Название: Kurier z Teheranu
Автор: Wojciech Dutka
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Поэзия
isbn: 978-83-66503-29-8
isbn:
– Co za skurwysyny – wściekał się pułkownik Smoleński.
– Moje obawy co do tego, jak Niemcy będą się zachowywać, potwierdzają się. Jednak, jeśli armia francuska ruszy na Zachodzie, z pewnością napór na nas zelżeje.
Mokrzycki nie wiedział, dlaczego to powiedział. Sam w to nie wierzył. Zdawał sobie sprawę, że ewakuacja najważniejszych instytucji i materiałów wywiadowczych państwa polskiego stawała się koniecznością.
Tego dnia postanowił zabrać ze sobą chorążego Jakuba Kalińskiego, który przywiózł mu rozkaz mobilizacyjny. Chorąży uchodził za dobrego kierowcę w Dwójce, a towarzyszyli mu dwaj wyszkoleni żołnierze: chorąży Maciej Widłak oraz kapral Kamil Wilk – do ochrony dokumentacji, na którą składały się osiemdziesiąt cztery teczki raportów referatu Wschód oraz dwanaście teczek osobowych ściśle tajnego znaczenia zawierających akta osobowe polskich szpiegów w Związku Radzieckim. Jednak w ogólnym zamęcie, jaki powstał, Mokrzycki dopiero 6 września uzyskał zgodę na przydział benzyny od dowódcy obrony Warszawy generała Waleriana Czumy. Nazajutrz, 7 września, Mokrzycki rozpoczął swoją wojenną gehennę, wśród tysięcy warszawiaków pragnących za wszelką cenę wydostać się z miasta.
Tuż przed wyjazdem hrabia dowiedział się w zarządzie wywiadu, że Czwarta Niemiecka Dywizja Pancerna wyposażona w dwieście pięćdziesiąt czołgów Panzer Mark II podchodzi do miasta od strony południowo-zachodniej. Generał Czuma, dowódca obrony stolicy, wysłał w rejon Woli i szczególnie narażonej Ochoty wszystkie odwody oraz utworzoną naprędce z ochotników brygadę robotniczą. Nie wszyscy ludzie uciekali z domów; mnóstwo mężczyzn, którzy nie zostali zmobilizowani z powodu wieku lub stanu zdrowia, kopało rowy przeciwczołgowe na Ochocie i Woli. Podchodzenie Niemców pod miasto już po tygodniu wojny Mokrzycki uznał za bardzo przygnębiającą wiadomość. Liczył jednak na to, że stolica wytrzyma jak najdłużej. Była symbolem Polski walczącej, tak jak Westerplatte, które wciąż się broniło.
Mokrzycki dostał od dowództwa Dwójki samochód marki Renault Celtaquatre, model z 1936 roku, z przydziałem benzyny i prawem jej rekwizycji na całej trasie. Kapral Wilk towarzyszył mu jako drugi kierowca, a chorąży Widłak jechał na motocyklu Sokół jako ochrona. Tylko Mokrzycki wiedział, co wiozą w bagażniku. Wyjeżdżając z siedziby sztabu generalnego Wojska Polskiego, hrabia zastanawiał się, kiedy znów przyjdzie mu zobaczyć Warszawę.
– Skręć na Narbutta – powiedział do siedzącego za kierownicą Jakuba Kalińskiego.
Chorąży nie dyskutował.
Gdy dojechali na miejsce, Mokrzycki zastał Czechowicza pakującego swoje rzeczy do plecaka. Józef spojrzał na hrabiego z wdzięcznością. Gdyby nie wojna, może dane by im było żyć razem. Ale teraz musieli uciekać.
– Nie dostałem już biletów na pociąg – powiedział Czechowicz.
– Nie dziwi mnie to. Zresztą kolej była przepełniona i nie najbezpieczniejsza. Niemcy bombardują także pociągi, żeby sparaliżować nasze linie komunikacyjne. Zabiorę cię do Lublina.
Czechowicz przytulił się do niego jak dziecko, którym w istocie był. Zlęknionym, przepełnionym bólem trzydziestoletnim dzieckiem.
– Dziękuję – wyszeptał.
– Chodźmy do auta. Mam jedno miejsce wolne.
Wkrótce okazało się, że przy wyjeździe z Warszawy szosa na Lublin jest zapchana setkami uchodźców. Mokrzycki nic nie mógł zrobić. Kapral Wilk nalegał, żeby zmusić ludzi do przepuszczenia wojskowego samochodu uprzywilejowanego, ale Mokrzycki nie chciał rzucać się w oczy. Wywoził w końcu tajne materiały polskiego wywiadu.
Jechali z prędkością może piętnastu kilometrów na godzinę. Gdy mijali Wawer, już po prawej stronie Wisły, Mokrzycki ze zmęczenia przysnął. Ocknął się dopiero, gdy na drodze podniósł się tumult. Ludzie nerwowo oglądali się za siebie. Na niebie pojawił się punkt, a potem drugi i zaczęły szybko się do nich przybliżać. Chorąży Kaliński zdołał usłyszeć charakterystyczny ryk syreny niemieckiego bombowca nurkującego Junkers Ju-87, zwanego popularnie stukasem. Samoloty te już zaczęły wywoływać w Polsce trwogę. Zestrzelono ich kilka nad Warszawą, ale ci piloci widocznie obrali sobie za cel kolumnę uciekinierów.
– Wysiadać z auta! – krzyknął chorąży.
Antoni natychmiast wykonał polecenie i schował się w rowie, przybierając pozycję embrionalną.
Stukas się zbliżał. Ryk syreny potężniał i rozchodził się na wszystkie strony.
Krzyki ludzi mieszały się z nerwowym rżeniem koni, które wyczuwały zagrożenie, ale nie miały się gdzie schronić.
Nagle niedaleko eksplodowała dwustupięćdziesięciokilogramowa bomba.
Fala uderzeniowa przewróciła motocykl chorążego Widłaka, którego wybuch rzucił na pobliskie drzewo. Odłamki rozprysnęły się we wszystkich kierunkach, raniąc dziesiątki osób, a tych, którzy stali najbliżej, wybuch wręcz rozerwał na strzępy. Na masce samochodu Mokrzyckiego znalazły się czyjeś wnętrzności. Hrabiemu, ukrytemu w rowie, nic się nie stało, podobnie jak dwóm jego ludziom, którzy uciekli z samochodu. Jednak chorąży Widłak nie mógł wstać. Jęczał z bólu. Tego Mokrzycki nie przewidział – Niemcy coraz silniej atakowali z powietrza.
Po chwili przerażeni warszawiacy zaczęli wstawać i otrzepywać z ubrań ziemię i krew. Ktoś zapłakał. Ranni krzyczeli. Ktoś inny prosił o opatrunek, a jeszcze inny wołał matkę. Mokrzycki otarł chusteczką pot z czoła, poprawił czapkę wojskową, po czym podszedł do rannego.
– Chyba jestem ranny w nogę – wycedził przez zęby chorąży Widłak. – Bardzo boli.
Mokrzycki zdał sobie sprawę, że żołnierz nie może kontynuować misji. Jednak nie mógł go tutaj zostawić na pastwę losu. Hrabia, jako oficer, był odpowiedzialny za swoich ludzi.
Z pomocą przyszedł mu Czechowicz, który jako pracownik Polskiego Radia na kilka dni przed wojną przeszedł kurs pierwszej pomocy. Ułożył żołnierza w pozycji bocznej ustalonej i poszedł zorganizować pomoc. Mokrzycki i jego ludzie czekali na poetę, który ruszył w stronę Warszawy, by powiadomić o ataku na kolumnę uciekinierów. Po godzinie od strony stolicy nadjechały karetki pogotowia oznakowane czerwonym krzyżem oraz wojskowe ciężarówki, które zabierały rannych z drogi. Gdy Czechowicz wrócił z dwoma noszowymi sanitariuszami, udało im się umieścić kaprala Widłaka na noszach i zanieść do samochodu. Najprawdopodobniej jeszcze tego dnia trafił on na Grochowską do szpitala. Czy przeżył kampanię wrześniową? Czy może został zabity w bombardowaniu szpitala kilka dni później? Tego nie wiadomo, jednak po tym wydarzeniu jego kompani nie mieli już nic przeciwko temu, żeby Józef Czechowicz towarzyszył im w podróży.
*
Golda СКАЧАТЬ