Название: Czas Wagi
Автор: Aleksander Sowa
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Классические детективы
isbn: 978-83-66503-31-1
isbn:
– Mogą mieć rację.
– Bzdura! Wystarczyłoby, aby przyszła. Dałbym jej tyle, ile by potrzebowała.
– A jednak pan Kowal wspomniał, że wasze stosunki się ochłodziły.
– Jej mąż to dureń.
– Możliwe – odparł detektyw – ale sporo wie.
Wagniewski rozparł się w fotelu. Przez chwilę patrzył badawczo na detektywa. Szczerzucki wytrzymał spojrzenie, mając jednocześnie świadomość, że jedno zdanie za dużo może kosztować utratę dochodowego klienta.
– Na przykład co?
– Uważa, że w interesach pan nie ma skrupułów – wyjaśnił detektyw.
– Bo nie mam.
– Sprawdziłem, w jaki sposób przejął pan trzy ostatnie zakłady.
– Płacę panu za to, aby moja córka się odnalazła, a nie za to…
– Panie Wagniewski – przerwał detektyw – proszę mnie nie zrozumieć źle, ale świat wielkiego biznesu i polityki bywa niebezpieczny.
– Jaki to ma związek z porwaniem mojej córki?
– Pierwszy zakład zniszczył pan cenami dumpingowymi.
– Jestem gigantem, rozdaję karty, mogę sobie na to pozwolić – rzucił Wagniewski – bo takie jest prawo silniejszego. Nawiasem mówiąc, to nie odbyło się przez dumping. Skupowałem trzodę za taką cenę, jaką uważałem za stosowną. Dumping miałby miejsce, gdybym sprzedawał wyroby za cenę poniżej kosztów produkcji, a to od dziewięćdziesiątego trzeciego roku jest zabronione.
– Drugi zakład spłonął.
– Pan coś sugeruje?
– Tylko to, jak to wygląda z zewnątrz.
– Pożar wybuchł od pioruna.
– Nie każdy w to wierzy.
– Od wiary są księża i kościoły, ja jestem od mięsa i pieniędzy. Zakład spłonął i zbankrutował. Nadarzyła się okazja, więc kupiłem, zainwestowałem i odbudowałem. Dałem ludziom pracę.
– Mówią, że kupił pan za bezcen.
– Za pewną wartość sprzed pożaru – powiedział chłodno milioner. – Na tym polega biznes. Trzeba kupować taniej, a sprzedawać drożej. To nie fundacja charytatywna.
– A co z tym trzecim, największym zakładem? Pan wie, o czym mówię?
– Wiem, że powinniśmy rozmawiać o mojej córce. Przypominam panu, że za to pan otrzymuje wynagrodzenie. A jak dotąd moja córka się nie odnalazła.
– Rozumiem pana stanowisko, ale to może mieć związek…
– Powtarzam – dodał głośniej Wagniewski – że nie ma związku. Związek z tym porwaniem może mieć tylko fakt, że mam pieniądze, niestety.
– Rozumiem. Mam pewną propozycję.
– Słucham.
– Rozmawialiśmy z Karolem. Pański syn podsunął mi pewien pomysł. Policja nic dotąd nie zrobiła. Uważam, że sytuacja trwa na tyle długo, że należy podjąć radykalne kroki. Trzeba zainteresować sprawą odpowiednich ludzi.
– Uruchomiłem moje kontakty na Wiejskiej.
– Miałem na myśli kogoś innego. – Szczerzucki kiwnął głową, a potem szczegółowo wyłuszczył powody, dla których sprawą uprowadzenia należy zainteresować media.
Ojciec porwanej słuchał uważnie.
11
Za pierwszym razem popełnili błędy. Teraz nie mogli ich powtórzyć. Stawka była zbyt duża. Dlatego przygotowywali się prawie pół roku, od stycznia, jak tylko przyszło zlecenie. Obserwowali ją, śledzili, by poznać zwyczaje i miejsca, gdzie bywa. Rudy znalazł miejsce. Dom wynajął na dwa lata, zapłacił gotówką, bez umowy, bez pytań, z bardzo dobrą ceną dla wynajmującego. Pieniądze mieli z pierwszego razu. Zabudowanie świetnie się nadawało. Stare, dawno nieczynne i niszczejące gospodarstwo rolne w jednym z tych sennych przysiółków na skraju Puszczy Kampinoskiej z typowym w tamtej okolicy podpiwniczonym domem, nie mogło wzbudzić niczyjego podejrzenia. Rudy i Pedro zajęli się przygotowaniem piwnicy. Potrzebowali kamer. Musieli się zabezpieczyć. Żaba zapuścił brodę i włosy. Nawet jeśli zapamiętałaby jego twarz, to zapamięta brodacza. Gdyby któryś z elementów planu zawiódł, Żaba będzie w jakimś stopniu zabezpieczony. Potem się ogoli, obetnie włosy i będzie wyglądał inaczej. Dobrze, że wszystko odbyło się bez przeszkód. Dobre rozpoznanie, przygotowanie i doświadczenie zaprocentowały. Mieli kobietę wartą fortunę – związaną i przykutą do ściany łańcuchem w zakratowanej i zamkniętej na kłódkę piwnicy. Mogli obserwować ją przez całą dobę na monitorze.
12
Stompor westchnął, patrząc na tabliczkę z napisem „Komendant KRP Warszawa VII nadkomisarz Bogusław Kraus”. Komendant machnął niedbale ręką i spojrzał znad okularów.
– Ile u mnie pracujesz?
– Od dziewięćdziesiątego drugiego.
– To już pięć lat.
– Cztery i pół.
– Uhm – mruknął Kraus. – A ile masz służby?
– Wstąpiłem w dziewięćdziesiątym.
– Czyli siedem. A nadal się meldujesz. Wiesz, że nie musisz?
– Wiem, ale…
– Nieważne. Wyspałeś się?
– Wolałbym pospać do południa.
– I tak powinienem obudzić cię wcześniej. Mam sprawę. A przy okazji, wiesz, że nie musimy się spierać? – dodał przymilnie.
– A co się nagle zmieniło?
– Zapomnijmy o tamtym. – Komendant potarł brodę, uśmiechnął się, wstał, podszedł do okna. Odwrócony plecami patrzył na zbieg ulic Grenadierów, Augusta i Lubomira. Wiedział, że w pytaniu Emila tkwiło echo sporów na temat tego, jak policjant ogniwa wywiadowczego powinien być ogolony. – Możesz to puścić w niepamięć?
– To się okaże.
– Spróbuj. To nie będzie już miało znaczenia.
– A dowiem się, z jakiego powodu? Czy mam iść do lekarza?
СКАЧАТЬ