Fjällbacka. Camilla Lackberg
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Fjällbacka - Camilla Lackberg страница 19

Название: Fjällbacka

Автор: Camilla Lackberg

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия: Saga o Fjallbace

isbn: 9788381433112

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      Erik westchnął.

      – Po co to roztrząsać? Przecież powiedziałem, że nie mam pojęcia. – Podniósł nieco głos i zachrypł.

      Kenneth spojrzał na niego ze zdziwieniem. Erik naprawdę nie był sobą. Czy na pewno chodzi o firmę?

      Nie ufał mu. Może zrobił coś głupiego? Odsunął od siebie tę myśl. Był dobrze zorientowany w sprawach firmy i z pewnością by zauważył, gdyby Erik popełnił jakieś szaleństwo. Pewnie chodzi o Louise. To prawdziwy cud, że jeszcze są razem. Wszyscy byli zdania, że obojgu wyszłoby na zdrowie, gdyby powiedzieli sobie do widzenia i rozeszli się każde w swoją stronę. No, ale to nie jego sprawa. Zresztą ma dość własnych zmartwień.

      Kliknął w plik Excela z miesięcznym sprawozdaniem. Ale myślami był zupełnie gdzie indziej.

      Suknia nadal była przesiąknięta jej zapachem. Christian przytknął ją do twarzy i poczuł resztki jej perfum. Przymknął oczy i zobaczył ją przed sobą. Ciemne włosy do pasa. Najczęściej splatała je w warkocz lub zwijała w kok na karku. Wbrew pozorom nie wyglądała ani staro, ani niemodnie.

      Poruszała się jak tancerka, chociaż karierę baletnicy dawno temu odłożyła na bok. Mówiła, że nie miała do tego prawdziwego przekonania. Talent był, zabrakło przekonania, by postawić taniec na pierwszym miejscu i zrezygnować z miłości, wolnego czasu, radości i przyjaźni. Za bardzo kochała samo życie.

      Dlatego przestała tańczyć. Ale taniec miała we krwi. Mógł godzinami siedzieć i się jej przyglądać. Obserwować, jak krząta się po domu, nucąc pod nosem, poruszając się z takim wdziękiem, jakby się unosiła nad podłogą.

      Znów przytknął do twarzy sukienkę. Poczuł dotyk materiału. Lekko zaczepiał o zarost, chłodząc rozpalone policzki. Po raz ostatni miała na sobie tę sukienkę w noc świętojańską. Błękit tkaniny podkreślał kolor jej oczu, a od ciemnego warkocza na plecach bił taki sam blask jak od sukni.

      Noc poprzedził cudowny dzień, jeden z niewielu prawdziwie słonecznych dni świętego Jana. Siedzieli na dworze, jedli śledzie i gotowane ziemniaki. Razem przygotowali posiłek. Dziecko leżało bezpiecznie w cieniu, wózek szczelnie otulili siatką przeciw komarom, żeby żaden nie dostał się do środka.

      Na mgnienie oka przypomniał sobie jego imię. Drgnął, jakby ukłuło go coś ostrego. Zmusił się, by wspomnieć przyjaciół, którzy zroszonymi kieliszkami wznosili toasty za lato, za miłość, za tych, co tu i teraz. Przypomniał sobie truskawki, które przyniosła w wielkiej misie. Czyściła je, siedząc przy stole w kuchni, a on droczył się z nią, że dużo idzie na rozkurz, bo co czwarta, może nawet co trzecia truskawka trafiała do jej ust zamiast do misy. Tej, która miała być postawiona na stole. Truskawki z bitą śmietaną ze szczyptą cukru, jak nauczyła ją babcia. Śmiała się, słuchając jego przekomarzanek. Przyciągnęła go do siebie i pocałowała, jej wargi miały smak dojrzałych owoców.

      Zapłakał, nie mógł powstrzymać łez. Kapały na suknię. Próbował je zetrzeć rękawem, żeby jej nie poplamić. Została mu tylko ta suknia.

      Ostrożnie włożył ją z powrotem do walizki. Tylko na tyle się zdobył: zachował suknię. Zamknął wieko i ostrożnie wsunął walizkę w kąt. Sanna nie powinna jej znaleźć. Robiło mu się niedobrze na samą myśl, że miałaby ją otworzyć, zajrzeć do środka i wziąć suknię do ręki. Wiedział, że to źle, ale wybrał Sannę właśnie dlatego, że w niczym nie przypominała tamtej. Nie miała ust o smaku truskawek i nie poruszała się jak tancerka.

      Nic to nie pomogło, przeszłość i tak go dopadła. Tak samo bezbrzeżnie zła jak to, co przydarzyło się jej z tą niebieską sukienką. Nie widział wyjścia z tej sytuacji.

      – Czy moglibyście popilnować Lea? – Paula wprawdzie mówiła do matki, ale zerkała na Mellberga. Wkrótce po narodzinach syna obie z Johanną odkryły, że nowy partner matki jest idealną niańką. Mellberg nie był w stanie odmówić.

      – Nie za bardzo… – zaczęła Rita, ale Mellberg wpadł jej w słowo.

      – Nie ma problemu, popilnujemy małego. Idźcie sobie.

      Rita westchnęła z rezygnacją, ale z czułością spojrzała na swego nieokrzesanego mężczyznę. Wiedziała, że wielu ludzi uważa go za prostaka i gbura, ale ona od początku dostrzegała również inne cechy, takie, które mądra kobieta potrafi wydobyć z mężczyzny.

      Miała rację. Traktował ją jak królową. Zresztą wystarczyło zobaczyć, jak patrzy na jej wnuka, by się przekonać, co to za człowiek. Pokochał małego tak gorąco, że Rita została zepchnięta na dalszy plan. Uznała jednak, że może z tym żyć. W dodatku nauczyła go poruszać się na parkiecie. Może nie zostanie królem salsy, ale już nie myślała o nakładaniu stalowych osłonek na palce nóg.

      – Gdybyś dał radę sam się nim zająć, może mama mogłaby do nas dołączyć? Chcemy z Johanną pojechać do Torp, kupić to i owo do pokoju Lea.

      – Dawajcie go tu. – Bertil machnął do Pauli, żeby podała mu małego. – Pewnie, że poradzimy sobie przez parę godzin. Jedna, dwie butelki na wypadek, gdyby zgłodniał, i towarzystwo dziadka Bertila. Gdzie mu będzie lepiej?

      Paula podała mu synka. Mellberg wziął go na ręce. Boże, co za niedobrana para. Nie dało się jednak zaprzeczyć, że kontakt mają znakomity. Wprawdzie Paula nadal uważała Bertila Mellberga za najgorszego szefa, jakiego można sobie wyobrazić, ale dziadkiem okazał się cudownym.

      – Poradzisz sobie? – spytała niespokojnie Rita. Pomagał jej wprawdzie przy dziecku, ale doświadczenie w opiece nad niemowlętami miał niewielkie. Jego własny syn, Simon, pojawił się w jego życiu dopiero jako nastolatek.

      – No jasne – odparł Mellberg z oburzeniem. – Jedzenie, sranie, spanie. Co w tym trudnego? Sam robię to od ponad sześćdziesięciu lat. – Niemal wypchnął je z mieszkania i zamknął za nimi drzwi. Wreszcie zostaną sami, we dwóch, on i mały.

      Dwie godziny później był zlany potem. Leo krzyczał na całe gardło, w pokoju unosił się zapach kupy. Dziadek Bertil podejmował desperackie próby ukołysania do snu krzyczącego coraz głośniej dziecka. Jego włosy, zazwyczaj zwinięte na czubku głowy w kształt ptasiego gniazda, które miało ukryć łysinę, zwisały nad prawym uchem, a plamy potu pod pachami były wielkości talerza.

      Zaczynał panikować i zerkać na stojący na stole telefon. Zadzwonić do dziewczyn? Pewnie są jeszcze w Torp i nawet gdyby zaraz wsiadły do samochodu, będą nie wcześniej niż za trzy kwadranse. Zresztą jeśli je wezwie, już nie odważą się powierzyć mu małego. Nie, sam musi dowiosłować do brzegu. Przecież w ciągu wieloletniej służby miewał do czynienia z rozmaitymi ciemnymi typami, uczestniczył w strzelaninach i obezwładnianiu naćpanych nożowników, więc i z tym powinien sobie poradzić. Chłopiec był niewiele większy od bochenka chleba, ale głos miał jak prawdziwy facet.

      – Dobra, stary, spróbujmy to przeanalizować – powiedział, odkładając rozzłoszczonego niemowlaka. – Zesrałeś się porządnie. W dodatku pewnie jesteś głodny. Innymi słowy, kryzys z obu końców. Pytanie, od którego końca zacząć – mówił głośno, próbując przekrzyczeć dziecko. – Według СКАЧАТЬ