Pogrzebani. Jeffery Deaver
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pogrzebani - Jeffery Deaver страница 28

Название: Pogrzebani

Автор: Jeffery Deaver

Издательство: PDW

Жанр: Контркультура

Серия:

isbn: 9788381695381

isbn:

СКАЧАТЬ w Dżannie?

      Ali Maziq wierzył, że przez całe życie był dobrym człowiekiem i dobrym muzułmaninem, uważał więc, że zasłużył sobie na miejsce w raju. Może nie w Firdaus, jego najwspanialszej części, zarezerwowanej dla proroków, męczenników i najbardziej pobożnych wiernych, ale na pewno w jakimś przyzwoitym kąciku.

      Mimo to… mimo to…

      Jak w raju może być tak zimno, wilgotno i ciemno?

      Zadygotał, gdy jego ciało przeszył dreszcz grozy. Czyżby trafił do Al-Nar?

      Może wszystko zepsuł i trafił prosto do piekła. Próbował przywołać ostatni zapamiętany obraz. Ktoś pojawił się znienacka. Ktoś duży i silny. Potem coś opadło mu na głowę i stłumiło jego wrzaski.

      A potem? Błyski światła. Dziwne słowa. Muzyka.

      Teraz to… Zimno, wilgoć i mrok, rozpraszany przez odrobinę światła z góry.

      Tak, tak, całkiem prawdopodobne. To nie Dżanna, ale Al-Nar.

      Miał mętne przeczucie, że to rzeczywiście piekło. Bo być może wcale nie prowadził tak cnotliwego życia. I nie był dobrym człowiekiem. Dopuścił się zła. Nie potrafił sobie dokładnie przypomnieć, co konkretnie zrobił, ale pewnie coś złego.

      Może właśnie to jest piekło: wieczna udręka świadomości, że się zgrzeszyło, choć nie wiadomo, w jaki sposób.

      Po chwili odezwała się racjonalna i wykształcona strona jego umysłu. Nie, nie mógł umrzeć. Odczuwał ból. A wiedział, że gdyby Allah, niech będzie Mu chwała, zesłał go do Al-Nar, cierpiałby o wiele większy ból. Gdyby był w Dżannie, nie czułby żadnego bólu, tylko wielkość Boga, niech będzie Mu chwała.

      Stąd wniosek, że nie umarł.

      Wobec tego gdzie się znalazł?

      W głowie kotłowały mu się mgliste wspomnienia. Wspomnienia czy raczej twory wyobraźni. Dlaczego nie potrafię jaśniej myśleć? Dlaczego tak mało pamiętam?

      Obrazy. Leży na ziemi, czuje zapach trawy. Smak jedzenia. Upragniona woda w ustach. Dobra, zimna woda i niedobra herbata. Oliwki. Dłonie mężczyzny na jego ramionach.

      Silnego mężczyzny. Potężnego. Wszystko spowija ciemność.

      Muzyka. Zachodnia muzyka.

      Kaszlnął i zabolało go gardło. Strasznie zapiekło. Pewnie wcześniej się krztusił. Brak powietrza zmącił mu umysł. Bolała go głowa. Może myśli poplątał mu upadek.

      Ali Maziq zrezygnował z prób ustalenia, co się stało.

      Skupił się na pytaniu, gdzie się znalazł i jak stąd uciec.

      Wytężając wzrok, dostrzegł, że siedzi na krześle – jest do niego przywiązany – w cylindrycznym pomieszczeniu o kamiennych ścianach, o średnicy sześciu czy siedmiu metrów. Nad głową nie miał sufitu, tylko ciemną pustkę, z której docierało bardzo słabe światło. Kamienna podłoga była zryta i podziurawiona.

      Co takiego przypominało mu to pomieszczenie?

      Co? Co?

      Ach, z zakamarka pamięci wynurzyło się wspomnienie szkolnej wycieczki do muzeum w Trypolisie: grobowiec jakiegoś świętego z Kartaginy.

      Znowu przemknął mu przez głowę niedawny obraz: gasił pragnienie zimną wodą, jadł oliwki, popijał herbatę z wody nalanej z ekspresu do cappuccino, z resztkami mleka w naparze.

      Z kimś?

      Potem przystanek autobusowy. Coś się stało na przystanku.

      W jakim kraju jestem? W Libii?

      Nie, raczej nie.

      Ale na pewno jestem w grobowcu…

      W pomieszczeniu panowała cisza, słychać było jedynie odgłos kapania wody.

      Był zakneblowany, usta wypełniała mu jakaś szmata przyklejona taśmą. Mimo to próbował wołać pomocy – po arabsku. Jeżeli nawet ludzie mówili tu w innym języku, miał nadzieję, że ton jego głosu wystarczy, by sprowadzić ratunek.

      Knebel okazał się jednak skuteczny i Ali nie mógł wydać z siebie żadnego dźwięku.

      Nagle z przerażeniem sapnął przez nos, czując nacisk na tchawicę. Co to jest? Nie mógł tego zobaczyć ani użyć rąk, ale kręcąc głową i analizując to doznanie, zorientował się, że wokół szyi ma pętlę zrobioną chyba z jakiejś cienkiej linki. Właśnie zacisnęła się odrobinę mocniej.

      Spojrzał w górę i w prawo.

      Wtedy ujrzał konstrukcję, która miała go zabić!

      Sznurek zawiązany na jego szyi sięgał w górę do umocowanego w ścianie kołka, dalej przewieszono go przez następny kawałek drewna i przymocowano do wiadra, znajdującego się pod starą, zardzewiałą rurą, z której kapała woda.

      Och, nie, nie! Boże, niech będzie Ci chwała, ratuj!

      Zrozumiał już, skąd wziął się ten odgłos. Krople wody powoli wypełniały wiadro. W miarę jak stawało się cięższe, coraz mocniej zaciągało pętlę.

      Rozmiar wiadra wskazywał, że bez trudu pomieściłoby sześć litrów. Ali nie wiedział, ile to kilogramów, podejrzewał jednak, że człowiek, który zbudował tę straszliwą machinę, dokonał odpowiednich obliczeń. Na tyle precyzyjnych, by mieć absolutną pewność, że z powodów, które znał tylko jeden Bóg, niech będzie Mu chwała, wiadro wkrótce się napełni i udusi Alego.

      Zaraz! Czy to czyjeś kroki?

      Wstrzymał oddech i wytężył słuch.

      Czyżby ktoś go usłyszał?

      Ale nie, dobiegało go jedynie kap, kap, kap wody cieknącej z wiekowej rury i wpadającej do wiadra.

      Ali Maziq znowu poczuł szarpnięcie pętli, a jego stłumione błagania o pomoc odbiły się ledwie słyszalnym echem od ścian grobowca.

      ROZDZIAŁ 16

      Hm, byłem pewien, że dostanę mandat. – Na przystojnej twarzy Thoma malowała się konsternacja.

      Trójka Amerykanów znajdowała się przed budynkiem komendy policji, a opiekun Rhyme’a przyglądał się furgonetce do przewozu niepełnosprawnych, którą zarezerwował przez internet i kilka godzin temu wynajął przy neapolitańskim lotnisku. Zdezelowany i brudny mercedes sprinter stał bardziej na chodniku niż na miejscu postojowym. Jedyny wolny skrawek miejsca, jakie Thom znalazł w pobliżu kwestury.

      Sachs z podziwem obserwowała panujący na ulicy chaos.

      – Zdaje się, że Neapol nie przejmuje się mandatami za niewłaściwe parkowanie – powiedziała. – Na Manhattanie powinni wziąć z nich przykład.

      – Zaczekajcie tu. Podstawię samochód.

      – Wolałbym СКАЧАТЬ