Название: Czarne złoto
Автор: Michał Potocki
Издательство: PDW
Жанр: Языкознание
Серия: Reportaż
isbn: 9788381910231
isbn:
– W ukraińskich kopalniach ginęło w gorszych latach po dwieście pięćdziesiąt–trzysta osób. Mniejszych wypadków i kontuzji w ogóle nie zgłaszano, by nie psuć statystyk – opowiadał Butczenko.
A nadzór górniczy?
– Sam przez chwilę byłem kontrolerem. Nieprawidłowości w kopalni było tak wiele, że nie dało się wszystkich zliczyć. Dlatego tak naprawdę kontrole sprowadzały się do polowania na pijaków i palaczy – tłumaczył Maksym.
Mówił też o innych zaniedbaniach. Podczas robót strzałowych zdarzało się, że strzałowy, czyli górnik rozdrabniający skałę za pomocą materiałów wybuchowych, spadał plecami na trakcję kolejki, która nie była odłączona. Prąd zabijał go na miejscu. Zdarzały się mniej groźne, choć irytujące, wypadki. W kopalni wysiadał prąd i górnicy musieli wychodzić na powierzchnię bez windy, o własnych siłach, a pracowali niekiedy nawet kilometr pod ziemią. Wyjście pionowym szybem po zamontowanej tam na wypadek awarii drabinie jest karkołomne. Dość powiedzieć, że wprawni wspinacze na wspięcie się na pochyłą stuosiemdziesięciometrową chłodnię kominową nowej elektrowni w Jaworznie potrzebują nawet dwóch i pół godziny.
Kopalnie antracytu i tak były relatywnie bezpieczne, bo najczęściej nie było w nich wybuchowego metanu. W innych zakładach normą było zakrywanie czapkami czujników metanowych, by nie wstrzymywać wydobycia. A gdy stężenie bezwonnego metanu przekracza 2 procent, praca powinna być zatrzymana, bo rośnie zagrożenie eksplozją. Atmosfera wybuchowa zaczyna się od 5 procent, ale żeby zdążyć zareagować na wzrost zagrożenia, prace wstrzymuje się przy niższych stężeniach. Powyżej 15 procent metan nie wybucha, lecz się zapala. Od 5 do 15 procent to tak zwany trójkąt wybuchowości. Zurab z Doniecka wspominał:
– Kiedy byłem młodym inżynierem, sztygar dał mi zadanie: „Pojedziesz na konkretną ścianę, tam się zatrzymało wydobycie, ludzie boją się pracować, bo jest bardzo wysoki gaz. Uspokoisz ich”. Bałem się odmówić. Zjechałem na ten poziom, tam stała brygada pięciu–sześciu osób. Zatrzymały się i czekają. Zmierzyłem poziom gazu. Na metanomierzu jest skala: zielony, żółty, czerwony, biały. Biały oznacza przekroczenie wszelkich norm. Aparat świecił na biało. Jako inżynier górniczy byłem zobowiązany wstrzymać wszystkie prace. Ale miałem inne zadanie, bo potrzebne było wydobycie. Mówię: „Chłopaki, wszystko w porządku, zaraz się przewietrzy”. Któryś zapytał, czy jeśli coś się stanie, będę karmił ich rodziny. Te słowa do dziś, po tylu latach, brzmią mi w uszach. Kazałem im jechać, czyli odpalać kombajn, i wracać do wydobycia. Ja miałem czekać na ślusarza, żeby podłubał przy czujnikach, które automatycznie odcinają prąd przy wysokim stężeniu metanu. Rzuca się mokre szmaty na czujniki, żeby nie łapały gazu. Chwała Bogu, że nic się wtedy nie wydarzyło. Bo dowolna iskra, nawet uderzenie metalu o metal, mogła wywołać wybuch. A iskry przy pracy kombajnu lecą przecież cały czas – tłumaczył.
Takie zaniedbania to gotowy scenariusz tragedii. 25 kwietnia 2019 roku w małej kopalni Schidkarbon w Jurjiwce, na terenie kontrolowanym przez Ługańską Republikę Ludową, doszło do wybuchu gazu, który zabił niemal całą zmianę – siedemnastu górników. Trzej, którzy byli najdalej od epicentrum, wyszli z zakładu o własnych siłach. Eksplozja była tak silna, że wyrzuciła z wyrobiska na powierzchnię wagon służący do transportu urobku. Wyleciał upadową – pochylnią do transportu surowca i ludzi – niczym wystrzelony z pistoletu.
W zakładzie nie przeprowadzano odpowiedniej profilaktyki metanowej. Dla zarządu górnik, który zajmuje się bezpieczeństwem, nie wydobywa węgla, więc nie przynosi zysku. ŁRL nie przyjęła oferowanej jej pomocy od Ukrainy, przyjęła za to ratowników z Rosji. Chociaż przy wybuchach metanu rzadko się zdarza, by udało się przeżyć komuś znajdującemu się w pobliżu epicentrum – temperatura eksplozji to co najmniej 1875 stopni Celsjusza.
– W razie awarii zawsze znajduje się kozła ofiarnego. Zwykle to nie jest kluczowa figura. Główny inżynier, który teoretycznie za wszystko odpowiada, zazwyczaj nie jest karany. Tak samo dyrektor, jego zastępca do spraw wydobycia, naczelnicy do spraw ochrony pracy, wentylacji i bhp. Ludzie, którzy trafiają na szczyt w kopalni, to zwykle doświadczeni, cenni, dobrzy specjaliści. Są potrzebni, więc się ich chroni. Najczęściej odpowiada sztygar albo nadsztygar, tym dawali nawet realne wyroki. Ważniejszych nie pociągało się do odpowiedzialności karnej, tylko najwyżej zwalniało z pracy – przyznawał Zurab.
Na Donbasie mówi się o pracy na „dawaj, dawaj”, kiedy górnicy wzajemnie się popędzają i zachęcają do ignorowania ostrzeżeń, byleby wykonać plan. W Wałbrzychu słyszeliśmy z kolei hasło „nieważne życie, a wydobycie”.
Na co dzień ukraiński transport kopalniany jest zelektryfikowany. Najpierw zjeżdża się pod ziemię windą, którą śląscy górnicy nazwaliby szolą albo klatką, potem kontynuuje podróż kolaską, czyli elektryczną kolejką, jak najbliżej miejsca pracy. To ostatnie kilkanaście, a czasem kilkadziesiąt minut względnej swobody, które górnikom zdarza się zabijać snem albo grą w karty. Na Śląsku gra się w skata, uproszczoną i szybką formę brydża. Na Donbasie dominuje oczko.
– Jak jest pochylnia, upadowa pod kątem, to górników czy materiały w wagonikach o ładowności 1,6 tony ciągnie koza – tłumaczył Maksym Butczenko.
Koza to kolejka, która wciąga i opuszcza wagoniki po pochylni za pomocą liny nawijanej na wielki bęben. Z tym zresztą też wiążą się wypadki.
– Silnik po jednej stronie bębna obsługuje jeden człowiek, a drugi pilnuje po drugiej stronie, by lina równo się nawijała. Zdarzało się, że przez chwilę nieuwagi mechanizm go wciągał. Rozszarpywało go na mięso, nie było czego zbierać – opisywał nasz rozmówca.
Koza to nie jedyne słowo z donieckiego żargonu górniczego. Podwieszaną maszynę do transportu ludzi, przypominającą górskie kolejki krzesełkowe albo gondole z Piotrusia Pana, na Ukrainie ochrzczono Babą Jagą. Łopata u nas to hercówa, od niemieckiego słowa Herz, bo kształtem przypomina serce. Ukraińcy nazywają ją czyrwą, czyli kierem – z tego samego powodu. Jest też pierdzący prom.
– Czasem trzeba z kolegami dźwignąć wagonik, który wypadł z torów. On może ważyć sto albo i trzysta kilogramów. Człowiek się wtedy napina, co daje efekty fizjologiczne. Tak powstaje pierdzący prom – roześmiał się Maksym.
Górnictwo to też kopalnia przesądów. W Polsce o dobro kopiących węgiel dba Skarbnik vel Skarbek, strażnik podziemnych bogactw. Ostrzega pracujących pod ziemią przed niebezpieczeństwem. W jednej z anegdot górnik pyta Skarbka, który przyszedł go ostrzec przed zagrożeniem, gdzie był, gdy ten dwadzieścia pięć lat wcześniej stawał na ślubnym kobiercu. W różnych wersjach legendy Skarbka można albo zobaczyć z kagankiem w ręku, albo usłyszeć. Jego obecność zwiastuje pukanie.
Inny z przesądów, dziś uznawany za mocno seksistowski, to ten o babach, które przynoszą na dole pecha – ale tylko w polskich kopalniach, bo na Donbasie o nim nie słyszano. Trochę to dziwne, biorąc pod uwagę, że patronką naszych górników jest święta Barbara. Ale górnicy w tym przekonaniu żyją do dziś, choć Polska w 2008 roku wypowiedziała konwencję o zakazie zatrudniania kobiet pod ziemią. Kobiety związane z górnictwem, cytowane w Babskiej szychcie, napisanej przez współautorkę niniejszej książki i fotografa Tomasza Jodłowskiego, mają СКАЧАТЬ