Название: Ostatnia wdowa
Автор: Karin Slaughter
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Крутой детектив
isbn: 978-83-276-4454-1
isbn:
Novak w niczym nie przypominał typowego więźnia. Był geniuszem zbrodni, który kierował grupą świetnie wyszkolonych zbirów. Zabijali każdego, kto się nawinął. Cywilów. Ochroniarzy. Policjantów. Nieważne, kto stał naprzeciwko, kiedy pociągali za spust. Brali na celownik banki i czyścili je do zera. Wszystko wskazywało na to, że banda Novaka nie pozwoli zgnić ich przywódcy w więzieniu federalnym.
Jako policjant Will gardził takimi przestępcami – nie było nic gorszego albo nic rzadszego niż naprawdę inteligentny zbir – ale jako człowiek tęsknił za tym, by znaleźć się w ferworze akcji. Dawno temu zrozumiał, że najbardziej przemawia do niego ta część pracy, która obejmuje polowanie. Nigdy nie zastrzeliłby zwierzęcia, ale myśl o czatowaniu z bronią wycelowaną w środek tułowia jakiegoś zbira, z palcem na spuście, drżącym z chęci ulżenia światu i sprzątnięcia kolejnego nędznika, przyprawiała go o radosne podniecenie.
Nigdy nie przyznałby się Sarze do takich myśli. Wiedział z pewnego źródła, że jej mąż był taki sam. Jeffreya Tollivera zabiło prawdopodobnie jego zamiłowanie do polowania. Mając do wyboru walkę lub ucieczkę, Will wybrałby walkę. Nie chciał jednak, by Sara umierała ze strachu za każdym razem, gdy on wychodził z domu.
Znowu zerknął przez ramię na dom, kosząc kolejny fragment trawnika.
Odsuwając na bok bogate ciotki na rauszu, Will czuł, że sprawy z Sarą dobrze się układają. Wypracowali wspólną rutynę. Nauczyli się akceptować swoje wady, a przynajmniej nie zauważać tych najgorszych, jak niechęć do przykładnego słania łóżka każdego ranka albo upartego trzymania się zwyczaju wyrzucania słoika z resztką majonezu na dnie, która wystarczyłaby do posmarowania jeszcze jednej kanapki.
Ze swojej strony Will starał się otwarcie komunikować Sarze, co czuje. Okazało się to łatwiejsze, niż sądził. Po prostu co poniedziałek zapisywał sobie w kalendarzu, by powiedzieć jej o czymś, co go martwi.
Jedna z jego największych obaw zniknęła jeszcze przed zapoczątkowaniem poniedziałkowych sesji wyznań. Will bardzo się bał wspólnej pracy z Sarą w Biurze Śledczym Stanu Georgia, czyli w GBI. Ale wszystko poszło gładko, głównie dlatego, że sama Sara o to zadbała. Oboje trzymali się swoich działek. Sara była lekarką i specjalistką w dziedzinie medycyny sądowej. Tym samym zajmowała się w hrabstwie Grant. Jej mąż był szefem policji, wiedziała więc, co oznacza życie z gliniarzem. Jeffrey Tolliver, podobnie jak Will, nie był chyba na liście przewidzianych do awansu. Chociaż jaki awans mógłby dostać Jeffrey, skoro znalazł się już na szczycie łańcucha pokarmowego?
Will odsunął od siebie te czarne myśli, które mogłyby zaprowadzić go na manowce.
Wyglądało na to, że Cathy, matka Sary, zaczyna się do niego przekonywać. Wczoraj wieczorem przez pół godziny opowiadała mu historie z pięciu pierwszych lat swojego małżeństwa. Will uznał, że to postęp. Przy pierwszym spotkaniu nie ukrywała swojej wściekłości. Może jego walka z oporną materią trawnika wstawionej siostry Cathy przekonała ją, że Will nie jest taki zły. A może zauważyła, jakim uczuciem Will darzy jej córkę. W oczach Cathy to musiało się liczyć.
Will potknął się, gdy kosiarka podskoczyła na kolejnej nierówności. Rozejrzał się dokoła i ze zdumieniem skonstatował, że prawie skończył.
Sprawdził godzinę.
Godzina 13:44.
Gdyby się pośpieszył, zdążyłby opłukać się wężem ogrodowym, ochłonąć i spokojnie zaczekać na dzwonek wzywający na obiad.
Skosił ostatni długi rząd trawy i popędził do szopy. Zostawił kosiarkę na kamieniach, by ostygła. Miał ochotę ją kopnąć, ale nogi miał jak z waty.
Zdjął koszulę, podszedł do zlewu i włożył głowę pod strumień lodowatej wody. Dokładnie się umył kostką mydła o strukturze papieru ściernego. Czysta koszula ślizgała się po mokrej skórze, gdy ją wkładał. Oparł się dłońmi o stół warsztatowy, rozstawił szeroko nogi i czekał, aż wyschnie.
Na ekranie jego komórki pojawiło się powiadomienie. Faith przysłała mu wiadomości ze spotkania grubych ryb, na które on nie dostał zaproszenia. Najpierw obrazek klauna celującego sobie w głowę z pistoletu na wodę. Potem nóż. I młotek. Potem kolejny klaun i z jakiegoś powodu słodki ziemniak.
Gdyby chciała poprawić mu samopoczucie, batat nie byłby ostatnią wiadomością przed metą.
Wyjrzał przez okno. Nie uważał się za pępek świata, ale patrząc na fachowo skoszony trawnik, nie umiał opędzić się od natrętnych myśli.
Dlaczego nie siedział teraz na spotkaniu grubych ryb?
Nie zazdrościł Faith tej możliwości. Nie miał jej za złe nepotyzmu. Ich szefowa Amanda zaczynała karierę w policji jako partnerka matki Faith. Były najlepszymi przyjaciółkami, co wcale nie znaczyło, że Faith wykorzystywała swoje koneksje. Przeszła całą drogę od patrolowania ulic w radiowozie przez pracę w wydziale zabójstw w Atlancie po stanowisko agentki specjalnej w GBI. Była dobrą policjantką. Zasłużyła na każdy awans, jaki dostała.
Dla Willa upokarzające było coś innego. Pomijając konieczność powiedzenia Sarze, że Faith awansowała, Will musiał przyzwyczajać się do nowej partnerki. A raczej to nowa partnerka musiała przyzwyczaić się do niego. Will nie najlepiej radził sobie w kontaktach z ludźmi, a przynajmniej w kontaktach ze znajomymi gliniarzami. Był za to świetny w rozmowach z przestępcami. Wczesna młodość upłynęła mu na omijaniu prawa. Znał sposób myślenia przestępców. Zamknięci w jakimś pomieszczeniu wymyśliliby kilkanaście sposobów na wydostanie się stamtąd, ale żaden z tych sposobów nie zakładałby zwykłego poproszenia o otwarcie drzwi.
Will zamykał sprawy. Miał dobre efekty. Był świetnym strzelcem. Nie rozpychał się łokciami. Nie miał potrzeby grać pierwszych skrzypiec. Nie marzył o medalu za wykonywanie swojej pracy.
Chciał tylko wiedzieć, dlaczego nie zaproszono go na to spotkanie.
Ponownie zerknął na telefon.
Nic prócz słodkiego ziemniaka.
Spojrzał przez okno. Wyczuł, że jest obserwowany.
Sara chrząknęła.
Will poczuł, że nastrój mu się poprawia. Na widok Sary za każdym razem uśmiechał się jak głupi do sera i nie umiał nad tym zapanować. Jej długie kasztanowe włosy opadały swobodnie na ramiona. Uwielbiał, gdy nosiła rozpuszczone włosy.
– Pora na lunch? – zapytał.
Spojrzała na zegarek.
– Jest pierwsza czterdzieści sześć. Mamy dokładnie czternaście minut ciszy przed burzą.
Will przyglądał się uważnie jej pięknej twarzy, na której dostrzegł nad brwią podejrzaną smugę, która wyglądała jak rozgnieciony robak. Sara posłała mu pytające spojrzenie.
– Widziałaś СКАЧАТЬ