Pogrzebani. Jeffery Deaver
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pogrzebani - Jeffery Deaver страница 26

Название: Pogrzebani

Автор: Jeffery Deaver

Издательство: PDW

Жанр: Контркультура

Серия:

isbn: 9788381695381

isbn:

СКАЧАТЬ wiadomość o długości ich planowanego pobytu – dziesięciodniowego, a nie jednodniowego ani tym bardziej kilku godzin – Rossi przechylił głowę z wyraźnym niezadowoleniem. Od chwili, gdy po nadejściu mejla od Ercolego z informacją o działaniach Kompozytora we Włoszech wymienili spojrzenia z Sachs i postanowili przyjechać, Rhyme wiedział, że nie mogą liczyć na ciepłe przyjęcie. Dlatego ucieszył się, gdy Thom wyskoczył z tymi dziesięcioma dniami; lepiej, by Włosi przyzwyczaili się do myśli, że szybko się ich nie pozbędą.

      – Dobrze pan mówi po angielsku. – Sachs zwróciła się do Ercolego.

      – Dziękuję. Zacząłem się uczyć jako ragazzo, chłopiec. A pani mówi po włosku?

      – Ja? No, nie.

      – Ależ tak! „No” to po włosku nie.

      Nikt się nie uśmiechnął, a młody policjant zarumienił się i umilkł.

      Rhyme rozejrzał się i kolejny raz doszedł do wniosku, że budynek niewiele różni się od One Police Plaza, komendy głównej nowojorskiej policji. Pełno zestresowanych detektywów i mundurowych: niektórzy dowcipkowali, inni siedzieli z zasępionymi minami, jeszcze inni – ze znudzonymi. Na tablicach informacyjnych i przyklejone bezpośrednio na ścianach wisiały odgórne zarządzenia. Pracowały komputery, mniej więcej o rok starsze od najnowocześniejszych. Dzwoniły telefony – chętniej korzystano z komórkowych niż stacjonarnych.

      Tylko język był inny.

      Zauważył jeszcze jedną różnicę: nigdzie nie było papierowych kubków po kawie, które tonami zaśmiecały biurka amerykańskich gliniarzy. Ani torebek po jedzeniu z fast foodu. Najwidoczniej Włosi wystrzegali się tego rodzaju niechlujnych praktyk. I bardzo dobrze. Kiedy Rhyme pracował w wydziale kryminalistyki nowojorskiej policji, wyrzucił kiedyś technika, który badał pod mikroskopem ślady, zajadając Big Maca. „Zanieczyszczenie!”, wrzasnął Rhyme. „Wynoś się!”

      Rossi zaprowadził ich do sali konferencyjnej szerokiej na około trzy metry i długiej na sześć. Stał tam sfatygowany stół, cztery krzesła, szafka na akta oraz laptop. Pod ścianą – stojaki z blokami papieru gazetowego, zapełnione odręcznymi notatkami i fotografiami. Wyglądały niemal identycznie jak jego tablice dowodów, tyle że były papierowe, a nie białe i sztywne. Choć widział słowa, których znaczenia nie znał, wiele punktów na liście dowodów rzeczowych rozumiał intuicyjnie.

      – Panie Rhyme – zaczął Rossi.

      – Kapitanie – wtrącił szybko Ercole. – Pan Rhyme jest kapitanem policji w stanie spoczynku. – Widocznie nie uzgodnili, że nie powinien poprawiać przełożonego. Rumieniec.

      Rhyme lekceważąco machnął sprawną ręką.

      – Nieważne.

      – Proszę wybaczyć – ciągnął Rossi, chyba autentycznie zmartwiony gafą. – Kapitanie Rhyme.

      – Teraz jest konsultantem – dodał Ercole. – Czytałem o nim. Często pracuje z obecną tu detektyw Sachs. Zgadza się?

      – Owszem – potwierdziła.

      Taka cheerleaderka jak Ercole może się przydać, pomyślał Rhyme. Ciekawił go ten człowiek. Rzucała się w oczy jego pewność siebie, a równocześnie miał w sobie coś z żółtodzioba. Poza nim Rhyme nie dostrzegł w budynku żadnego funkcjonariusza w szarym mundurze. Coś musiało się za tym kryć.

      Sachs klepnęła dłonią w torbę, którą trzymała na ramieniu.

      – Mamy wyniki analizy dowodów z dwóch miejsc zdarzenia w Nowym Jorku, w których był Kompozytor. Dokumentację fotograficzną, ślady butów i tak dalej.

      – Tak – rzekł Rossi. – Czekaliśmy na to. Czy od rozmowy ze strażnikiem Benellim pozyskali państwo nowe informacje?

      – Nic rozstrzygającego – odparła Sachs. – Nie udało się nam ustalić źródła pochodzenia strun, z których zrobił stryczki. Keyboard kupił za gotówkę w dużej sieci detalicznej. Nigdzie nie zostawił odcisków palców. Tylko fragmentaryczne, które nie pozwalają na identyfikację.

      – FBI sprawdza listy pasażerów, którzy przylecieli do Włoch.

      – Zrobiliśmy to, bez skutku. Ale listy pasażerów to… jak to się mówi, loteria. Bez zdjęcia, bez numeru paszportu? Wasz Kompozytor mógł wylądować na którymś z kilkunastu lotnisk w Unii Europejskiej i przekraczać granice, jedna za drugą, a nikt nie zapytał go o dokumenty. Mógł wypożyczyć albo ukraść samochód w Amsterdamie czy Genewie i przyjechać tutaj. Zapewne wzięli państwo pod uwagę możliwość, że nie odleciał z lotniska w pobliżu Nowego Jorku. Może z Waszyngtonu, Filadelfii… nawet Deltą z Atlanty. Podobno Hartsfield to najbardziej ruchliwy port lotniczy na świecie.

      Hm, Rossi był mistrzem w swoim fachu.

      – Owszem, braliśmy to pod uwagę – powiedział Rhyme.

      – Przypuszcza pan, że to Amerykanin? – zapytał Rossi.

      – Tak zakładamy, ale nie wiemy na pewno.

      – Po co seryjny zabójca opuszczałby kraj i przyjeżdżał zabijać tutaj? – spytał Ercole.

      – Kompozytor nie jest seryjnym zabójcą – zauważyła Sachs.

      Ercole pokiwał głową.

      – Rzeczywiście, nie zabił, to prawda. Ocaliliście ofiarę. A my nie znaleźliśmy ciała człowieka, którego u nas porwał.

      – Detektyw Sachs nie to miała na myśli, Ercole – odezwał się Rossi.

      – Nie, inspektorze, ma pan rację. Seryjny zabójca to rzadki i szczególny profil przestępcy. U mężczyzn motyw ma zazwyczaj charakter seksualny albo sadystyczny bez podtekstu seksualnego. Jeżeli dochodzi do zachowań rytualistycznych, w większości wypadków ograniczają się do krępowania albo układania ofiar w określonych pozach czy zostawiania na miejscu zdarzenia fetyszy, ewentualnie zabierania trofeów po śmierci ofiary. Misterna inscenizacja Kompozytora – wideo, stryczek, muzyka – stopniem skomplikowania przewyższa taki typ zachowania. To wielokrotny przestępca.

      W pokoju zaległa cisza.

      – Dziękujemy za pomoc i spostrzeżenia – odezwał się Rossi po chwili.

      – W miarę naszych skromnych możliwości – odparł Rhyme. Niezbyt skromnie.

      – I za to, że pokonali państwo taką daleką drogę, żeby dostarczyć nam materiały. – Niezbyt subtelnie.

      Inspektor Rossi przyjrzał się uważnie kryminalistykowi.

      – Pan, kapitanie Rhyme, nie jest chyba przyzwyczajony do sprawców, come si dice? Zbiegniętych?

      – Zbiegłych – poprawił szefa Ercole. I zaraz zesztywniał, znowu się rumieniąc.

      – Rzeczywiście, nie jestem – przyznał Rhyme. Może zbyt teatralnie. Uważał jednak, że ton był stosowny, odniósł bowiem wrażenie, że Rossi też jest policjantem, który nie przepada za zbiegniętymi sprawcami.

      – Liczy СКАЧАТЬ