Białe kości. Graham Masterton
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Białe kości - Graham Masterton страница 23

Название: Białe kości

Автор: Graham Masterton

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Полицейские детективы

Серия: Katie Maguire

isbn: 978-83-8125-929-3

isbn:

СКАЧАТЬ Przykro mi, Katie, ale to niemożliwe. Poza sprawą Flynna chciałbym, żebyś pojechała do szpitala i jeszcze raz porozmawiała z Mary Leahy. Detektyw Dockery był u niej wczoraj wieczorem i odniósł wrażenie, że jest gotowa nam powiedzieć, kto zastrzelił jej Kenny’ego.

      Katie wydęła wargi, wiedziała jednak, że sprzeciw nie ma sensu.

      – Dobrze – powiedziała. – Niech mi pan jednak pozwoli osobiście zawieźć teczkę z materiałami z farmy Meagherów do profesora O’Briena.

      – Oczywiście, nic nie stoi temu na przeszkodzie. Postaraj się jednak jak najszybciej ruszyć w sprawie Flynna, bo jeśli nie zrobimy w niej postępów, to ktoś nam z ochotą za to przyłoży.

      Dermont O’Driscoll pracował kiedyś w wydziale zabójstw w Dublinie i teraz, kiedy był komendantem na prowincji, bardzo mu zależało na opinii góry.

      * * *

      Wychodząc, Katie natknęła się na sierżanta Jimmy’ego O’Rourke’a.

      – Myślę, że mam coś dla pani, pani komisarz. Fotokopie „Cork Examiner” od lata tysiąc dziewięćset piętnastego do wiosny tysiąc dziewięćset szesnastego roku.

      – Chodźmy do mojego gabinetu – zaproponowała.

      Rozłożyła fotokopie na biurku i sięgnęła po wąskie okulary w drucianej oprawce. Jimmy zakreślił już markerem dziesięć tekstów: Tajemnicze zniknięcie kobiety z Rathcormac, Po trzech tygodniach nie ma śladu dziewczyny z Whitechurch, Przed dziewięcioma dniami zniknęła pani Mary O’Donovan…

      Był także komentarz redakcyjny, w którym wydawca pisał o wielkim zaniepokojeniu lokalnej społeczności tajemniczym zniknięciem siedmiu młodych kobiet o nieposzlakowanej opinii i nieskazitelnym charakterze. Nie mając żadnych dowodów, wahamy się przed wskazywaniem kogokolwiek palcem, w końcu nie znaleziono zwłok ani jednej z nich, pragniemy jednak przypomnieć naszym Czytelnikom słowa Byrona, który napisał, że „Człowiek pałający żądzą zemsty rany swe trzyma otwarte”.

      – Co ten dziennikarz chciał zasugerować? – zapytała Katie. – Że kobiety zostały porwane w odwecie?

      – Na to wygląda. Nie napisał jednak, kogo o to podejrzewa.

      – Podobnie jak Jack Devitt. Może ten dziennikarz doskonale wiedział, kto porwał kobiety, nie mógł jednak mówić o tym otwarcie, bo obawiał się oskarżenia o zniesławienie albo czegoś jeszcze gorszego?

      – Nie widzę możliwości, żebyśmy teraz doszli, o kogo chodziło. Nie po osiemdziesięciu latach.

      – No cóż, może profesor O’Brien znajdzie coś użytecznego? Komendant zamknął sprawę i wszystkie materiały przekazujemy profesorowi.

      – Naprawdę? A więc nie będzie pani chciała rozmawiać z Tómasem Ó Conaillem?

      – Znalazłeś Ó Conailla? Gdzie?

      – Wczoraj wieczorem dostałem cynk, że razem z rodziną zaparkował winnebago i trzy wozy kempingowe na opuszczonej farmie przed Tower, przy drodze do Blarney.

      – Hm… Nie, w tej sytuacji chyba nie muszę z nim rozmawiać. Wyświadcz mi jednak przysługę, Jimmy, i uważnie go obserwuj, dobrze?

      – Och, tak. Uprzedziłem o nim facetów z posterunku w Blarney, żeby wiedzieli, gdzie szukać narzędzi drogowych, które dostaną nóg, znikających walców do asfaltu i innych rzeczy, którym nagle przyjdzie ochota pospacerować.

      * * *

      Ranek był tak słoneczny, że profesor O’Brien zasugerował spacer przez Lee Fields, wzdłuż rzeki. Po zachodniej stronie miasta Lee była o wiele czystsza, płynęła tam szeroko, tocząc szkliste wody. Na przeciwnym brzegu, na wysokim wzgórzu wyrastały szare wiktoriańskie iglice Szpitala Matki Boskiej, był to budynek o najdłuższym w Europie frontonie, który stanowiłby wspaniały wybieg dla lunatyka.

      W ogrodach biegały i krzyczały dzieci, a lekki wiaterek poruszał gałęziami lśniących w słońcu wierzb.

      – Krótki spacer dobrze mi zrobi – powiedział profesor. – Ostatnio całe dnie spędzam przed ekranem komputera.

      Był dość młody, miał jakieś trzydzieści cztery, trzydzieści pięć lat. Łysiał na czubku głowy i starannie zaczesywał włosy w taki sposób, by to ukryć. Był niski, a z rękawów jego zielonej marynarki wystawały różowe dłonie, niczym świńskie nóżki.

      Po chwili milczenia Katie się odezwała:

      – Gerardzie, chciałabym, żebyś potraktował to bardziej jako śledztwo policyjne niż typowo akademickie rozważania. Nawet jeśli od śmierci tych kobiet minęło osiemdziesiąt lat, to przecież one naprawdę żyły i zostały zamordowane z jakiegoś konkretnego powodu.

      – Uważasz, że miało to coś wspólnego z brytyjską armią, z jej zemstą?

      – To jedna z możliwości. W końcu Brytyjczycy spalili z zemsty prawie całe centrum Cork. Nie podobają mi się jednak te laleczki, odbierają sens całej sprawie.

      – Cóż, nie mogę powiedzieć, że kiedyś się z czymś takim zetknąłem. Jakoś nie potrafię ich skojarzyć z żadną konkretną kulturą lub okresem historycznym. Zanim nawrócono nas na chrześcijaństwo, mieliśmy dziesiątki różnych bogów i najdziwniejsze obrządki ku ich czci. Jednak nigdy nie spotkałem się ze wzmiankami na temat ofiar z ludzi, ćwiartowania ich, a przede wszystkim nie słyszałem o jakichś dziwacznych laleczkach.

      Podniósł do oczu plastikową torebkę i jeszcze raz uważnie przyjrzał się szmacianej lalce. Koncentrując się, śmiesznie marszczył nos.

      – Można tu chyba zauważyć pewne podobieństwo do małych postaci z bawełnianych skrawków, które ludzie wieszali nad drzwiami wejściowymi, kiedy w domu chorowały dzieci. Robili tak, żeby Królowa Śmierci Badb zabrała ze sobą właśnie tę figurkę, a nie chorego. Te kukiełki szyto jednak z resztek ubrań chorego dziecka i wypychano je obciętymi paznokciami i końcówkami jego włosów. Królowa Badb, znęcona w ciemności zapachem chorego, przez pomyłkę zabierała taką figurkę.

      – Nie było w nich haczyków, pinezek ani śrubek?

      Profesor O’Brien pokręcił głową.

      – To wygląda bardziej na rytuał voodoo – powiedział. – W siedemnastowiecznej Danii były czarownice, które wbijały magiczne gwoździe w podobizny głów swoich ofiar, wywołując u nich ostre bóle. Istnieją dowody na to, że duńscy żeglarze mogli przenieść tę praktykę do Cork.

      Katie zatrzymała się i popatrzyła na rzekę. Na wodzie unosiły się trzy płynące pod prąd łabędzie, niemal niewidoczne w oślepiającym blasku słońca odbijającego się od tafli wody. Trzy białe litery „S”.

      – Będę wdzięczna, jeśli na bieżąco zechcesz informować mnie o swoich ewentualnych odkryciach – odezwała się. – Jeśli potrzebujesz jakiejkolwiek pomocy… na przykład samochodu, by wybrać się na rekonesans na farmę Meagherów, czegokolwiek, po prostu mi powiedz.

      – СКАЧАТЬ