Shadow Raptors. Tom 2. Sygnał. Sławomir Nieściur
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Shadow Raptors. Tom 2. Sygnał - Sławomir Nieściur страница 14

Название: Shadow Raptors. Tom 2. Sygnał

Автор: Sławomir Nieściur

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия: Shadow raptors

isbn: 978-83-66375-09-3

isbn:

СКАЧАТЬ wyglądają na zimne, żadnych emisji, w rejonie przełamania brak aktywności, wrota hangarów pozamykane, wyloty kanałów wentylacyjnych również… – wyliczył, powoli przesuwając obraz.

      Wzdłuż ocalałego fragmentu kadłuba okrętu obcych ciągnął się ukosem kilkudziesięciometrowej głębokości kanion, potworna szrama w kamiennym pancerzu, na której dnie połyskiwał w świetle reflektorów metal poszycia wewnętrznego. Zbocza kanionu były gładkie i szkliste, skała wyglądała jak wyżłobiona gigantycznym gorącym ostrzem. Ian od razu domyślił się, że to, na co patrzy, to nic innego jak ślad po rykoszetującym okruchu materii neutronowej, sercu kompensatora grawitacji pochodzącym z Habitatu Czwartego. Gdyby nie ta ważąca miliardy ton drobina, stosunkowo lekka i ażurowa konstrukcja habitatu nawet nie zarysowałaby zwartej, masywnej bryły Oumuamua, nie mówiąc już o jej zniszczeniu.

      – Co z dyszami manewrowymi? – zapytał Sellige.

      Ian cofnął obraz, po czym przyjrzał się kolejno sześciu przypominającym spiczaste, skalne iglice wypustkom dysz manewrowych, wyrastających z tylnej części wraku. Ich końcówki również wyglądały na zimne, jednak gdy przełączył widok na podczerwień, okazało się, że cztery z nich otacza jasnopomarańczowa poświata.

      – Emitują ciepło – odpowiedział.

      – W takim razie zaczniemy od nich – stwierdził Sellige.

      – Słusznie, kapitanie – zgodził się Ian. – A potem środkowa część. Widzę tam wyloty wyrzutni kinetyków i coś, co przypomina baterie rakiet.

      Wpatrywał się w szereg zlokalizowanych w dwóch zagłębieniach metalowych konstrukcji, na których umieszczone były ciemne, podłużne przedmioty z zaokrąglonymi czubkami.

      – Przesyłam lokalizację i pakiet zdjęć.

      – Cholera, to samonaprowadzające pociski jądrowe – odezwał się po kilku chwilach Sellige. – Już takie widziałem… Niedobrze, bardzo niedobrze… – westchnął ciężko.

      – Nie wyglądają na aktywne.

      – I nie będą, dopóki Skunksy ich nie odpalą. To autonomiczny system ofensywny. Widzi pan te zgrubienia na boku każdej z nich?

      – Tak – potwierdził Ian.

      – To silniki korygujące. Przed tego typu pociskami nie można zrobić uniku, my zaś nie posiadamy systemów zakłócania, rac, wabików ani niczego w tym stylu. Jesteśmy tylko artylerią dalekiego zasięgu, nie okrętami liniowymi.

      – Będę miał je na oku. Magazyn amunicyjny mam wypchany kinetykami pod sufit, i to dosłownie. Proszę się nie martwić, kapitanie – uspokoił go Ian, choć doskonale rozumiał te obawy. Skuńskie pociski samonaprowadzające wyposażone były w samouczące się oprogramowanie, do tego przesyłały sobie nawzajem informacje o potencjalnym zagrożeniu. Pod tym względem przypominały nieco młoty, tyle że były od nich zwrotniejsze i szybsze. – W razie czego ustawię wyrzutnie na ogień ciągły. Żadna rakieta się nie prześlizgnie.

      – Trzymam za słowo, pułkowniku. Podchodzimy bliżej.

      – Ja również skracam dystans. – Ian zacisnął mocniej pasy uprzęży, po czym ustawił napęd główny na pojedynczy, najsłabszy impuls i wcisnął guzik zapłonu.

      Torpedowiec, który do tej chwili leciał jedynie siłą inercji, skoczył do przodu, popchnięty energią kontrolowanej eksplozji nuklearnej.

      Wrak za szybą zaczął gwałtownie rosnąć i po kilkunastu sekundach wypełnił całe pole widzenia. Niedługo później rzygnęły strumieniami plazmy dysze hamujące.

      – Zakończyłem podejście – poinformował Ian.

      Obraz na głównym monitorze, transmitowany przez orbitujące wokół wraku sondy, wyostrzył się, a następnie pokrył dodatkową siatką współrzędnych, gdy urządzenia uruchomiły szerokozakresowe skanery optyczne.

      Na jednym z mniejszych wyświetlaczy pojawił się znienacka komunikat o braku miejsca w banku pamięci i niemożliwości zapisania strumienia danych przesyłanych z sond. Ian natychmiast przypomniał sobie słowa mechanika o konieczności wymiany kości pamięci.

      – Kapitanie, mam problem z zapisem danych – powiedział. – Przekieruję transmisję bezpośrednio na wasze serwery.

      – Rozumiem – odparł Sellige. – Przesyłam kody dostępu. My również zakończyliśmy podejście. Za dziesięć minut skończymy uzbrajać pociski.

      – Doskonale. – Ian rozpiął uprząż i przesiadł się szybko na drugi fotel, by mieć łatwiejszy dostęp do panelu dostępowego systemu operacyjnego torpedowca. – Przesyłam dane – zakomunikował, gdy na maleńkim wyświetlaczu pojawiło się potwierdzenie nawiązania połączenia z komputerami na fregatach.

      – Mamy sygnał – potwierdził Sellige.

      Przez kilka następnych chwil w słuchawkach panowała cisza.

      – Ależ tego tam jest… – odezwał się w końcu kapitan. – Przetrwać taką kolizję… Niesamowita konstrukcja. – W jego głosie zabrzmiał niekłamany podziw.

      – To Oumuamua – odrzekł Ian. – Planetoida, forteca i miasto w jednym. Dom dla dziesiątków pokoleń Skunów – przypomniał. – Teoretycznie niezniszczalny – dodał z lekkim przekąsem.

      – Ciekawe, jakie rozmiary będzie miała następna generacja? Zaczną drążyć pomniejsze księżyce? – zastanowił się Sellige.

      – Najpierw musieliby takowe gdzieś znaleźć. Na razie zagoniliśmy ich do ciemnego kąta, z którego nieprędko się wyrwą. O ile kiedykolwiek.

      – Co racja, to racja, pułkowniku. Autonomia i Związek przerobiły na proszek każdą większą skałę w całym pasie asteroid. Wie pan co? Tak się zastanawiam, czy ten okręt nie leciał przypadkiem do tego nowego gruzowiska…

      – Ma pan na myśli rumowisko za układem? To, do którego wysłali niedawno ekspedycję górniczą?

      – Tak. Oumuamua leciał po dosyć dziwnej trajektorii. Niby prosto na AEgira, ale jak się temu uważniej przyjrzeć, to w drugiej fazie, zaraz po wejściu do sektora, skorygował kurs o jakieś pół stopnia szerokości kątowej. Minimalna różnica, ale wystarczająca, by przejść obok planety i skorzystać z jej asysty grawitacyjnej. Pobawiłem się trochę w symulacje i wyszło mi, że wyrzuciłoby ich dokładnie w stronę rumowiska, z podwojoną w stosunku do pierwotnej prędkością.

      – Zaraz, zaraz… – Ian zmarszczył brwi. – Twierdzi pan, że nie mieli zamiaru atakować planety, że niepotrzebnie panikowaliśmy i że to wszystko… – Uczynił szeroki gest, zapominając, że tamten i tak tego nie zobaczy. – Poświęcenie habitatu, ewakuacja planety, całe to zamieszanie było niepotrzebne?

      – Tego nie powiedziałem – odrzekł Sellige. – Niemniej wyniki symulacji wyszły takie, a nie inne.

      – Cholera jasna! – wyrwało się Ianowi. – Tylu obserwatorów, СКАЧАТЬ