Название: Gringo wśród dzikich plemion
Автор: Wojciech Cejrowski
Издательство: PDW
Жанр: Путеводители
isbn: 9788381271509
isbn:
1 Gringo (lm. gringos) znaczy tyle co Biały. Potoczne określenie każdego cudzoziemca, dla którego hiszpański nie jest językiem ojczystym. Popularne w całej Ameryce Łacińskiej – nawet w krajach, gdzie nie mówi się po hiszpańsku (Brazylia, Belize, Gujany). Wyjątek stanowi Meksyk, skąd to słowo pochodzi – tam gringo jest określeniem pogardliwym i stosuje się wyłącznie do osób przybyłych z USA. [przyp. tłumacza]
2 Wielokrotnie zastanawiałem się, dlaczego do nazwania trucizny wybrano właśnie to słowo – pochodzące od łacińskiego curare, czyli leczyć! – i wyszło mi, że to dlatego, że kurara w sposób natychmiastowy uwalnia człowieka od wszystkich możliwych chorób ciała i umysłu, zarówno trapiących go w chwili obecnej, jak i tych, na które mógłby zapaść w przyszłości. (Gdyby jej dożył.)
3 Trwają spory historyków, czy powinno być Mosquitia od moskitów – tak, jak to proponuje nasz Autor – czy może Miskitia od muszkietów. Na najstarszych mapach występują obie te nazwy i dzisiaj nie da się już stwierdzić, która była pierwsza. Ponadto na terenie Mosquitii żyją Indianie, których w literaturze naukowej określa się mianem Miskito. Czyje więc jest to Wybrzeże: moskitów czy Miskitów?
No cóż, trzeba stwierdzić ze smutkiem, że Indianie (tak jak kiedyś muszkiety) stopniowo przechodzą do historii, moskity zaś bzykają sobie spokojnie, co definitywnie przesądza sprawę na ich korzyść. [przyp. tłumacza]
4 Tukany – inaczej pieprzojady – to rodzina barwnych ptaków licząca 37 gatunków. Występują w tropikalnych lasach Ameryki Południowej i środkowej. Gnieżdżą się w dziuplach. Podobne do srok, z tą różnicą, że mają ogromne dzioby w kształcie banana, niekiedy prawie tak duże, jak reszta ptaka, jednak bardzo lekkie ze względu na gąbczasty szkielet. Tukany są wyłapywane przez tubylców dla pięknych piór i kolorowych dziobów. [przyp. tłumacza]
GRINGO I KANIBALE
– Ładna Opowieść, gringo – zrecenzował mnie Indianin. – Chociaż sporo nie rozumiałem, to i tak mi się podobało.
Potem sypnął sobie do ust sporą garść pieczonych mrówek i zaczął nieprzyjemnie chrupać.
– Kończysz morałem. Zupełnie jak nasz Czarownik – podsumował drugi.
On z kolei pogryzał „czerwone łby" pojedynczo, ze specyficznym chrzęstem, który wydawały chitynowe pancerze. Najpierw jadł główkę, potem żuł nóżki, a na koniec kładł między zęby odwłok i miażdżył go z upodobaniem. Obrzydlistwo.
– Gringo – spytał po dłuższej chwili – a byłeś już kiedyś u takich jak my?
– To znaczy u jakich? U Dzikich?
– My nie jesteśmy Dzicy! – obruszył się, chrupiąc kolejną mrówkę.
– Różnicie się od nich tylko tym, że mieszkacie trochę bliżej świata i trafiło do was kilka plastikowych misek.
– I spodenki!
– Przecież nie zawsze je nosisz.
– Ale noszę! A Dzicy nie zakładają nigdy.
– Twoja siostra jest Dzika, twoi bratankowie są Dzicy, a twój szwagier jest wodzem Dzikich.
– Ale ja MAM spodenki, a oni stale noszą pinga na wierzchu.
– Czy poza tym szczegółem są między wami jeszcze jakieś różnice?
– Nie ma. Dzicy to nasi bracia.
– To czemu żyją osobno?
– Tak zdecydowali Najstarsi.
Ponieważ Indianin znów zaczął niebezpiecznie podnosić głos i ze złością błyskać oczami, przerwałem odpytywanie i sam zająłem się konsumpcją. Dobre, niedobre – nieistotne, przecież nie mieliśmy nic innego.
Dla zabicia nieprzyjemnego smaku, zagryzałem moje mrówki dziką papryką. Ma wielkość ziarenka grochu i jest wściekle ostra. Indianie dodają jej do wszystkiego, żeby zabić głód. Podobno zabija także pasożyty przewodu pokarmowego. (Oceniając po smaku, myślę, że w odpowiedniej dawce jest w stanie zabić wszystko.)
Kiedy uznałem, że Indianin się uspokoił, wznowiłem zarzucony temat:
– A czemu Dzicy nie chcą nas wpuścić na swoje ziemie i wciąż wbijają nam na ścieżkach skrzyżowane dzidy?
– To przez ciebie. Ja mogę tam iść kiedy zechcę.
– W spodenkach?
– W spodenkach nie.
– A jak zdejmiesz?
– Jak zdejmę to mogę, bo wtedy jestem Dzikim. Ale tylko wtedy! Zapamiętaj sobie, gringo, tylko wtedy!
– A jeśli ja bym zdjął moje spodenki, to mnie wpuszczą?
– Ty nie jesteś Dziki.
– Nie bądź tego taki pewien…
W tym momencie ugryzłem się w język. Nie chciałem żeby się dowiedzieli. Znaliśmy się zbyt krótko. Wprawdzie już mnie zaakceptowali, pozwolili mieszkać w swojej wiosce, zabierali na polowania, ale szaman nadal podchodził do mnie z rezerwą. Nie wiedziałem, jak mogliby zareagować na wiadomość, że jednak…
– Jadłeś ludzi, gringo, prawda? – Indianin nie pierwszy raz czytał mi w myślach.
(Oni wszyscy to potrafią. Nazywajcie to intuicją. Ja i tak wiem – wiem na pewno! – że to coś dużo większego od intuicji. Specyficzna forma otwarcia umysłu na to wszystko, na co umysł białego człowieka zamknął się przed wiekami, przerażony widokiem płonących stosów Inkwizycji.)
– Raz jeden, jadłem człowieka.
– Ktoś ci w to wierzy, gringo?
– Nie. Zresztą… nie bardzo się tym chwalę, bo i nie ma czym, a kiedy już komuś powiem, to tylko parskają na mnie, że bujda.
– A ja ci wierzę – rzucił trochę od niechcenia, jakbyśmy konwersowali o ogryzaniu kolby kukurydzy.
– Opowiedz, jak smakuje człowiek – wtrącił ten drugi.
Nawet głos mu nie drgnął. Jakby pytał nie o ludzkie mięso, ale o jakość świątecznego pasztetu cioci.
– Smakował jak zupa z bananów z dodatkiem popiołu.
– СКАЧАТЬ