Grzechy młodości. Edyta Świętek
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Grzechy młodości - Edyta Świętek страница 5

Название: Grzechy młodości

Автор: Edyta Świętek

Издательство: PDW

Жанр: Современная зарубежная литература

Серия: Grzechy młodości

isbn: 9788366481251

isbn:

СКАЧАТЬ Tato, naprawdę nie mamy wyboru. Jego proces już trwa. Jeśli młody nie wróci, będzie problem. Uwierzcie mi, że dla mnie to jest twardy orzech do zgryzienia. Mam ogromny dylemat moralny, bo chodzi o mojego brata. Ale z drugiej strony pracuję w milicji. Muszę rzetelnie pełnić swoje obowiązki. Gdy było to możliwe, ratowałem chłopaka z opresji. Prosiłem Romka, by się za nim wstawił. Mamo… Tato… – Spojrzał na rodziców. – Nie możecie mnie potępiać. Chcę dobrze.

      – Dobrze? Dla kogo?! – krzyknęła Franciszka. – Chyba dla siebie. Trzęsiesz portkami o swoją posadę? A na cóż ci praca, w której masz obowiązek występować przeciwko własnej rodzinie!

      – Nie występuję przeciwko rodzinie! Na Boga! To, co robię, wynika z chęci niesienia Gienkowi pomocy! – zdenerwował się. – Czy on jest tutaj? – zapytał, zezując na zamknięte drzwi pokoju dziennego.

      – Nie! – odparli zgodnym chórem Leon i Frania.

      – Serio? Mam wrażenie, że jednak coś przede mną ukrywacie! On tam jest, prawda?

      – To pokój Agaty. Nie ma tam Gienka. Jak nie wierzysz, możesz sprawdzić – odparła zrezygnowana Franciszka. A potem dodała z goryczą: – Zawsze darłeś koty z Eugeniuszem. Żarliście się jak psy. Nawet teraz zachowujesz się tak, jakby nie chodziło o twojego brata, lecz o obcego człowieka. Nie ufasz własnym rodzicom! Oto, do czego doprowadziła cię praca w milicji!

      – Jakoś nigdy wcześniej nie miałaś z tym problemu – burknął zmieszany Kazik.

      – Póki zajmowali cię mordercy i złodzieje, nie miałam powodu do wstydu. Ale z chwilą, gdy stawiasz nas między młotem a kowadłem, trudno mi się opanować!

      Zniechęcony Kazimierz wrócił do domu. Wciąż ciskał w duchu gromy pod adresem młodszego brata. Jego niefrasobliwość mogła ściągnąć na rodzinę poważne kłopoty. Milicjant bez większego efektu próbował uświadomić to rodzicom. Spędził u nich sporo czasu, wykładając swoje racje. Uzyskał tyle, że wyrazili zrozumienie dla jego punktu widzenia i przestali obwiniać go o złą wolę w stosunku do młodego. Wyjaśnili również tajemnicę zamkniętych drzwi, tłumacząc, że siostra posprzeczała się z mężem i potrzebuje odrobiny spokoju.

      On także pragnął chwili wytchnienia. Po każdym z dwóch całonocnych dyżurów spał zaledwie kilka godzin. Walcząc ze zmęczeniem, pojechał do bliskich. Nazajutrz miał służbę od rana. Zakładał, że znowu spędzi ją na ściganiu zbiegów. I że tym razem raczej trafi na patrol po mieście, a sprawę Gienka przejmie inny funkcjonariusz. Ledwo wybłagał wczoraj zwierzchnika, by pozwolił mu na próbę dyplomatycznego załatwienia sprawy z rodziną. Poniewczasie zrozumiał, że popełnił poważny błąd, siedząc w radiowozie na ulicy Cieszkowskiego. Może gdyby się nie ujawnił, to prędzej zdybałby brata? Liczył jednak na to, że znużony aresztant na jego widok po prostu odpuści sobie dalszą ucieczkę. Ochłonie, przemyśli temat i sam oceni, że lepiej poprosić o wsparcie.

      Późną nocą, gdy już leżał w łóżku, ciszę zakłócił dzwonek telefonu.

      – Kazik? To ja, Tymek. Potrzebuję twojej pomocy! Natychmiast! – Głos najstarszego brata drżał ze zdenerwowania.

      – Gdzie jesteś? Dasz radę do mnie przyjechać?

      – Dzwonię z tej budki, niedaleko twojego bloku – odparł Tymoteusz.

      – Skoro jesteś tak blisko, to przyjdź tutaj – zachęcił go Kazimierz.

      Tymek odmówił wejścia na piętro. Poprosił, by Kazik wyszedł do niego przed budynek. Miał czekać na pobliskiej ławce. Zaniepokojony mężczyzna błyskawicznie włożył ubranie i wybiegł na podwórze. Brat faktycznie siedział we wskazanym miejscu. Ponieważ ławka stała przy dobrze oświetlonym skwerze, widać go było jak na dłoni. Opierał łokcie o uda, a palce zanurzył w starannie obciętych włosach. Szarpał je w taki sam sposób, w jaki robił to zwykle Eugeniusz. Z jego postaci biła zatrważająca rezygnacja. Kazimierza od razu ogarnęło złe przeczucie.

      – Co jest? – zapytał.

      Tymoteusz wyprostował plecy. Nawet w świetle latarni widać było, że jest upiornie blady i roztrzęsiony. Na widok brata wstał. Wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy – w złachanych, brudnych spodniach, ubłoconych butach, z koszulą wystającą niechlujnie zza paska, rozchełstaną na piersi, z oberwanymi guzikami. Jego oczy pałały czy to w rozgorączkowaniu, czy to w szale. Przygarbiony, ze zwieszonymi barkami – sprawiał wrażenie człowieka dźwigającego jakieś monstrualnie ciężkie brzemię.

      Kazimierz złapał go za ramiona.

      – Wszystko w porządku? Tymek, na litość boską! Powiedz coś, chłopie! Gdzie się tak ubrudziłeś? Miałeś wypadek? Napadł cię ktoś? – usiłował odgadnąć przyczynę tego dziwacznego stanu. Kiedy jednak uważnie spojrzał na brata, nie dostrzegł na jego twarzy śladów pobicia. Chyba że potencjalny agresor nie prał go po pysku, ale w inne miejsca.

      – Zabiłem go – powiedział ledwo słyszalnie.

      – Co ty mówisz? – Kazimierz zmarszczył brwi, gdyż po prostu uznał, że coś źle usłyszał.

      – Zabiłem brata – oznajmił nieco głośniej Tymek.

      – Człowieku, mów po ludzku. Nie chcesz chyba powiedzieć…

      – Tak. Chcę właśnie to powiedzieć. Zabiłem Eugeniusza.

      – Rany boskie! – jęknął milicjant, który z Bogiem i Kościołem niewiele miewał wspólnego. Z wrażenia padł na ławkę. Zasłonił usta dłonią i z przerażeniem spoglądał na stojącego obok mężczyznę, którego masywna zwykle postać nagle wydała mu się jakaś taka… skurczona. – Nie. Nie wierzę. Nie wierzę. Nie wierzę. To nie może być prawda – powtarzał w szoku. – Jak to możliwe? Przecież on siedział za kratami. No… Uciekł, ale na pewno jest gdzieś dobrze ukryty!

      – Zadzwonił do mnie. A jeszcze wcześniej wpadł do Zachemu Roman. Powiedział mi o ucieczce małego. Mówił straszne rzeczy. O tym, że przez Gienka wszyscy możemy ucierpieć. Że stracimy pracę, a za udzielanie mu pomocy pójdziemy do ciupy.

      – No bo niestety tak mogłoby być – westchnął Kazik.

      – Młody do mnie zadzwonił. Prosił, żebym przyszedł pod most kolejowy przy działkach. Miałem być sam. Bez latarki, bez milicji, bez świadków. Domagał się, bym nic nikomu nie mówił, zwłaszcza tobie… – urwał, jakby dla zaczerpnięcia oddechu, gdyż opowiadał pośpiesznie i z przejęciem. – Myślałem… Myślałem, że go przekonam, by dobrowolnie poszedł na posterunek. Zamierzałem mu zaoszczędzić wstydu z aresztowaniem. I nie chciałem wyjść na kapusia, który nasyła gliniarzy na najbliższych. No… Przepraszam cię – zreflektował się Tymek, wszak rozmawiał z przedstawicielem organów ścigania.

      – No i co dalej? – Młodszy brat zignorował przytyki o glinie. Dobrze wiedział, jak obywatele określają jego i jemu podobnych. Ważniejsze było wyciągnięcie z Tymoteusza meritum. Jakoś nie mógł uwierzyć w bratobójstwo. Gdy opadły emocje, uznał, że pewnie zaszła jakaś absurdalna pomyłka.

      – Pojechałem tam. Gienka nie było. A gdy przyszedł, cuchnął i wyglądał jak ostatni luj. Zacząłem mu tłumaczyć, że sam powinien СКАЧАТЬ