Bajdy Bajbary. Katarzyna Ryrych
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Bajdy Bajbary - Katarzyna Ryrych страница 2

Название: Bajdy Bajbary

Автор: Katarzyna Ryrych

Издательство: PDW

Жанр: Книги для детей: прочее

Серия: To lubię

isbn: 9788376728148

isbn:

СКАЧАТЬ na przerwie, ale jako że Koszmarian utrzymywał, że jest Ormianinem, bo jego imię kończy się na „-ian”, byłaby to nie tylko przemoc szkolna, ale i ksenofobia.

      Pani od polskiego wyglądała trochę tak, jakby chciała się roześmiać, a może mi się tylko wydawało.

      Na koniec powiedziała, że jestem niezłą bajkopisarką, a na przerwie Koszmarian przekręcił moje imię na Bajbara.

      I tak już zostało.

      Tylko że wszyscy kojarzyli Bajbarę z opowiadaniem bajek, a nie z ich pisaniem.

      Na szczęście tego dnia stało się coś jeszcze: nagle okazało się, że mam… najdłuższe nogi w całej szkole!

      – No widzisz! – pocieszyła mnie Koszmaria.

      Koszmarii dostało się takie przezwisko przez brata, ale tak naprawdę była uosobieniem taktu i potrafiła załagodzić wszystkie spory.

      Na dodatek to dzięki niej dowiedziałam się o nieoficjalnym plebiscycie, jaki zorganizował Buła z Masłem.

      I chociaż do tej pory nie zwracałam uwagi na swoje nogi, to kiedy wróciłam ze szkoły, uważnie przyjrzałam się im w lustrze i…

      Nie dało się ukryć: były naprawdę niezłe.

      Wyjęłam z szafy krótką spódniczkę i założyłam ją zamiast nieśmiertelnych spodni.

      Efekt był piorunujący.

      Nawet Koszmarian nie miał nic do gadania, a Buła z Masłem stwierdził, że w klasie są już dwie dziewczyny.

      Miał na myśli Wampirenę, która ubiera się na czarno i nosi martensy o dwa numery za duże, i mnie.

      Wampirena na znak solidarności usiadła ze mną, a reszta dziewczyn aż zieleniała z zazdrości, kiedy wychodziłam na środek, żeby zetrzeć tablicę. Bo tego dnia byłam dyżurną.

      Kiedy moja mama zauważyła, że zrezygnowałam ze spodni, w ramach dowartościowywania siebie, pojechała do galerii, kupiła kilkanaście spódniczek i potem musiała się z tego spowiadać swojej pani psycholog.

      Do końca miesiąca na śniadanie miałyśmy tylko kakao Puchatek, które smakuje jak kreda z czekoladą, i bułki z serem, na obiad chińskie zupki, a na kolację były jajka (dopóki nie zjadłyśmy wszystkich).

      – Pani Klaudio – ostrzegła moja kurator. – Wie pani, że jeżeli tak dalej pójdzie…

      – Wiem i naprawdę już nie będę – powiedziała mama. – Ale córka właśnie zaczyna być kobietą.

      Pani kurator westchnęła i dała mi do wypełnienia test, w którym musiałam zaznaczyć, czy, kiedy jest mi smutno, to:

      a) idę sobie popłakać,

      b) kupuję czekoladę,

      c) zwierzam się przyjaciółce.

      Płakać nie lubię, bo robią mi się pod oczyma paskudne worki, przyjaciółki nigdy nie miałam, więc zakreśliłam odpowiedź z czekoladą.

      Pani kurator bardzo się zmartwiła, chociaż od początku podejrzewałam, że liczy na taką właśnie odpowiedź.

      Miałam na końcu języka: „u mnie jak w Erze”, ale darowałam sobie.

      To był czas, kiedy grałyśmy z matką w jednej drużynie. Życie było po prostu zabawne.

      W szóstej klasie mój świat wywrócił się do góry nogami.

      Zaczęło się w zimie, kiedy lokator narożnego mieszkania zatruł się czadem i niestety nie udało się go uratować. Był nauczycielem muzyki. Przez cały czas słyszeliśmy, jak ktoś u niego brzdąka na pianinie.

      – Daje lekcje muzyki – wyjaśniła moja mama.

      No i gdyby nie to, że pewnego dnia w jego mieszkaniu od rana panowała dziwna cisza, mógłby sobie tak leżeć i leżeć w nieskończoność, aż zostałaby z niego kupka kostek.

      – Ja myślę, że najpierw zacząłby śmierdzieć – Koszmarian jak zwykle był obrzydliwy.

      Koszmaria zrobiła się zielonkawa na twarzy i wypluła w śnieg gumę do żucia.

      – Jak myślicie – odezwała się Wampirena – będzie straszył czy nie?

      – Możesz straszyć za niego – zarechotał Koszmarian, bo Wampirena ubierała się trochę dziwnie. Przeważnie wyglądała jakby uciekła z planu Rodziny Addamsów.

      – Zobaczymy – powiedziała Koszmaria. – Czas pokaże.

      Ale nic szczególnego się nie wydarzyło. Mieszkanie stało puste aż do wiosny, a my wymyślaliśmy różne dziwne historie, jakie się tam działy. A to, że o północy słychać dźwięki pianina, a to, że w oknie pojawia się biała postać, a to – sąsiedzi narzekają, że w nocy ktoś przestawia ciężkie meble.

      Na wiosnę, tuż po świętach Wielkiejnocy, przed dom zajechał meblowóz i tragarze zaczęli wynosić z niego meble.

      – Ale graty – szepnął Koszmarian. – Muzeum.

      Bo meble, jakie wnoszono do mieszkania po nauczycielu muzyki, w niczym nie przypominały praktycznych meblościanek ani kompletów z IKE-i.

      Skojarzenie z muzeum było bardzo trafne.

      – O, zobacz, jaki maminsynek -

      mruknął Koszmarian, trącając mnie w bok.

      – Śliczny – rozmarzyła się Koszmaria.

      – Taki tam wypłosz – Koszmarian wykrzywił się obrzydliwie.

      Wypłosz na pierwszy rzut oka był w naszym wieku. Miał ciemne loki do ramion i prowadził na smyczy psa. Pies wyglądał jak mieszanka wszystkich możliwych psich ras.

      Kiedy przechodził obok ławki, na której siedzieliśmy, obserwując mieszkanie, zatrzymał się i powiedział „siema!”. I nie było to złudzenie, bowiem pomachał ogonem i zauważył, że mamy „idealny dzień na spacer”.

      Koszmaria dostała ataku czkawki, Koszmarian połknął gumę do żucia, a ja omal nie spadłam z ławki. Jedynie Wampirena zachowała zimną krew.

      Podeszła do Wypłosza i rzuciła mu swoje słynne ponure spojrzenie.

      – Co to za sztuczki? – zapytała. – Jak to robisz?

      W odpowiedzi pies podniósł łeb i zaśpiewał Love me tender, aż echo poszło. Wypłosz stał z rękoma w kieszeniach i milczał.

      Kiedy pies skończył, Wypłosz ukłonił się i wyszczerzył w uśmiechu równe białe zęby.

      – To nasz nowy numer – СКАЧАТЬ