Gringo wśród dzikich plemion. Wojciech Cejrowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Gringo wśród dzikich plemion - Wojciech Cejrowski страница 5

Название: Gringo wśród dzikich plemion

Автор: Wojciech Cejrowski

Издательство: PDW

Жанр: Путеводители

Серия:

isbn: 9788381271509

isbn:

СКАЧАТЬ oraz tych wszystkich gestów i min. Proszę mi wierzyć – tak jest lepiej. (Kto nie wierzy, niech spróbuje powiedzieć: Bardzo smaczna ta zupa z małpy, dziękuję używając w tym celu wyłącznie słów: gringo, nóż i zabić.)

      No cóż, trzeba stwierdzić ze smutkiem, że Indianie (tak jak kiedyś muszkiety) stopniowo przechodzą do historii, moskity zaś bzykają sobie spokojnie, co definitywnie przesądza sprawę na ich korzyść. [przyp. tłumacza]

      GRINGO I KANIBALE

      – Ładna Opowieść, gringo – zrecenzował mnie Indianin. – Chociaż sporo nie rozumiałem, to i tak mi się podobało.

      Potem sypnął sobie do ust sporą garść pieczonych mrówek i zaczął nieprzyjemnie chrupać.

      – Kończysz morałem. Zupełnie jak nasz Czarownik – podsumował drugi.

      On z kolei pogryzał „czerwone łby" pojedynczo, ze specyficznym chrzęstem, który wydawały chitynowe pancerze. Najpierw jadł główkę, potem żuł nóżki, a na koniec kładł między zęby odwłok i miażdżył go z upodobaniem. Obrzydlistwo.

      – Gringo – spytał po dłuższej chwili – a byłeś już kiedyś u takich jak my?

      – To znaczy u jakich? U Dzikich?

      – My nie jesteśmy Dzicy! – obruszył się, chrupiąc kolejną mrówkę.

      – Różnicie się od nich tylko tym, że mieszkacie trochę bliżej świata i trafiło do was kilka plastikowych misek.

      – I spodenki!

      – Przecież nie zawsze je nosisz.

      – Ale noszę! A Dzicy nie zakładają nigdy.

      – Twoja siostra jest Dzika, twoi bratankowie są Dzicy, a twój szwagier jest wodzem Dzikich.

      – Ale ja MAM spodenki, a oni stale noszą pinga na wierzchu.

      – Czy poza tym szczegółem są między wami jeszcze jakieś różnice?

      – Nie ma. Dzicy to nasi bracia.

      – To czemu żyją osobno?

      – Tak zdecydowali Najstarsi.

      Ponieważ Indianin znów zaczął niebezpiecznie podnosić głos i ze złością błyskać oczami, przerwałem odpytywanie i sam zająłem się konsumpcją. Dobre, niedobre – nieistotne, przecież nie mieliśmy nic innego.

      Dla zabicia nieprzyjemnego smaku, zagryzałem moje mrówki dziką papryką. Ma wielkość ziarenka grochu i jest wściekle ostra. Indianie dodają jej do wszystkiego, żeby zabić głód. Podobno zabija także pasożyty przewodu pokarmowego. (Oceniając po smaku, myślę, że w odpowiedniej dawce jest w stanie zabić wszystko.)

      Kiedy uznałem, że Indianin się uspokoił, wznowiłem zarzucony temat:

      – A czemu Dzicy nie chcą nas wpuścić na swoje ziemie i wciąż wbijają nam na ścieżkach skrzyżowane dzidy?

      – To przez ciebie. Ja mogę tam iść kiedy zechcę.

      – W spodenkach?

      – W spodenkach nie.

      – A jak zdejmiesz?

      – Jak zdejmę to mogę, bo wtedy jestem Dzikim. Ale tylko wtedy! Zapamiętaj sobie, gringo, tylko wtedy!

      – A jeśli ja bym zdjął moje spodenki, to mnie wpuszczą?

      – Ty nie jesteś Dziki.

      – Nie bądź tego taki pewien…

      W tym momencie ugryzłem się w język. Nie chciałem żeby się dowiedzieli. Znaliśmy się zbyt krótko. Wprawdzie już mnie zaakceptowali, pozwolili mieszkać w swojej wiosce, zabierali na polowania, ale szaman nadal podchodził do mnie z rezerwą. Nie wiedziałem, jak mogliby zareagować na wiadomość, że jednak…

      – Jadłeś ludzi, gringo, prawda? – Indianin nie pierwszy raz czytał mi w myślach.

      (Oni wszyscy to potrafią. Nazywajcie to intuicją. Ja i tak wiem – wiem na pewno! – że to coś dużo większego od intuicji. Specyficzna forma otwarcia umysłu na to wszystko, na co umysł białego człowieka zamknął się przed wiekami, przerażony widokiem płonących stosów Inkwizycji.)

      – Raz jeden, jadłem człowieka.

      – Ktoś ci w to wierzy, gringo?

      – Nie. Zresztą… nie bardzo się tym chwalę, bo i nie ma czym, a kiedy już komuś powiem, to tylko parskają na mnie, że bujda.

      – A ja ci wierzę – rzucił trochę od niechcenia, jakbyśmy konwersowali o ogryzaniu kolby kukurydzy.

      – Opowiedz, jak smakuje człowiek – wtrącił ten drugi.

      Nawet głos mu nie drgnął. Jakby pytał nie o ludzkie mięso, ale o jakość świątecznego pasztetu cioci.

      – Smakował jak zupa z bananów z dodatkiem popiołu.

      – СКАЧАТЬ