Название: Czarne złoto
Автор: Michał Potocki
Издательство: PDW
Жанр: Языкознание
Серия: Reportaż
isbn: 9788381910231
isbn:
– Nadzór górniczy jest też wyposażony w metanomierze, ale akurat w naszych kopalniach antracytowych zagrożenie metanem nie istniało – mówił Maksym.
Niepotrzebne były więc aż tak skomplikowane i kosztowne systemy wentylacji jak w kopalniach z zagrożeniami gazowymi. Maksym dodawał, że dzięki nieobecności metanu antracytowi górnicy swobodnie palili na dole tytoń. Zakaz zakazem, ale szachtior gołyj, szachtior bosyj, tolko kurit papirosy [górnik goły, górnik bosy, tylko pali papierosy]. W Pawłohradzie górnicy opowiadali nam, że zamiast papierosów niektórzy żują sprowadzany z Azji Środkowej naswaj. To mieszanka ziół z tytoniem lub machorką oraz kurzym łajnem i wapnem gaszonym o paskudnym smaku, który zabija się, spryskując towar aptecznymi kroplami miętowymi.
Zurab, który od lat dziewięćdziesiątych pracował jako specjalista od bhp w jednej z większych donieckich kopalń, uzupełniał, że górnicy dzielą zakłady wydobywcze na dwie kategorie.
– Kopalnie „można palić” i kopalnie „nie można palić”. Wcześniej byli nawet ludzie nazywani w żargonie tabakotrusami, tytoniowytrzęsaczami, którzy na wejściu, na początku zmiany, sprawdzali, czy ktoś nie ma papierosów albo zapałek. Potem odpowiadali już za to inżynierowie od bhp – opowiadał.
Historia Zuraba jest klasyczna dla Donbasu (dla Śląska zresztą też): jego ojciec, stryj i dziadek również pracowali pod ziemią. W polskich kopalniach sytuacje opisywane przez Maksyma i Zuraba wydają się nie do pomyślenia – nałogowcy na czas pracy zabierają pod ziemię tabakę do wciągania albo pestki słonecznika do skubania. W kopalniach zdarzają się tabliczki zakazujące rzucania łupinek na spąg.
Górnicy palili jak smoki, ale jeszcze większym problemem był alkohol. Już w XIX wieku zdarzało się, że po wypłacie na dwa–trzy dni wstrzymywano przez to wydobycie.
– Poza mną może z pięć osób nie piło. Zasada była taka, że im ktoś ciężej pracuje, tym więcej pije. Za każdym razem, kiedy ktoś znajduje się na granicy śmierci, tworzy się u niego podświadome napięcie. Potem wyjeżdżasz na powierzchnię, tam świeci słońce, dziewczyny chodzą. Ludzie żyją w takim stanie latami i nie widzą innej możliwości walki ze stresem – wspominał Butczenko. „Drżyj, kopalnio, idzie pijany górnik” – mówił ze śmiechem robotnik w filmie Michaela Glawoggera Śmierć człowieka pracy.
– Zbierają się po fajrancie. Ktoś ma parę litrów samogonu, ktoś zakąski, zaczyna się picie. Po ciężkiej pracy szybciej się upijają. Półprzytomni wracają do domów. Myślę, że 80 procent moich kolegów z kopalni było alkoholikami. Na narodziny syna trzeba było przynieść trzy litry samogonu. Po ślubie, awansie albo przeniesieniu, każdy powód był dobry. Po pewnym czasie człowiek sam wyszukuje preteksty. I wszyscy za nim idą. To taki górniczy kodeks kolektywu – kontynuował Maksym.
Górnicy uznawali, że skoro w pracy dają z siebie wszystko, muszą mieć w zamian jakąś odskocznię. Wspólne picie nosiło nazwę butylok, od słowa „butelka”. Motyw przepicia wynagrodzenia pojawia się w starych donieckich przyśpiewkach:
Pensję dziś dostałem ja,
Rubli ze dwadzieścia dwa.
Żonie ruble dwa na życie,
A dwadzieścia na przepicie.
Duszo, wesel się, i ciało,
Pensję całą żeś przechlało.
Powieść Chudożnik wojny [Artysta wojny] opowiada o losach górnika spod Ługańska, który idzie walczyć po stronie separatystów. Książka wiernie oddaje realia regionu. Jest i opis butyloka:
Na powierzchni, po bani [rosyjskiej łaźni parowej – przyp. aut.], brygada stanęła kołem w lesie. Na środku stały trzylitrowy słoik samogonu, niezła zakąska – sało, ogórki, cebula, smażone ziemniaki. Starszy mężczyzna głośno opowiadał o wypadku Kostii. „Dawaj, chłopaku, wypijemy za ciebie. Teraz naprawdę rozumiesz, że życie jest jak szklanka wódki. Pac – i rozbita” – powiedział z uśmiechem, przyciągając do siebie kubek pełen bimbru.
Zapijanej alkoholem pracy ponad siły towarzyszyła żelazna ręka kopalnianych zarządców.
– Żeby kontrolować ludzi, stworzono całą kulturę poniżania. Dyrektorowi kopalni podlega główny inżynier, głównemu inżynierowi jego zastępcy, potem idą kierownicy oddziałów, brygadziści, ich zastępcy i zwykli górnicy. Dzień zaczynał się od tego, że dyrektor wołał do siebie kierowników oddziałów i ich wyzywał. W życiu nie słyszeliście, żeby ktoś tak klął i poniżał drugiego człowieka. Zdarza się, że dyrektorzy ich biją. Kierownik idzie do siebie na oddział i poniża brygadzistę. Brygadzista poniża zastępców, ci z kolei górników. A górnik wraca do domu i to samo robi z rodziną – mówił Maksym Butczenko.
Mykoła Azarow, premier Ukrainy w czasach prezydentury Wiktora Janukowycza, zaczynał karierę w latach siedemdziesiątych jako inżynier w przedsiębiorstwie górniczym Tułaugol w centralnej Rosji. W książce Ukraina na pierieputje [Ukraina na rozdrożu] wspomina swojego pierwszego przełożonego:
Duży, długi pokój zarządcy. Przy stole narad rozsiadają się odpowiedzialni kierownicy. Wśród nich jedna kobieta, kierowniczka któregoś z wydziałów. Zarządca siedzi za swoim stołem, czyta jakieś dokumenty. Kiedy odniósł wrażenie, że wszyscy już się zebrali, groźnie pyta: „Co, znów się ta k… spóźnia?”. Kobieta wstaje cała czerwona z oburzenia i odpowiada: „Tu jestem”. Jak to się mówi, śmiech na sali. A w zasadzie – łzy.
W sprawozdaniu inspektora guberni jekaterynosławskiej (Jekaterynosław to przedrewolucyjna nazwa miasta Dniepr) z 1900 roku, cytowanym w Ukraińskim Donbasie przez Martę Studenną-Skrukwę, czytamy, że „najgorsi, niekulturalni, chamscy majstrowie są całkowicie bezceremonialni w stosunku do robotników, razem z dyrektorami pomiatają nimi, wyzywają i często biją, a jeśli ktoś z postronnych zareaguje – majstrowie nie maskują nawet swojej samowoli w doborze sposobu ukarania takiej osoby”.
Maksym podał przykład:
– Na studiach napisałem artykuł o pracy górnika. Zwykły tekst bez nazwisk i nazwy kopalni. Codzienny byt, ciężka praca i rodzina jako jedyna radość życia. Ten artykuł dotarł do dyrektora. Najpierw zostałem zdegradowany do poziomu zwykłego robotnika. Dyrektor powiedział mi, że jak już mnie wyrzucą, zadzwoni do wszystkich dyrektorów z okolicy i nigdzie nie znajdę pracy. „Zostaniesz bez roboty i będziesz tak umierać”. Zwołano zebranie kolektywu. Na nim, jak w latach trzydziestych, występowali po kolei ludzie i krzyczeli: „Jak on mógł?!”.
Konflikt Maksyma z szefami udało się rozwiązać, gdy jego wykładowczyni zwróciła się do rzecznika praw obywatelskich i ten zainterweniował.
– Dyrektor machnął ręką i powiedział: „No dobra” – opisywał nasz rozmówca.
O zagrożeniach wspominał mimochodem, ale śmierć wisiała nad nim każdego dnia. On sam zastanawiał się często, jadąc co rano siedemnaście kilometrów do roboty kopalnianym autobusem, czy będzie miał „śmiertelny dzień”. Tak nazywało się dni, w których na zakładzie dochodziło do tragicznego wypadku. Na butyloku częsty jest toast „za tych, co nie wrócili z boju”. W kopalni jak na wojnie – mówiło się – jak СКАЧАТЬ