Rebel Fleet. Tom 4. Flota Ziemi. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rebel Fleet. Tom 4. Flota Ziemi - B.V. Larson страница 7

Название: Rebel Fleet. Tom 4. Flota Ziemi

Автор: B.V. Larson

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-66375-12-3

isbn:

СКАЧАТЬ Według naszych raportów Ziemia zdołała odeprzeć flotę Quoków, gdy ta przyleciała do waszego układu.

      – Zgadza się – powiedziałem. – Nasza Flota Alfa zniszczyła większość ich sił. Niestety, sam Fex zdołał uciec.

      Admirał Vega skrzywił się na wzmiankę o Flocie Alfa, bo ta była oczywiście wytworem mojej wyobraźni. Tak naprawdę wykorzystaliśmy okręty z Ursy, garstkę fazowców, które wówczas skonstruowaliśmy, oraz jeden lekki krążownik, „Diabła Morskiego”. Reszta jednostek była blefem – ale i tak wygraliśmy.

      – Wspaniała bitwa – powiedział Urgh. – My też początkowo odparliśmy Fexa, ale on powrócił. Nasza Wielka Armada poniosła porażkę, a on otoczył nasz rodzinny świat tak licznymi siłami, że nie mamy szans.

      – Planeta się poddała?

      Usłyszałem, że Urgh nerwowo poprawił się w fotelu.

      – Powinienem ci uciąć ten zdradziecki ozór za tak ohydne słowa!

      Zmarszczyłem brwi, ale nie przeprosiłem. Kherowie rzadko za cokolwiek przepraszali, bo uchodziło to za oznakę słabości.

      – A jednak Fex ma przewagę liczebną – powiedziałem spokojnie – więc jakim sposobem jeszcze was nie pokonał?

      – Nasz świat chroni tarcza planetarna. Fex jeszcze się przez nią nie przedarł. Trwa oblężenie.

      – Aha. – Zaczynałem rozumieć. – Więc chcesz, żebyśmy pomogli ci przełamać oblężenie. O to chodzi?

      – W skrócie tak. Więc co ty na to, mój stary druhu?

      Zerknąłem na Vegę. Pokręcił głową, jasno i wyraźnie dając znak, że odpowiedź brzmi „nie”.

      – Może – odpowiedziałem. – Serce każe mi lecieć. Ziemianie nienawidzą Fexa równie mocno, co wy.

      – Więc przylecisz jednym okrętem, ale my potrzebujemy ich więcej!

      Vega wbił we mnie rozzłoszczone spojrzenie. Komandor Lang­ston przyglądała mi się ze zdumieniem. Jej usta poruszały się – mamrotała coś do zestawu słuchawkowego. Na pewno rozmawiała z Brukselą.

      – Zobaczę, co da się zrobić – obiecałem terrapiniańskiemu kapitanowi. – Daj mi dzień.

      – Dobrze – odpowiedział Urgh. – Ale nie zapominaj, że czas nagli. Fex bombarduje nas kometami z obrzeży układu. Tarcza nie wytrzyma zbyt długo.

      Rozłączył się, a wtedy wszyscy na mnie naskoczyli.

      – Co ty odpierdalasz, Blake? – zawołał Vega. – Przekraczasz swoje uprawienia!

      – Poprawka, admirale – wtrąciła się komandor Lang­ston. – On w ogóle nie ma uprawnień.

      Wyciągnąłem rękę w stronę rudowłosej. Cofnęła się i spojrzała na mnie jak na trędowatego.

      – Chcę pomówić z Brukselą. Osobiście.

      Komandor niechętnie – i trudno jej się dziwić – zdjęła i wręczyła mi zestaw słuchawkowy.

      W normalnych warunkach użyłbym syma i porozmawiał z nimi bezpośrednio. Dało się użyć nawet nakładki wirtualnej rzeczywistości – miało się wtedy wrażenie, że rozmówca znajduje się w tym samym pomieszczeniu, choć mógł przebywać na drugim krańcu świata. Jednak tak wymyślne połączenia uznawano za niezbyt bezpieczne. Mogliby nas podsłuchać szpiedzy. Albo Nomadzi. Oni zawsze gdzieś się czaili.

      Uniosłem zabezpieczony komunikator i przemówiłem:

      – Mówi kapitan Leo Blake, z kim…?

      – Tu admirał Clemens – przerwał mi głos starszego mężczyzny z brytyjskim akcentem. – Co ty sobie wyobrażasz? Obiecujesz tym żebrakom swój okręt?

      – Rebelianccy Kherowie nie zrozumieliby innej odpowiedzi, sir. Fakt, że zaoferowałem pomoc, może wystarczyć do zawiązania w przyszłości sojuszu.

      Brytyjczyk prychnął.

      – To brzmiało raczej tak, jakbyś chciał się przechwalać.

      – Chciałem tylko utrzymać pokojowe stosunki z kapitanem Urghiem. Reszta zależy od Kolegium i Rady Bezpieczeństwa.

      – Cóż za wspaniałomyślność! Więc ludzie po tej stronie Atlantyku nadal mają coś do powiedzenia? Wyobrażam sobie, że z trudem przeszło ci to przez gardło.

      – Sir, nie chciałem…

      – Wyjaśnijmy coś sobie, Blake. Po pierwsze, nie wysyłamy floty, żeby ratować te cholerne żółwie. Fex na razie zostawił nas w spokoju i nie zamierzamy go prowokować.

      – To jest szansa, żeby połączyć dwie floty, sir. Naszą i pozostałość sił terrapiniańskich.

      – Zdaje się, że te siły są niewielkie. Ich krążownik liniowy jest uszkodzony i ucieka. Okręt, który ostatnio przysłali, uległ zniszczeniu krótko po przybyciu. Muszę ci przypominać, Blake, że dysponujemy zaledwie pięcioma lekkimi krążownikami i mniej niż dwustoma mniejszymi jednostkami? Każdy okręt jest na wagę złota!

      – Ależ, sir – powiedziałem – a co, gdybym poleciał tylko przyjrzeć się oblężeniu? Czy nie byłoby miło zdobyć trochę twardych danych? Bardzo niewiele wiadomo o nowych siłach Fexa.

      – Proponujesz samotny wypad? O to chodzi, prawda?

      – No cóż, chyba tak, admirale. Mam poczucie…

      – Co z tobą nie tak? Chcesz zginąć? Tęsknisz za dalekimi podróżami? Czemu tak cię ciągnie do gwiazd?

      – Nie jestem pewien, admirale, ale ja dostrzegam tutaj okazję. Szansę na zwiad, pozyskanie sojusznika i, być może, uniknięcie przyszłej wojny z Fexem.

      – Albo na wywołanie nowego konfliktu! – krzyknął Clemens.

      – Istnieje pewne ryzyko – przyznałem. – Żadna ścieżka nie jest całkowicie bezpieczna. Wasza decyzja, sir. Pańska i Rady Bezpieczeństwa.

      Admirał wymamrotał coś z irytacją i się rozłączył.

      Reszta obsady centrum dowodzenia odsunęła się ode mnie. Zachowywali się tak, jakbym umierał na raka – w dodatku zaraźliwego.

      Tylko Vega miał odwagę, żeby ze mną zostać.

      – Wiesz, Blake, ty to masz jednak jaja ze stali. Zawsze tak mówiłem.

      – Faktycznie, mówił pan, sir.

      – Co zrobi rada?

      Wzruszyłem ramionami.

      – Trudno powiedzieć. Ale na razie chciałbym zjeść śniadanie i wziąć prysznic. Pozwoli pan, admirale?

СКАЧАТЬ