Nóż. Jo Nesbo
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nóż - Jo Nesbo страница 4

Название: Nóż

Автор: Jo Nesbo

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия: Harry Hole

isbn: 9788327159571

isbn:

СКАЧАТЬ chudego ciała. Za mało czasu minęło, odkąd pękł, aby ten fakt pozostawił na nim ślady fizyczne, lecz jeśli wszystko miało zmierzać w tę stronę, co zawsze, to z każdym tygodniem masa mięśniowa będzie coraz bardziej zanikać, a już szarobiała skóra przybierze odcień bliższy barwie prześcieradła. Harry zacznie się zmieniać w ducha, aż w końcu całkiem zniknie. Ale w piciu właśnie o to chodzi, prawda?

      Z jękiem dźwignął się do pozycji siedzącej. Rozejrzał. Wrócił tam, gdzie był, zanim znów stał się człowiekiem. Tyle że o stopień niżej. Nie wiedział, czy to ironia losu, ale dwupokojowe mieszkanie o powierzchni czterdziestu metrów kwadratowych, z którego najpierw tylko korzystał, a które potem wynajął od młodszego kolegi z pracy, policjanta, znajdowało się piętro niżej od tego, które zajmował, nim zamieszkał z Rakel w jej drewnianej willi na Holmenkollen. Kiedy się tu wprowadzał, kupił w Ikei rozkładaną kanapę. Wraz ze stojącym za nią regałem na książki, na którym umieścił swoje winyle, z niskim stolikiem, lustrem wciąż opartym o ścianę i komodą w przedpokoju stanowiła całe umeblowanie mieszkania. Harry nie był pewien, czy to z jego strony przejaw niemożności działania, czy też może raczej starał się przekonać samego siebie, że to jedynie tymczasowe rozwiązanie, że ona, gdy tylko trochę się zastanowi, przyjmie go z powrotem.

      Sprawdził, czy musi zwymiotować. No cóż, przypuszczalnie mógł o tym zdecydować sam. Ciało po paru tygodniach jakby zaczynało przyzwyczajać się do trucizny, tolerowało dawki. I domagało się ich zwiększenia. Zapatrzył się w pustą butelkę, która ułożyła się spokojnie między jego stopami. Peter Dawson Special. Nie dlatego, żeby był szczególnie dobry. Dobry był Jim Beam. I rozlewany w czworokątne butelki, które nie turlają się po podłodze. Ale Dawson był wyjątkowo tani, a spragniony alkoholik z policyjną pensją i pustym kontem nie mógł mieć zbyt wielkich wymagań.

      Spojrzał na zegarek. Za dziesięć czwarta. Do zamknięcia monopolowego zostały dwie godziny i dziesięć minut.

      Odetchnął głęboko i wstał. O mało nie rozsadziło mu głowy. Zachwiał się, ale utrzymał się na nogach. Przejrzał się w lustrze. Był rybą głębinową wyciągniętą na powierzchnię tak szybko, że oczy i trzewia chciały wyskoczyć na wierzch, i tak mocno, że haczyk rozorał mu policzek, pozostawiając sierpowatą, różową bliznę, biegnącą od lewego kącika ust w stronę ucha. Pogrzebał pod kołdrą, ale nie znalazł żadnych bokserek, więc wciągnął na gołe ciało podniesione z podłogi dżinsy i poszedł do przedpokoju. Za mleczną szybą drzwi wejściowych rysowała się ciemna sylwetka. To ona. Wróciła. Ale tak samo myślał również wtedy, gdy poprzednio ktoś dzwonił do drzwi. Okazało się, że to był pracownik firmy Hafslund Strøm, który przyszedł wymienić liczniki na nowoczesne – dzięki nim dawało się zmierzyć zużycie prądu co do godziny i najmniejszego wata. Wyjaśnił, że wszyscy ich klienci już takie mają i sami mogą sprawdzić, o której włączyli kuchenkę i kiedy ostatnio gasili lampkę do czytania. Harry oświadczył, że nie ma kuchenki, a nawet gdyby miał, to nie chciałby, aby ktokolwiek wiedział, kiedy jej używa. I zamknął tamtemu drzwi przed nosem.

      Ale teraz widział za szybą sylwetkę kobiety. Kobiety jej wzrostu, z jej figurą. Jak zdołała wejść na klatkę?

      Otworzył.

      Były dwie. Kobieta, której nigdy wcześniej nie widział, i dziewczynka tak mała, że nie sięgała do szyby w drzwiach. Gdy zobaczył podsuwaną przez dziewczynkę puszkę na pieniądze, zrozumiał, że musiały zadzwonić domofonem do któregoś z sąsiadów, żeby je wpuścił.

      – Kwestujemy – wyjaśniła kobieta. Obie nosiły założone na kurtki pomarańczowe kamizelki z symbolem Czerwonego Krzyża.

      – Myślałem, że ta kwesta odbywa się jesienią – zauważył Harry.

      Kobieta i dziewczynka patrzyły na niego w milczeniu. Początkowo odczytał to jako wrogość, jakby oskarżył je o oszustwo. Dopiero później zrozumiał, że to pogarda, przypuszczalnie dlatego, że był półnagi i śmierdział alkoholem, w dodatku o czwartej po południu, a poza wszystkim nieświadomy tej przypuszczalnie przeprowadzanej w całym kraju, transmitowanej w telewizji kwesty.

      Sprawdził, czy czuje wstyd. Owszem. Trochę. Wsunął rękę do kieszeni spodni, gdzie zwykle trzymał gotówkę, kiedy szedł pić, bo z doświadczenia wiedział, że niewskazane jest zabieranie ze sobą karty. Uśmiechnął się do dziewczynki, która wielkimi oczami wpatrywała się w jego zakrwawioną rękę, gdy wsuwał złożony banknot do otworu zaplombowanej puszki. W momencie gdy banknot znikał, mignęły mu przed oczami wąsy. Wąsy Edvarda Muncha.

      – O cholera! – jęknął i znów włożył rękę do kieszeni. Pusta. Tak jak jego konto.

      – Słucham? – odezwała się kobieta.

      – Myślałem, że to dwie stówy, ale dałem wam Muncha. Czyli tysiąc koron.

      – Ojej.

      – Czy mogę… dostać je z powrotem?

      Dziewczynka i kobieta nie przestawały się w niego wpatrywać. Mała ostrożnie podniosła puszkę nieco wyżej, aby mógł lepiej widzieć plastikową plombę nad logo organizowanej akcji.

      – Rozumiem – powiedział Harry. – A może wydacie resztę?

      Kobieta uśmiechnęła się, jakby zdobył się na dowcip, a on prędko odpowiedział jej tym samym, chcąc ją zapewnić, że miała rację, podczas gdy mózg desperacko szukał rozwiązania problemu. Dwieście dziewięćdziesiąt dziewięć koron i dziewięćdziesiąt øre do godziny szóstej. Ewentualnie sto sześćdziesiąt dziewięć dziewięćdziesiąt za małą butelkę.

      – Może się pan pocieszyć tym, że te pieniądze są przeznaczone dla potrzebujących – rzuciła kobieta na odchodne, ciągnąc dziewczynkę za sobą w stronę schodów i następnego mieszkania.

      Harry zamknął drzwi, poszedł do kuchni i zmył krew z ręki. Poczuł piekący ból. Po przejściu do pokoju rozejrzał się i zauważył, że na poszwie kołdry odcisnęła się zakrwawiona dłoń. Na czworakach wydobył komórkę spod kanapy. Żadnych SMS-ów. Jedynie trzy nieodebrane połączenia z wczorajszego wieczoru. Jedno od Bjørna Holma, technika kryminalistycznego rodem z Toten, i dwa od Alexandry z Instytutu Medycyny Sądowej. Alexandra i Harry zawarli intymną znajomość dopiero całkiem niedawno, po wyrzuceniu go przez Rakel, lecz sądząc po tym, co wiedział – i pamiętał – na jej temat, Alexandra nie zaliczała się do kobiet, dla których menstruacja może stanowić przyczynę odwołania spotkania. Pierwszej nocy, kiedy pomogła mu wrócić do domu i gdy oboje bez powodzenia przetrząsnęli jego kieszenie w poszukiwaniu kluczy, niepokojąco szybko i skutecznie otworzyła zamek wytrychem, a potem ułożyła jego – i samą siebie – na kanapie. Kiedy się obudził, już jej nie było. Została tylko kartka z podziękowaniem za wykonane usługi. Więc to oczywiście mogła być jej krew.

      Harry zamknął oczy, próbując się skoncentrować. Chronologię zdarzeń w ostatnich tygodniach mógł określić, łagodnie mówiąc, jako niejasną, lecz jeśli chodziło o wczorajszy wieczór i noc, to pamięć była wyczyszczona. Kompletnie wyczyszczona. Otworzył oczy, przyjrzał się piekącej prawej dłoni. Trzy zakrwawione kostki, zdarta skóra z zakrzepłą krwią przy brzegach ranek. Musiał kogoś uderzyć. Trzy kostki oznaczały kilka ciosów. Teraz odkrył również krew na spodniach. Za dużo, by mogła pochodzić z samych knykci. СКАЧАТЬ