Название: Millennium
Автор: David Lagercrantz
Издательство: PDW
Жанр: Современные детективы
Серия: Millennium
isbn: 9788380153875
isbn:
Spuściła wzrok i zjechała razem z nim na dół, wyszła do westybulu i potem na plac, gdzie spojrzała w stronę lśniącej w ciemności wielkiej szklanej kopuły z obracającą się mapą świata. Pod nią znajdowało się czteropiętrowe centrum handlowe. Na szczycie kopuły stał pomnik Świętego Jerzego ze smokiem. Patron Moskwy, Święty Jerzy z uniesionym mieczem, był obecny w całym mieście. Lisbeth czasem sięgała dłonią do łopatki, jakby chciała ochronić swego osobistego smoka, a czasem dotykała miejsca po starej ranie postrzałowej barku i blizny po nożu na biodrze. Może chciała przypomnieć sobie, co ją bolało.
Wróciła myślami do pożarów i wypadków, do swojej mamy, ale cały czas pamiętała, by nie znaleźć się w polu widzenia kamer monitoringu. Jej kroki były nierówne i spięte, szła pospiesznie, nie zwalniając, w stronę ulicy Twerskiej, szerokiego reprezentacyjnego bulwaru z parkami i ogrodami, aż doszła do Versailles, jednej z najelegantszych restauracji w mieście.
Miejsce to wyglądało jak barokowy pałac z kolumnami, złotymi ornamentami i kryształami, jeden wielki lśniący pastisz stylu XVII wieku, Lisbeth najchętniej by stamtąd uciekła. Ale tego wieczoru miał się tam odbyć bankiet dla największych moskiewskich bogaczy, z daleka widziała toczące się w środku przygotowania. Na razie nie było innych gości poza stadkiem pięknych młodych kobiet, zapewne zamówionych call girls. Personel uwijał się, zaprowadzając ostatnie porządki. Lisbeth podeszła bliżej i wtedy zobaczyła właściciela.
Władimir Kuzniecow w białym smokingu i lakierkach stał przy wejściu, nie był stary, bo miał niecałe pięćdziesiąt lat, ale z białymi włosami, brodą i pękatym brzuchem kontrastującym z chudymi nogami wyglądał jak Święty Mikołaj. Według oficjalnej wersji był bohaterem wyidealizowanej opowieści o byłym złodziejaszku, który się nawrócił i został znakomitym szefem kuchni, specjalistą od pieczeni z niedźwiedzia i sosów grzybowych. A w tajemnicy kierował kilkoma fabrykami trolli produkującymi fałszywe informacje, często z antysemickim podtekstem. Kuzniecow był nie tylko sprawcą rozmaitych zawirowań, mieszał również przy wyborach i do tego miał krew na rękach.
Robiąc wielki biznes z hejtu, stworzył warunki do masowych morderstw. Na sam jego widok przy drzwiach restauracji Lisbeth poczuła się umocniona w swoich zamiarach, dotknęła beretty i obejrzała się. Kuzniecow skubał nerwowo brodę. Miał to być jego wielki wieczór, w środku już grał kwartet smyczkowy, później miał go zastąpić jazzband Russian Swing.
Przed wejściem pod czarnym rozsuwanym daszkiem rozłożony był czerwony dywan, wzdłuż odgradzających lin stali gęsto ochroniarze w szarych garniturach, wszyscy uzbrojeni i z miniaturowymi słuchawkami w uszach. Kuzniecow spojrzał na zegarek. Żaden gość się jeszcze nie pojawił, może to rodzaj swoistej gry, bo nikt nie chce przyjść pierwszy.
Natomiast na ulicy już tłoczyli się gapie. Widocznie rozeszło się, że zaraz zjawią się jacyś ważni ludzie. No i bardzo dobrze, pomyślała, łatwiej będzie zniknąć w tłumie. Wtedy jednak spadł deszcz, najpierw w postaci mżawki, która po chwili przeszła w ulewę. W oddali błysnęło, zagrzmiało i ludzie się rozeszli. Wytrwali nieliczni z parasolami, a wkrótce potem pojawiły się pierwsze limuzyny z gośćmi. Kuzniecow witał ich, kłaniając się, a jedna ze stojących obok kobiet odhaczała ich w czarnym notesie; restauracja zapełniała się powoli mężczyznami w średnim wieku i jeszcze większą liczbą młodych kobiet.
Lisbeth słyszała dochodzący stamtąd gwar mieszający się z muzyką zespołu smyczkowego, co pewien czas migały jej osoby, na które natknęła się podczas swojego rozpoznania, odnotowała zmiany w mimice i ruchach Kuzniecowa w zależności od znaczenia i rangi przybywających. Obdarzał ich uśmiechem i ukłonem, na jaki według niego zasługiwali, a tych najważniejszych również żartem, chociaż śmiał się przeważnie sam.
Uśmiechał się i rechotał jak błazen, Lisbeth tymczasem stała zmoknięta i zastygła, obserwując ten spektakl, który chyba aż za bardzo ją wciągnął. Jeden z ochroniarzy zwrócił na nią uwagę, kiwając głową koledze; niedobrze, całkiem niedobrze, udała więc, że odchodzi, ale skryła się w bramie nieco dalej, gdzie zorientowała się, że ręce jej się trzęsą, choć raczej nie z zimna i wilgoci.
Zdała sobie sprawę, że jest spięta do granic wytrzymałości, sięgnęła po komórkę, by sprawdzić, czy wszystko jest przygotowane jak trzeba. Atak musi nastąpić w ściśle określonym momencie, wiedziała, że w przeciwnym razie zginie, sprawdziła więc wszystko jeszcze raz, potem drugi i trzeci. Czas jednak płynął, a ją zaczęło ogarniać zwątpienie. Deszcz wciąż padał, nic się nie działo, coraz bardziej wyglądało to na kolejną straconą szansę.
Chyba wszyscy zaproszeni już przyjechali. Nawet Kuzniecow wszedł do środka, wtedy wyszła ostrożnie i zajrzała do restauracji. Impreza trwała na całego. Mężczyźni już zaczęli wlewać w siebie szoty i macać dziewczyny. Lisbeth postanowiła wrócić do hotelu.
W tym samym momencie podjechała jeszcze jedna limuzyna, dama przy drzwiach pobiegła po Kuzniecowa, który wypadł z restauracji z czołem mokrym od potu i kieliszkiem szampana w ręce. Lisbeth postanowiła, że jednak zostanie. Najwyraźniej gość był ważny, sądząc po twarzach ochroniarzy i nerwowym poruszeniu, jak również po głupiej minie Kuzniecowa. Lisbeth wycofała się do bramy, ale z limuzyny nikt nie wysiadł.
Kierowca nie wybiegł w deszcz, by otworzyć drzwi. Samochód po prostu stał, Kuzniecow poprawił ręką włosy i muchę, wytarł czoło, wciągnął brzuch, opróżnił kieliszek; w tym momencie Lisbeth przestała dygotać. W spojrzeniu Kuzniecowa ujrzała coś aż nazbyt znajomego, więc już się nie wahała, tylko uruchomiła swój atak hakerski.
Schowała komórkę do kieszeni, kody programujące pracowały już za nią, rozejrzała się bacznie, notując starannie każdy szczegół w najbliższym otoczeniu, mowę ciała ochroniarzy i ich dłonie blisko broni, odstępy, w jakich stali wzdłuż czerwonego dywanu, nierówności i kałuże na chodniku.
Stała nieruchomo, jak osłupiała, obserwując to wszystko, aż kierowca wysiadł z limuzyny, rozłożył parasol i otworzył tylne drzwi. Wtedy podeszła posuwistym krokiem jak kot, z ręką na pistolecie pod żakietem.
ROZDZIAŁ 3
MIKAEL MIAŁ NIECHĘTNY stosunek do swojej komórki, powinien dawno temu zastrzec numer. Ciągle się przed tym wzbraniał, bo jako dziennikarz nie chciał odgradzać się od społeczeństwa. Męczyły go jednak niekończące się rozmowy, poza tym wyczuwał jakąś zmianę, i to tylko w ciągu ostatniego roku.
Zmiana polegała na zdecydowanej brutalizacji. Dzwoniący wyzywali go, krzyczeli do słuchawki albo opowiadali niestworzone historie. W zasadzie przestał odbierać telefony z nieznanego numeru. Niech sobie komórka brzęczy albo dzwoni; kiedy mimo to odbierał, jak teraz, krzywił się podświadomie.
– Blomkvist, słucham – powiedział, wyciągając gwałtownie piwo z lodówki.
– Przepraszam, że przeszkadzam – odezwał się kobiecy głos. – Może zadzwonię później?
– Nie, skądże – odparł łagodniejszym tonem. – O co chodzi?
– Nazywam СКАЧАТЬ