Название: Gringo wśród dzikich plemion
Автор: Wojciech Cejrowski
Издательство: PDW
Жанр: Путеводители
isbn: 9788381271509
isbn:
Na szczęście żadna z nich nie wpadła na pomysł, by spojrzeć w górę – to nam uratowało życie. Mrówki, zajęte wężem, nie zwróciły na nas uwagi i wkrótce poszły sobie dalej.
Zaraz potem my także poszliśmy dalej. Rzecz jasna w przeciwnym kierunku. I biegiem! Jak najdalej od tego miejsca! Zostały po nas tylko te puste, dyndające hamaki.
– I moja nowiutka maczeta!
– Chcesz po nią wrócić, gringo? – spytał Indianin z wyraźną kpiną w głosie. – Idź. A my tu sobie na ciebie poczekamy.
Nie chciałem.
MRÓWKOŻERCY
Tego samego dnia wieczorem Indianie postanowili się zemścić za… poniesione straty. Nałapali kilka garści tak zwanych „czerwonych łbów" – mrówek wielkich jak nieszczęście (dorastają do trzech centymetrów!), ale za to zupełnie niegroźnych. Potem je żywcem upiekli, a teraz pałaszowali ze smakiem.
– Gringo – zwrócili się do mnie – opowiedz nam o swoim świecie. Jak tam jest?
– A co konkretnie chcielibyście usłyszeć?
– Jecie ludzi?
– Czy JEMY ludzi!? W jakim sensie??
– Ustami, zębami, przez gardło do brzucha. Zjadacie ludzi?
– Skąd wam to przyszło do głowy? A wy zjadacie?
– Nam nie wolno! Tabu.
– A Dzicy?
– Oni mają te same tabu co my. To nasi bracia. Żadne plemię w tej okolicy nie je ludzi.
– No to dlaczego niby ja miałbym jeść?
– Słyszeliśmy, że biali jedzą ludzi.
– Bzdura jakaś. Kto tak mówi?
– Najstarsi. Pamiętają jeszcze czasy, kiedy po naszej puszczy kręcili się biali. To byli szamani złych duchów. Odprawiali obrzędy, składali ofiary… I zapraszali nas żeby się przyłączyć. Chcieli, żebyśmy razem z nimi jedli ciało jakiegoś człowieka i popijali jego krwią. Na szyjach mieli zawieszone żelazne trupy, takie same jak ten – wskazał palcem srebrny krzyżyk na mojej szyi. – Więcej nie wiemy, bo to było bardzo dawno temu.
– I co się z nimi stało?
– Zostali przepędzeni. U nas nie wolno jeść ludzi, gringo. Ani pić krwi – mówiąc te słowa popatrzył na mnie znacząco.
– A ja słyszałem od moich Najstarszych, że bardzo dawno temu, kiedy Najstarszy z Najstarszych był jeszcze dzieckiem, wasze plemię było znane z tego, że jadało ludzkie mięso. Zawsze w dniu Wielkiego święta. I może wciąż jada, co?
– To przez takich jak ty.
– Co przez takich jak ja?
– Ludzie dowiadują się o nas, że jemy ludzi. A nam nie wolno, rozumiesz?! – ton jego głosu podniósł się niebezpiecznie.
Temat był wyjątkowo grząski… Ale przecież po to tu przyjechałem – w poszukiwaniu pierwotnych obyczajów i wierzeń.
– Ode mnie się niczego takiego nie dowiadują – powiedziałem w sposób, który miał brzmieć polubownie.
Po tych słowach zapadła napięta cisza. Indianin dźgał kijem żar ogniska; potem się uspokoił. Podłubał jeszcze przez chwilę między polanami, aż wreszcie cisnął kij w ogień, spojrzał na mnie przyjaźnie i zapytał:
– A co ty im właściwie o nas mówisz, gringo? Kiedy wracasz do swojego świata, na pewno snujesz jakieś Opowieści, he?
– Snuję.
– Siadacie wtedy przy ogniskach?
– Czasami. Zwykle rozpalam ogień w kominie…
– He???
– Nieważne, po prostu rozpalam ogień, siadamy sobie dookoła i zaczynam opowiadać.
– O nas?
– Tak, o was.
– Opowiadasz dobre rzeczy?
– Opowiadam wszystko. Tak jak to widziałem. Czasami tylko mylę tropy, żeby tu nie przyjechało więcej białych.
– A dlaczego? Biali są źli?
– Biali wprawdzie nie jedzą ludzi, ale… pożerają dżunglę.
– Nie wszyscy, gringo, ty nie pożerasz. Raczej ona pożera ciebie – po tych słowach Indianie gruchnęli gromkim śmiechem.
Gruchnąłem i ja, choć nie powinno mi wcale być do śmiechu, a to dlatego, że poddawany byłem właśnie codziennemu poniżającemu obrzędowi iskania z kleszczy. Indianin, który rechotał najgłośniej, kucał w tej chwili za moimi plecami i wyskubywał pasożyty z tych miejsc, do których nie byłem w stanie sięgnąć samodzielnie. (To znaczy ręką sięgałem bez trudu, natomiast wzrokiem nigdy.)
– No to teraz, gringo, opowiedz nam jedną z tych swoich historii.
– O czym?
– Na przykład o tym, jak spotkałeś pierwszego w życiu Indianina.
Ponieważ i tak nie mieliśmy nic lepszego do roboty, a ponadto właśnie przyszła moja kolej na pozycji wyskubującego, postanowiłem zająć czymś umysł i zacząłem opowiadać:
JAK SPOTKAŁEM PIERWSZEGO INDIANINA
Było to na odludnych terenach Ameryki środkowej. W miejscu,
gdzie nie wiadomo dokładnie jaki to kraj, bo jeden został daleko za naszymi plecami, a drugi się jeszcze nie zaczął.
Takich miejsc jest wciąż sporo – chociażby Mosquitia, czyli karaibskie Wybrzeże Moskitów3, które ciągnie się od Hondurasu przez Nikaraguę aż СКАЧАТЬ