Krwawa Róża. Nicholas Eames
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krwawa Róża - Nicholas Eames страница 13

Название: Krwawa Róża

Автор: Nicholas Eames

Издательство: PDW

Жанр: Героическая фантастика

Серия: Fantasy

isbn: 9788380626782

isbn:

СКАЧАТЬ stanął przy oknie obok Pam. Znów trzymał w dłoni dziwną monetę, tę samą, którą wyciągnął z kieszeni minionego wieczoru w Narożniku, i przyglądając się toczonej w dole walce, bezwiednie pocierał ją kciukiem.

      Zerknąwszy nad jego ramieniem, Pam dostrzegła Różę, która siedziała samotnie na niskiej sofie. Miała na sobie czarną zbroję, a oba bułaty, Oset i Cierń, zwisały jej z bioder. Na kolanach trzymała otwartą sakwę. Gapiła się na nią przez dłuższą chwilę, rozprostowując palce jak złodziej, który przymierza się do otwarcia skomplikowanego zamka. W końcu wyjęła ze środka lśniący czarny liść i z miną człowieka postanawiającego połknąć truciznę położyła go na wysuniętym języku.

      Pam już miała zapytać Bezchmurnego, co Róża wyprawia, jednakże druin wyjaśnił to, zanim zdążyła otworzyć usta.

      – Wszyscy mamy swoje rytuały – powiedział, nie odrywając wzroku od wydarzeń na arenie. – Przywary konieczne do zapanowania nad strachem. Albo jeśli to nie wystarczy, do zabarykadowania przed nim drzwi, za którymi możemy się skulić i poczuć w miarę bezpiecznie. Bo musimy nie tylko przeżyć walkę, Pam. Musimy ją także przetrwać.

      – A gdzie tu różnica? – zapytała.

      – Pierwsze dotyczy ciała, drugie umysłu. Każda walka ma swoją cenę – wyznał, zniżając głos. – Nawet ta wygrana.

      Dziewczyna nie do końca zrozumiała, co chciał jej powiedzieć, ale postanowiła udawać, że wszystko jest jasne.

      – A co jest twoją przywarą?

      – Miłość – odparł Bezchmurny, szczerząc drapieżnie kły niczym jaguar. – Jak przypuszczam, któregoś dnia to mnie zabije.

      Słońce zaczynało chylić się ku zachodowi, gdy Róża poprowadziła członków swojej grupy na dno Wąwozu. Bezchmurny szedł kilka kroków za nią, dalej truchtał Brune. Mimo panującego chłodu szaman był nagi do pasa. Wymachując rękami, doprowadził trybuny do pasji. Bliźniacza glewia o dwóch ostrzach, zwana przez niego Ktulu, na razie spoczywała na jego szerokich plecach. Przyjrzawszy się wcześniej drzewcu, Pam zauważyła, że obie połówki są połączone w środku metalowym gwintem, dzięki czemu szaman mógł je rozdzielać, jeśli zaszła taka potrzeba.

      Cora wyszła na pomost ostatnia. Owinięta ciężkim czarnym szalem, wydawała się bezbronna, choć ktoś o wprawnym oku mógłby dostrzec trzy ukryte w odzieniu sztylety. Ona sama ignorowała fakt, że pięćdziesiąt tysięcy ludzi obserwuje każdy jej ruch.

      – Zachwyćcie jednych, zabijcie drugich! – zawołał za podopiecznymi Roderyk, po czym przepchnął się do stojącej wciąż przy oknie Pam.

      Teraz, gdy na arenę wkraczała Baśń, przy parapecie zrobiło się tłoczno.

      – Czy to prawda, że nie wiesz, z czym mają dzisiaj walczyć? – zapytała go dziewczyna.

      Promotor był od niej o pół stopy niższy, musiał więc zadrzeć śmieszny kapelusz, by spojrzeć jej w oczy.

      – Owszem, nie wiem – przyznał. – I bardzo mi się to nie podoba. Mój kontakt w tym mieście wspomniał jedynie, że przygotował coś niezwykłego. „Róża będzie zachwycona”, tak powiedział. A ona weszła w to w ciemno! – Wyciągnął z sakwy długą fajkę i zaczął ją nabijać. – Czasami wydaje mi się, że ta kobieta pragnie młodo zginąć… – wymamrotał, po czym zerknął spode łba na Pam. – Nie mów jej, że to ode mnie usłyszałaś.

      Po lewej usadowił się wujek Branigan trzymający dwa kufle pełne piwa.

      – Dzięki – powiedziała, wyrywając mu jeden z ręki.

      – Co? A, tak, częstuj się, proszę – mruknął.

      Gdzieś w dole zabrzmiał dzwon. Moment później Pam zauważyła, że wrota po drugiej stronie areny zaczynają się otwierać. Widownia zamarła; w kanionie, na balkonach i mostach zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Zaraz wynurzy się najpotężniejsza bestia, jaką zdołali schwytać łowcy Ardburga. Potwór godzien tego, by stawić czoło najsłynniejszej grupie najemników w całym Grandualu…

      Bynajmniej. Pam dostrzegła jednego z awanturników, których widziała już wcześniej. Teraz wybiegł na otwartą przestrzeń, wrzeszcząc i machając kikutem, który jeszcze niedawno był zdrową prawą ręką. Po kilku krokach potknął się, padł i został już tam, podrygując w kałuży własnej krwi.

      Przy oknie w okamgnieniu zaroiło się od najemników pragnących zobaczyć wypadki na arenie. Roderyk zamarł w pół ruchu, ledwie zdążył skrzesać ogień. Płomyk na nic się nie zdał, fajka spadła ze stukotem na kamienny parapet.

      Spod czarnego żelaznego portyku wynurzało się coś ogromnego. Korpus stworzenia był siny jak pleśń, która porasta stary chleb. Potężne łapska pokrywały węzły mięśni poznaczonych szramami i jątrzącymi się ropniami. Potwór pochwycił okaleczonego mężczyznę i cisnął nim z rozmachem o ścianę kanionu. Ciało nieszczęśnika rozprysnęło się niczym przejrzała pomarańcza, zalewając krwią i flakami znajdujący się poniżej balkon.

      Bestia wyprostowała się, choć jej barki pozostały zgarbione, jakby od lat przebywała w niewoli. I w mroku, dodała w myślach Pam, ponieważ zauważyła, że czarna źrenica zajmuje niemal całą tęczówkę jedynego gigantycznego oka.

      – A niech mnie wydymają słonym fantryjskim kutasem – wymamrotał Roderyk. – Toż to cyklop.

      Rozdział szósty

      DREWNO I SZNUR

      Ludzie powiadają, że Krwawa Róża zabiła cyklopa, mając zaledwie siedemnaście lat. Nie była wtedy jeszcze najemniczką, tylko dziewczęciem pragnącym uwolnić się z cienia sławy ojca. Nie miała grupy, która mogłaby ją wesprzeć, ani barda zdolnego napisać sławiącą ten wyczyn pieśń. Wielkie czyny mają wszakże to do siebie, że wieści o nich rozchodzą się lotem błyskawicy – i tak córka Złotego Gabriela z dnia na dzień stała się znana i zyskała miano, które przylgnęło do niej już na zawsze.

      Krwawa Róża.

      Znaleźli się też tacy, co podważali jej słowa. Twierdzili, że znalazła bestię martwą lub użyła złota tatusia i wynajęła najemników, którzy odwalili za nią całą robotę. Jednakże Pam nigdy nie wątpiła, że to wszystko całkowita prawda.

      Nagle straciła dotychczasową pewność. Cyklop był gigantyczny, większy od niejednego donżonu. Jak zwykła siedemnastolatka – jak ktokolwiek – może powalić takiego potwora? Jak w ogóle do czegoś takiego się zabrać?

      Wyglądało na to, że trzeba się na niego rzucić.

      Róża ruszyła sprintem i pognała prosto w cień rzucany przez olbrzyma. W biegu położyła dłonie na głowicach obu bułatów, wyszarpnęła klingi z pochew i cisnęła je wysoko w niebo. Zanim Pam zdołała zapytać Branigana albo Roderyka, dlaczego najemniczka to robi, runy na rękawicach Róży ożyły – jedna błękitem, druga zielenią. Podobnej barwy światła zapłonęły też na klingach bułatów, gdy te opadały prosto СКАЧАТЬ