– Nieprzekonana do tego pomysłu? – poddał usłużnie.
– To też. Jestem jedynaczką, a mama jest nieco przewrażliwiona. – Machnęła niedbale ręką. – Poza tym nie zna angielskiego i mogłaby czuć się niezręcznie, a ja musiałabym służyć za tłumacza.
– Czyli co? – Diamond błysnął zębami. – Dobrze się stało, jak się stało? Kochana córeczka.
– Nie o to mi chodzi! – żachnęła się Julia, nie mogąc zapanować nad odwzajemnieniem uśmiechu. – Pewnie, że niedobrze się stało, bo skręcona kostka to nic fajnego. Chodzi mi o dzisiaj, o te badania i w ogóle. Wolę to sama załatwić. Bez niej.
– Lubisz sama stawiać czoła wyzwaniom?
– Chyba tak.
– Im trudniejsze, tym niechętniej korzystasz z pomocy?
– Otóż to. Odkryłeś mnie. U nas w Polsce mówi się na takie kobiety jak ja zosia samosia.
– Zosza samosza – powtórzył niezbyt udolnie.
– Właśnie tak.
– W sumie... – zawiesił głos – ja też lubię sam załatwiać swoje problemy.
– No widzisz. Zoś samoś – zażartowała Julia, ale nie jego chciała rozbawić i wyluzować, a raczej samą siebie. Zwłaszcza że zaparkowali właśnie przed sporym, aż do przesady odpicowanym pastelowozielonym budynkiem kliniki, wokół którego rosły idealnie wypielęgnowane krzewy róż. Wysiadła, podeszła do wyłożonego białymi kamyczkami skweru i jęknęła, widząc, jak starannie je uformowano i przycięto. – Tu jest jak w Legolandzie. Perfekcyjnie.
– Zgadza się. Gdy pierwszy raz przyjechałem do Monako, miałem wrażenie, że ktoś mnie przeniósł do wielkiej kolorowej kreskówki. – Diamond stanął przy niej.
– O to, to! – zgodziła się z nim skwapliwie. – Ty jeszcze od biedy pasujesz, nawet całkiem dobrze tu pasujesz – patrzyła z podziwem na jego kolejną świetną i markową stylówkę – ale ja? Aż dziw, że jeszcze nikt nie dał mi mandatu za ciuchy. – Chwyciła za przód elastycznej koszulki, naciągnęła ją i puściła, a wtedy uderzył ją w nos niezbyt świeży zapaszek spoconego ciała. – Mam pytanie.
– Tak?
– Będę mogła się odświeżyć, zanim...?
– Oczywiście. Zaraz wyjmę twoją torbę.
W klinice było jeszcze bardziej ekskluzywnie niż na zewnątrz. Julia próbowała sobie wyobrazić, jak może być w takim miejscu, ale rzeczywistość przechodziła nawet jej najśmielsze oczekiwania. Dostała osobistą asystentkę, młodą dziewczynę o imieniu Ivone, która zaopiekowała się Julią, ledwie ona i Diamond zgłosili przybycie w recepcji. Przydzielono jej nawet swój własny pokój, żeby tam zmienić ciuchy, a najpierw wziąć prysznic w najnowocześniejszej łazience, jaką miała przyjemność użytkować. Personel zadbał również o ich żołądki. Zjedli lunch i dopiero wtedy Ivone zaprowadziła Julię do laboratorium, oczywiście niewyglądającego wcale jak przeciętne laboratorium medyczne, a raczej jak przytulny kobiecy buduar urządzony w bieli i pastelach. Julia wyszła stamtąd zrelaksowana, choć kolejna pracownica kliniki „wyssała” z niej mnóstwo krwi.
– Boże, jeszcze nie przeżyłam równie miłego nakłuwania jak tutaj – powiedziała Diamondowi, który cierpliwie czekał w sąsiednim pomieszczeniu. – Kompletnie zapomniałam, że boję się igieł. Fascynujące.
– Teraz badanie lekarskie?
– Tak.
– Boisz się?
– Już nie. – Zachichotała, myśląc, że jej stres pod wpływem otaczającego ją luksusu ewoluował w jakąś dziwną głupawkę. – Lekarz pewnie będzie przystojny jak Antonio Banderas, a zanim mnie zbada, zrobi mi erotyczny masaż.
Diamond odchylił głowę do tyłu i zaniósł się niepowstrzymanym śmiechem.
– Gorąca laska z ciebie! – Potrząsnął głową z niedowierzaniem.
– To się zgadza. Okropnie mi przygrzało na lotnisku.
– A może coś zażyłaś? – spytał, mrużąc powieki.
– Taa... – Przewróciła oczami. – Nie ma to jak doping, a później spotkanie w laboratorium.
Doktor Henry Granmont niestety niewiele miał wspólnego z Banderasem, ale okazał się miłym jowialnym blond grubaskiem, który po kilku minutach rozmowy całkowicie kupił Julię. Stresowała się okropnie, wszak u ginekologa była tylko raz, niedługo potem, gdy dostała pierwszą miesiączkę, ale gdzie temu wrocławskiemu lekarzowi do doktora Granmonta? Dzieliły ich lata świetlne, czy jak się tam mówi na wielką różnicę. A te ciuchy, które Julia założyła przed badaniem? Nie wypadało jej zabrać prześlicznej, lecz jednorazowej koszulki z pistacjowej flaneli, którą otrzymała od Ivone. Z żalem wrzuciła ją do kubełka.
– Już po bólu? – powitał Julię Diamond, gdy opuściła gabinet.
– Nie było żadnego bólu – skwitowała trochę zmieszana.
– Teraz do hotelu? A może masz ochotę pokręcić się po Monako?
– A która jest godzina?
– Nieważne która. Ważne, jak się czujesz.
– Więc czuję się na powrót do hotelu.
– Nie ma sprawy, panno Juliette. – Diamond szarmancko podsunął jej ramię.
Godzinę później wjeżdżali do Nicei, a Julia miała okazję wysłuchać kilku ciekawych uwag o tym pięknym mieście. Była pewna, że do wieczora nie opuszczą hotelu, lecz po dwóch godzinach i krótkiej poobiedniej drzemce wstąpiły w nią nowe siły, dlatego przystała na propozycję Diamonda, by wpaść do którejś z nicejskich kawiarni. Miała do wyboru jego ulubioną Cafe Buenos, gdzie codziennie tańczono tango, ewentualnie Cafe Vintage, w której można było posłuchać starych przebojów – i właśnie na ten lokal zdecydowała się Julia.
* * *
– Lubisz Édith Piaf? – spytał Diamond, odsuwając jej krzesło.
– A kto nie lubi? – odpowiedziała Julia. – Uwielbiam. – Zachwyciła się, słysząc pierwsze nuty La Foule.
– Niektórzy nie lubią.
– Raczej nie znają.
– Może i tak. Podoba ci się? Lokal? – doprecyzował Diamond.
– Ślicznie. Bardzo oryginalnie. Trochę jak w serialu ’Allo ’allo! Znasz?
– Widziałem kilka odcinków, ale to СКАЧАТЬ