Historia Polski od 11 listopada 1918 do 17 września 1939. Stanisław Cat-Mackiewicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Historia Polski od 11 listopada 1918 do 17 wrzeÅ›nia 1939 - StanisÅ‚aw Cat-Mackiewicz страница 20

СКАЧАТЬ nie tylko nie zaszkodziło Polsce, lecz przeciwnie, pomagały one sobie nawzajem, i dziś historia musi przyznać, iż dobrze się stało, że były Legiony w Austrii, których nie chciała prawica, i wojsko polskie na wschodzie, którego nie chciała lewica, i dobrze było, że istniał Komitet Narodowy w Paryżu, którego nie chcieli aktywiści, i „Wehrmacht” w Warszawie, którego nie chcieli pasywiści.

Ranek

      Piłsudski chce być samodzielny

      Przyjeżdżającego do Warszawy brygadiera Piłsudskiego powitał na dworcu książę Lubomirski i zabrał go do swego uroczego pałacyku w cienistych ogrodach Frascati na herbatę. Piłsudski uprzejmie to zaproszenie przyjął, był wtedy entuzjastycznie witany jako wódz Polskiej Republiki Ludowej i jako wódz socjalistów całej Polski, gdyż podział socjalistów na PPS Królestwa i PPSD Galicji, jakkolwiek formalnie jeszcze istniejący, stawał się, oczywiście, przeżytkiem wobec połączenia dzielnic. Książę Lubomirski był zastępcą władzy królewskiej. Przy herbacie ze śmietanką w jego pałacyku zdetronizowana przed urodzeniem monarchia i rodząca się republika podały sobie ręce.

      Ale Piłsudski nie był tym, za jakiego uchodził w oczach swych „towarzyszy” socjalistycznych. Niebawem przecież powie do nich: „Długo jechaliśmy wspólnym tramwajem socjalistycznym – ja wysiadłem na przystanku, który nazywa się »Niepodległość«”.

      Na razie mamy w Warszawie rząd monarchiczny – Radę Regencyjną, która zresztą od monarchizmu już usiłowała delikatnie się odsunąć, twierdząc, że jej władza nie przesądza przyszłego ustroju państwa; w Lublinie powstał rząd socjalistyczny, republikański, z wodzem PPSD, Daszyńskim, na czele.

      Gdyby Piłsudski rozumował jak „towarzysz”, jak członek partii, nie byłoby nic prostszego, a zdaje się, że i nic łatwiejszego, niż uznać legalność rządu lubelskiego i w takiej czy innej formie stanąć na jego czele.

      Piłsudski postąpił wręcz odwrotnie. Uznał legalność Rady Regencyjnej, jakkolwiek jej istnienie, jej fons potestatis opierała się na patencie cesarzy niemieckiego i austriackiego, i dopiero jako spadkobierca Rady Regencyjnej mianował rząd socjalistyczny. A więc nie ministrowie socjalistyczni powołali go na wodza, lecz on im rozdał urzędy.

      Polityka ta uszła wówczas uwadze opinii publicznej, zresztą pismo żadnego wtenczas istniejącego kierunku nie było zainteresowane tym, aby ją podkreślać. Ale oto w siedem lat później, przed zamachem majowym, lewica sejmowa proponuje Piłsudskiemu premierostwo, oddaje mu władzę – Piłsudski tę propozycję odrzuca i… po władzę sięga drogą zamachu stanu. Czy wynikało z tego, że zamach był niepotrzebny? – Nie, wynika z tego, że Piłsudski rozróżniał bardzo wyraźnie władzę otrzymaną z rąk przyjaciół i władzę, którą wziął sobie sam.

      Trochę tego samego było w tym, że Piłsudski zamiast jako trybun ludowy sięgać po władzę via rząd lubelski, jako tego rządu lubelskiego przywódca, ale i towarzysz, woli dojść do władzy inaczej, otrzymać ją ze słabych rąk Rady Regencyjnej.

      Rada Regencyjna oddaje zresztą tę władzę niechętnie, ale ma przeciwko sobie prawicę w postaci endecji i lewicę. Aktywiści, którzy byli jej oparciem, likwidują się pośpiesznie sami, starając się przeważnie powrócić do szeregów endeckich lub lewicowych.

      Książę Lubomirski stawia jednak warunek, że Piłsudski otrzymuje władzę tylko prowizorycznie, przejściowo, że ją złoży w ręce konstytuanty. Piłsudski warunek ten przyjmuje i lojalnie dotrzymuje, jakkolwiek zupełnie nie jest pewien wyborów do przyszłego sejmu.

      Piłsudski mianuje gabinet Daszyńskiego, przeciwko któremu powstaje cała burza oburzenia, jak się zdaje dość na rękę Piłsudskiemu, który skierowuje ją w stronę Daszyńskiego, zastępując go osobą Moraczewskiego i zbywając tamtego uprzejmymi komplementami w wystosowanym do niego liście.

      Poza tym od razu oddaje się formowaniu wojska.

      Gabinet Moraczewskiego jest gabinetem radykałów, którzy nie utracili jeszcze dziewictwa swych radykalnych złudzeń i marzeń. Wydają oni dekrety pozostawiające dużo do życzenia tak pod względem formy, jak i treści. Od gabinetu odsunęli się zapraszani tam ludowcy Witosa, zasiada w nim tylko lewica ludowców, „Wyzwolenie”, i socjaliści. Wprowadza się drogą dekretów szereg najradykalniejszych reform społecznych, pięcioprzymiotnikowe, idealnie demokratyczne prawo wyborcze do sejmu itd., itd. Między innymi minister Stanisław Thugutt, członek partii „Wyzwolenie”, zmienia herb narodowy, nakazując zdjąć z głowy orła koronę królewską. I tutaj raz jeszcze zwycięży Sienkiewicz. Mniejszość chce mieć orła z gołą głową, „aby mu ciężko nie było”, według peowiackiego określenia, ale ta mniejszość to bardzo szczupłe tradycje rewolucji europejskiej XIX wieku, republikanizmu, radykalizmu. Sienkiewicz nie tylko zwyciężył, ale znowu połączy nieprzejednanych wobec siebie endeków i stańczyków. Endecy wołają oczywiście, że nastąpiła profanacja godła narodowego, a przemądrzały „Czas” napisze artykuł, że korona na głowie Białego Orła wcale nie oznacza monarchii, lecz suwerenność państwową, której widać socjaliści chcą się zrzec. Według nomenklatury rządu Moraczewskiego Polska miała się nazywać Republiką Ludową. Rozkaz wojskowy, a więc działanie w dziedzinie, którą Piłsudski zastrzegł wyłącznie sobie, nakaże żołnierzom przysięgać na Rzeczpospolitą Polską. Rząd Moraczewskiego wywiesił na zamku warszawskim czerwony sztandar. Rozkaz Sosnkowskiego, wydany po pewnym czasie, nakazuje go zdjąć, powiadamiając, że na obiektach wojskowych mogą być wywieszane wyłącznie kolory państwowe. Dla tych, którzy znają Polaków, zbyteczną będzie chyba wzmianka, że i złota korona królewska niebawem znalazła się na głowie orła.

      Rządy Moraczewskiego wywołują zaburzenia, tłum przychodzi do prezydium ministrów i spaceruje po salach, wyrażając swe nieukontentowanie; delegacja przekupek warszawskich w liczbie kilkuset kobiet przychodzi do premiera, Moraczewski ją przyjmuje, one mu wymyślają stylem straganiarskim. Rząd nie imponuje stolicy. Narodowa Demokracja czuje za sobą poparcie tłumu, nazywa socjalistów germanofilami. Rząd zgodził się na przyjazd hrabiego Kesslera, przedstawiciela Niemiec, który zamieszkuje w Warszawie jako jedyny przedstawiciel obcego państwa. Tytus Filipowicz, przyjaciel Piłsudskiego, wiceminister spraw zagranicznych, wypędza tego Kesslera bez wiedzy rządu; za to otrzyma dymisję.