Gringo wśród dzikich plemion. Wojciech Cejrowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Gringo wśród dzikich plemion - Wojciech Cejrowski страница 3

Название: Gringo wśród dzikich plemion

Автор: Wojciech Cejrowski

Издательство: PDW

Жанр: Путеводители

Серия:

isbn: 9788381271509

isbn:

СКАЧАТЬ tamtędy rozłożysty, dobrze zorganizowany, krwiożerczy i głodny dywan czerwonych mrówek. Chrzęsty, które słyszałem, pochodziły od węża, który zwijał się właśnie w przedśmiertnych konwulsjach. Umierał najgorszą możliwą śmiercią – wyżerany od środka. Mrówki maszerowały metodycznie przez jego wnętrzności i opróżniały go ze wszystkiego co jadalne… chrzęszcząc przy tym szczękami.

      Na szczęście żadna z nich nie wpadła na pomysł, by spojrzeć w górę – to nam uratowało życie. Mrówki, zajęte wężem, nie zwróciły na nas uwagi i wkrótce poszły sobie dalej.

      Zaraz potem my także poszliśmy dalej. Rzecz jasna w przeciwnym kierunku. I biegiem! Jak najdalej od tego miejsca! Zostały po nas tylko te puste, dyndające hamaki.

      – I moja nowiutka maczeta!

      – Chcesz po nią wrócić, gringo? – spytał Indianin z wyraźną kpiną w głosie. – Idź. A my tu sobie na ciebie poczekamy.

      Nie chciałem.

      MRÓWKOŻERCY

      Tego samego dnia wieczorem Indianie postanowili się zemścić za… poniesione straty. Nałapali kilka garści tak zwanych „czerwonych łbów" – mrówek wielkich jak nieszczęście (dorastają do trzech centymetrów!), ale za to zupełnie niegroźnych. Potem je żywcem upiekli, a teraz pałaszowali ze smakiem.

      – Gringo – zwrócili się do mnie – opowiedz nam o swoim świecie. Jak tam jest?

      – A co konkretnie chcielibyście usłyszeć?

      – Jecie ludzi?

      – Czy JEMY ludzi!? W jakim sensie??

      – Ustami, zębami, przez gardło do brzucha. Zjadacie ludzi?

      – Skąd wam to przyszło do głowy? A wy zjadacie?

      – Nam nie wolno! Tabu.

      – A Dzicy?

      – Oni mają te same tabu co my. To nasi bracia. Żadne plemię w tej okolicy nie je ludzi.

      – No to dlaczego niby ja miałbym jeść?

      – Słyszeliśmy, że biali jedzą ludzi.

      – Bzdura jakaś. Kto tak mówi?

      – Najstarsi. Pamiętają jeszcze czasy, kiedy po naszej puszczy kręcili się biali. To byli szamani złych duchów. Odprawiali obrzędy, składali ofiary… I zapraszali nas żeby się przyłączyć. Chcieli, żebyśmy razem z nimi jedli ciało jakiegoś człowieka i popijali jego krwią. Na szyjach mieli zawieszone żelazne trupy, takie same jak ten – wskazał palcem srebrny krzyżyk na mojej szyi. – Więcej nie wiemy, bo to było bardzo dawno temu.

      – I co się z nimi stało?

      – Zostali przepędzeni. U nas nie wolno jeść ludzi, gringo. Ani pić krwi – mówiąc te słowa popatrzył na mnie znacząco.

      – A ja słyszałem od moich Najstarszych, że bardzo dawno temu, kiedy Najstarszy z Najstarszych był jeszcze dzieckiem, wasze plemię było znane z tego, że jadało ludzkie mięso. Zawsze w dniu Wielkiego święta. I może wciąż jada, co?

      – To przez takich jak ty.

      – Co przez takich jak ja?

      – Ludzie dowiadują się o nas, że jemy ludzi. A nam nie wolno, rozumiesz?! – ton jego głosu podniósł się niebezpiecznie.

      Temat był wyjątkowo grząski… Ale przecież po to tu przyjechałem – w poszukiwaniu pierwotnych obyczajów i wierzeń.

      – Ode mnie się niczego takiego nie dowiadują – powiedziałem w sposób, który miał brzmieć polubownie.

      Po tych słowach zapadła napięta cisza. Indianin dźgał kijem żar ogniska; potem się uspokoił. Podłubał jeszcze przez chwilę między polanami, aż wreszcie cisnął kij w ogień, spojrzał na mnie przyjaźnie i zapytał:

      – A co ty im właściwie o nas mówisz, gringo? Kiedy wracasz do swojego świata, na pewno snujesz jakieś Opowieści, he?

      – Snuję.

      – Siadacie wtedy przy ogniskach?

      – Czasami. Zwykle rozpalam ogień w kominie…

      – He???

      – Nieważne, po prostu rozpalam ogień, siadamy sobie dookoła i zaczynam opowiadać.

      – O nas?

      – Tak, o was.

      – Opowiadasz dobre rzeczy?

      – Opowiadam wszystko. Tak jak to widziałem. Czasami tylko mylę tropy, żeby tu nie przyjechało więcej białych.

      – A dlaczego? Biali są źli?

      – Biali wprawdzie nie jedzą ludzi, ale… pożerają dżunglę.

      – Nie wszyscy, gringo, ty nie pożerasz. Raczej ona pożera ciebie – po tych słowach Indianie gruchnęli gromkim śmiechem.

      Gruchnąłem i ja, choć nie powinno mi wcale być do śmiechu, a to dlatego, że poddawany byłem właśnie codziennemu poniżającemu obrzędowi iskania z kleszczy. Indianin, który rechotał najgłośniej, kucał w tej chwili za moimi plecami i wyskubywał pasożyty z tych miejsc, do których nie byłem w stanie sięgnąć samodzielnie. (To znaczy ręką sięgałem bez trudu, natomiast wzrokiem nigdy.)

      – No to teraz, gringo, opowiedz nam jedną z tych swoich historii.

      – O czym?

      – Na przykład o tym, jak spotkałeś pierwszego w życiu Indianina.

      Ponieważ i tak nie mieliśmy nic lepszego do roboty, a ponadto właśnie przyszła moja kolej na pozycji wyskubującego, postanowiłem zająć czymś umysł i zacząłem opowiadać:

      JAK SPOTKAŁEM PIERWSZEGO INDIANINA

      Było to na odludnych terenach Ameryki środkowej. W miejscu,

      gdzie nie wiadomo dokładnie jaki to kraj, bo jeden został daleko za naszymi plecami, a drugi się jeszcze nie zaczął.