił gruz daleko na plac Unii Lubelskiej. Kamienica z zakładem fryzjerskim złożyła się jak domek z kart.

       *

      Mokrzycki kazał zaparkować na placu przed budynkiem dowództwa okręgu Lublin około dziewiątej rano. On również usłyszał warkot samolotów. Bombardowania Madrytu trzy lata wcześniej, a teraz Warszawy, uwrażliwiły go na ten dźwięk.

      – Do schronu! – zakomenderował swoim żołnierzom.

      Tam СКАЧАТЬ