Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra. Lucyna Olejniczak
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra - Lucyna Olejniczak страница 7

Название: Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra

Автор: Lucyna Olejniczak

Издательство: PDW

Жанр: Современная зарубежная литература

Серия:

isbn: 9788381698313

isbn:

СКАЧАТЬ na białym talerzyku, każdy odłamał kawałek i wszyscy zaczęli składać sobie wzajemnie życzenia. Jedni cicho, z wymownym spojrzeniem w oczy, inni głośno, z uroczystą powagą. Następnie domownicy i goście zajęli swoje miejsca przy stole. Na samym jego końcu, zgodnie ze zwyczajem, stało puste nakrycie dla niespodziewanego gościa.

      Dzieci zachowywały się grzecznie, nie przestawały jednak obserwować obcego mężczyzny. Najdłużej utrzymywał dystans Waldek, natomiast Emilka dość szybko ośmieliła się i z poważną miną zaczęła wypytywać Pawła, między innymi o to, czy lubi teatr. Ten, uprzedzony o czekających ich jasełkach, potwierdził z całą powagą. Co zresztą wcale nie mijało się z prawdą, bo teatr naprawdę lubił.

      ***

      – Pyszna ta kutia – pochwaliła Matylda, nakładając sobie kolejną porcję na talerz. – Sama nigdy jej nie robiłam, w naszej rodzinie nie było tego zwyczaju. A szkoda, bo to naprawdę dobre. Chyba wejdzie i do naszej tradycji, prawda, dzieci?

      Pełne entuzjazmu potakiwania musiały jej wystarczyć za potwierdzenie. Buzie wnuków były pełne nowego smakołyku.

      Pani Maria była rozpromieniona.

      – Tak, kutia zawsze znajdowała się na naszym stole wigilijnym, odkąd pamiętam. Były też całe, ususzone przedtem, kapelusze grzybów, smażone później jak kotlety. I oczywiście czerwony barszcz. Nawiasem mówiąc, ten jest przepyszny. Wyczuwam w nim smak selera i jeszcze jakichś innych warzyw. Nie licząc czosnku, oczywiście.

      – Tak, dobrze pani wyczuwa – odparła Matylda. – To nasz rodzinny przepis, ale chętnie się nim z panią podzielę. Bo ten barszcz można też pić na surowo, nadaje się nie tylko na zupę.

      – A jakie były zwyczaje świąteczne w pani domu? – Julek nie wydawał się zainteresowany kulinarną stroną Bożego Narodzenia. Zdecydowanie wolał jeść niż słuchać o przepisach na cokolwiek. Twierdził, że takie rozbieranie jego ulubionych potraw na czynniki pierwsze odbiera mu apetyt. Poza tym rozpraszało go dyskretne podkarmianie Milki resztkami ryby pod stołem.

      – No cóż… – zastanowiła się pani Maria – pochodzę z Kresów, więc być może mieliśmy trochę inne tradycje. Pamiętam na przykład, że rodzice kazali nam dmuchać na krzesła i ławy, zanim na nich usiedliśmy do kolacji wigilijnej.

      Zgromadzeni wokół stołu biesiadnicy zastyg­li ze sztućcami w dłoniach, pytająco wpatrując się w starszą panią. Tylko dzieci nie przerwały jedzenia.

      – Podobno, jak opowiadała moja babcia, w Wigilię otwiera się świat pozaziemski i dusze zmarłych odwiedzają wtedy swoich bliskich. Należało więc dmuchnąć na krzesło i przeprosić, gdyby przypadkiem się okazało, że ktoś już tam siedzi.

      Waldek nagle przestał jeść i przesunął się ostrożnie na brzeg krzesła, tak, żeby pozostali tego nie zauważyli. Tylko Emilka siedziała z zadowoloną miną, zupełnie jakby usadowiła się wygodnie na czyichś kolanach. Coś tam nawet mruczała do siebie.

      – Ciekawe zatem, kto jest tu z nami dzisiaj – zastanowiła się Weronika.

      Matylda nie miała żadnych wątpliwości.

      – Pewnie moja mama, obie babcie oraz Mela. No i ciocia Zosia…

      Ciocia Zosia, przyjaciółka Wiktorii, została pochowana zaledwie trzy miesiące wcześniej. Staruszka zmarła spokojnie, w swoim domu, w towarzystwie wiernej gospodyni i swojego syna, który szczęśliwie zdążył wrócić na czas z misji w Afryce. Zmarła nagle, dzień po wizycie Matyldy. Nic wtedy nie wskazywało na to, że koniec nastąpi tak szybko, ale widocznie zmęczone serce nie miało już sił do dalszej pracy.

      – Może tu być również prababcia Hanka, ta, od której to wszystko się zaczęło – dorzuciła Weronika.

      – Zaczyna się robić tłoczno – zauważył Julek. – To Wigilia czy jakiś seans spirytystyczny?

      – Ze wszystkiego musisz kpić, mój najdroższy, sceptyczny małżonku? – upomniała go Matylda.

      – Myślę, że pan Paweł – Julek spojrzał badawczo na młodego mężczyznę – musi się czuć nieco niezręcznie, kiedy słucha o tych wszystkich rodzinnych duchach. Pewnie się zastanawia, dlaczego tu trafił.

      – Wcale nie – zaprotestował antykwariusz, ze zbytnią chyba gorliwością. – To bardzo ciekawe.

      – Niech pan tak nie zaprzecza, bo zaraz się rozkręcą i jeszcze opowiedzą panu o rodzinnej klątwie.

      – Taato… – wtrąciła się Weronika. – Przestań go straszyć. Nie jesteśmy nawiedzone. Nikt z nas już nie wierzy w klątwy. Wszystko, co się z nami dzieje, nasze życie, nasze losy zależą od tego, jak sami nimi pokierujemy. Zawsze jest jakiś wybór. Klątwa była dobra w dziewiętnastym wieku, nie teraz.

      – Mów sobie, co chcesz – Matylda wzruszyła ramionami – ale ja wierzę w takie rzeczy. Nie wszystko można wyjaśnić racjonalnie.

      – Ja też wierzę – poparła ją pani Maria. – U nas we wsi był człowiek, który w bójce na weselu zabił swojego sąsiada. Rodzina ofiary go przeklęła. I co państwo powiecie? Kilka lat później powiesił się w lesie.

      – Zabiły go wyrzuty sumienia, a nie klątwa – nie ustępowała Weronika.

      – Dajmy już temu spokój – powiedział stanowczo Julek. – Przecież to Wigilia.

      ***

      Przez chwilę rozmawiali jeszcze o tradycyjnych potrawach świątecznych. Zwyczaj smażenia suszonych całych kapeluszy grzybów, po uprzednim wymoczeniu ich w mleku, wzbudził zainteresowanie kobiet. Paweł milczał, przesuwając nożem kawałki ryby na talerzu. Starał się uśmiechać i słuchać, ale widać było, że jest bardzo skrępowany i trochę się boi ofensywnego i ironicznego zachowania Julka.

      Weronika postanowiła ratować sytuację.

      – Tata chciałby wiedzieć, komu kibicujesz – zwróciła się do ukochanego. – Od razu podpowiadam, że prawidłowa odpowiedź brzmi: Wiśle Kraków. Słowa „Cracovia”, podobnie jak słowa „klątwa”, dzisiaj nie wolno wymawiać.

      Obaj mężczyźni roześmiali się głośno i szczerze, a Weronice w jednej chwili spadł kamień z serca.

      – No to chyba nie mam wyjścia – odparł Paweł, już nieco bardziej rozluźniony. – Ale tak naprawdę też kibicuję Wiśle. Choć ostatnio najbardziej Górnikowi.

      – Górnik jest dobry – zgodził się Julek, który znów miał kota na kolanach.

      No i natychmiast, jakby gwizdek sędziego rozpoczął mecz, zaczęli rozmawiać o jakichś meczach pucharowych, o Lubańskim i Szołtysiku.

      – Podobno kiedy transmisję z meczu Górnika zapowiada w telewizji Krystyna Loska, to zabrzanie zawsze wygrywają – powiedział Julek, nabijając cebulkę na widelec.

      – To prawda – odrzekł poważnie Paweł.

      Matylda uśmiechnęła się.

      – СКАЧАТЬ