Название: Pandemia
Автор: Robin Cook
Издательство: PDW
Жанр: Триллеры
Серия: Thriller
isbn: 9788380626805
isbn:
Znowu przejechał na drugą stronę ulicy, wniósł rower po kilku stopniach i wprowadził do pomieszczenia, które wygospodarował tuż za drzwiami frontowymi specjalnie z myślą o rowerach i innym sprzęcie sportowym. Gdy wieszał treka za przednie koło, zauważył rakiety do lacrosse należące do JJ’a. Podniósł je i zawiesił na haczykach. Uwielbiał chodzić z synem do Central Parku i ćwiczyć rzuty; chłopak dobrze radził sobie z piłką.
Jack i Laurie odnowili swoją kamienicę wkrótce po ślubie. Górne trzy kondygnacje zamienili w swoją prywatną rezydencję, a na trzech niższych wydzielili sześć mieszkań do wynajęcia. Czas pokazał, że był to idealny układ, nigdy bowiem nie brakowało im miejsca, a dochód z mieszkań pokrywał większość wydatków na utrzymanie domu, w tym nawet część raty hipotecznej. Sztuka polegała na tym, by znaleźć odpowiednich lokatorów. Szczęściem od pewnego czasu nie mieli w tej materii najmniejszych kłopotów.
Wspinając się po schodach, Jack zastanawiał się, co czeka go za progiem. Nad tym, co wydawało się najbardziej prawdopodobne, wolał nie rozmyślać zbyt długo. Gdy wszedł do mieszkania, zatrzymał się, nasłuchując. Dźwięki z kilku telewizorów nakładały się na siebie. Najbliższy dobiegał zza zamkniętych drzwi pokoju gościnnego, mniej więcej sześć metrów dalej. To nie był dobry znak: najwyraźniej Dorothy Montgomery, matka Laurie, nadal była w domu – miała zwyczaj oglądać wieczorne wiadomości. Rankiem podjął ryzyko i zasugerował jej, żeby spróbowała odprężyć się przez tydzień albo i dłużej w swoim mieszkaniu przy Park Avenue. Laurie brała w tym czasie prysznic, a Jack nie konsultował z nią wcześniej swojej propozycji – pomysł przyszedł mu do głowy nagle, gdy przysłuchiwał się, jak teściowa krytykuje śniadanie przygotowane dla dzieci przez Caitlin. Im dłużej pozostawała z nimi pod jednym dachem – a trwało to już tydzień – tym wyraźniej widać było, że żaden czyn nieszczęsnej opiekunki nigdy nie znajdzie uznania w jej oczach. Jack naturalnie nie liczył na to, że jego sugestia zostanie potraktowana poważnie; teraz, słysząc telewizor w gościnnym pokoju, miał już pewność.
Drugi odbiornik musiał być włączony piętro wyżej, w kuchni lub pokoju dziennym. Jack wszedł po schodach i zastał tam Caitlin, JJ’a oraz Emmę. Była to zwodniczo ciepła scena z życia rodzinnego. Opiekunka sprzątała po kolacji, którą przyrządziła dla dzieci. Chłopiec oglądał kreskówkę, a dziewczynka siedziała w swoim kojcu. Jack przywitał się z Caitlin, a ona tylko przewróciła oczami, gdy spytał, czy wszystko w porządku. Przybił jeszcze piątkę synowi, a potem skupił uwagę na Emmie.
Siedziała dokładnie pośrodku kojca. Nie szukała kontaktu wzrokowego z Jackiem, choć celowo stanął w jej polu widzenia. Nie wydawała też żadnych dźwięków, choć jeszcze trzy, cztery miesiące wcześniej gaworzyła niemal nieprzerwanie. Jeszcze bardziej niepokojące było jednak to, że w od pewnego czasu w nieskończoność powtarzała okrężne ruchy głową. Towarzyszyła jej w kojcu armia słodkich afrykańskich pluszaków – hipopotam, słoń, lew, bawół, żyrafa, nosorożec, antylopa gnu, a nawet krokodyl. Znowu zrobiła z nimi to co zwykle: starannie ustawiła je w prostej linii, nosami do ogonów.
Jack sięgnął do kojca i delikatnie pogładził najpierw ramię, a potem główkę córki, licząc na jakąkolwiek reakcję. Nie doczekał się. Przez kolejne pięć minut tylko obserwował Emmę, która konsekwentnie go ignorowała i w milczeniu kręciła głową. Wreszcie znowu wyciągnął rękę i przestawił nosorożca o kilkanaście centymetrów poza szereg. Uczynił to nie pierwszy raz, więc wiedział, czego może się spodziewać. Bezgłośnie i bez śladu emocji Emma sięgnęła po pluszaka i umieściła go na powrót w szyku, po czym wróciła do monotonnego krążenia głową.
Co się teraz dzieje w tym małym mózgu, zastanawiał się Jack. W czasach studenckich zgłębiał między innymi embriologię i neuroanatomię. Wydawało mu się, że wie sporo o procesie rozwoju mózgu. Spoglądając na córkę, pomyślał zniechęcony, że w gruncie rzeczy jest on niezbadany. Znowu ogarnęło go to samo uczucie, którego doświadczył, gdy u JJ’a zdiagnozowano neuroblastomę: całkowita bezradność.
Próbując walczyć z przygnębiającymi myślami, spojrzał na syna. Wyraz twarzy chłopca i emocje, które się na niej malowały podczas oglądania bajki, pomogły mu choć częściowo odzyskać spokój. Nagle JJ roześmiał się w głos, a wtedy i Jack nieśmiało się uśmiechnął. Celowo nie patrząc na Emmę, wyprostował się i podszedł do syna. Po drodze sięgnął po krzesło i przyciągnął je do stołu. Usiadł obok chłopca.
JJ dopiero po kilku minutach zauważył, że jest obserwowany, i spojrzał na ojca pytająco.
– Co się dzieje, tato? – spytał, widząc jego zatroskaną minę. Twarz chłopca spochmurniała w jednej chwili, jak niebo przed letnią burzą.
Szybkość tej zmiany uświadomiła Jackowi, że JJ nieświadomie skopiował jego reakcję na zachowanie Emmy. Wzruszony, wyciągnął ramiona i serdecznie uścisnął chłopca.
– Przestań, tato! – zawołał JJ, uwalniając się z objęć ojca. – Oglądam Ciekawskiego George’a. Co z tobą?
Jack wycofał się i z trudem pohamował śmiech – rozbawiło go święte oburzenie syna. Dzieciak zachowywał się cudownie typowo, w przeciwieństwie do małej Emmy. Jack odwrócił się w stronę telewizora i choć nadal obserwował chłopaka kątem oka, część uwagi skupił na bajce. Zamierzał zachęcić JJ’a do dyskusji na temat jakiegoś etycznego dylematu, gdy tylko pozna morał płynący z kreskówki. Nie pierwszy raz oglądali coś razem i wiedział, że wychowawcza rozmowa z synem może być niezłą zabawą. Tym razem niestety nie było mu dane spróbować: na schodach pojawiła się Dorothy.
Od kilku dni regularnie oglądała program informacyjny NewsHour emitowany przez sieć na PBS zaraz po wiadomościach z sieci kablowej, lecz tym razem najwyraźniej wystarczyła jej jedna dawka nowin. Przywitała się uprzejmie z Jackiem i oznajmiła, że słyszała, kiedy przyszedł. Spytała o Laurie. Jack odpowiedział, że miała zostać dłużej w pracy, ale niedługo powinna wrócić. Dorothy naturalnie uznała za stosowne wyznać, że nigdy nie rozumiała, po co jej córka wzięła na siebie brzemię kierowania OCME, a wcześniej – bycia lekarzem medycyny sądowej, skoro nie brakuje na świecie o wiele przyjemniejszych specjalności.
Dorothy była wysoką, szczupłą i żwawą kobietą o delikatnych rysach twarzy. Dzięki kilku liftingom, którym poddała się po siedemdziesiątce, miała mocno napiętą skórę na wysokich kościach policzkowych. Siwe włosy układała za pomocą takiej ilości lakieru, że bardziej przypominały hełm niż puszystą fryzurę. Nie śmiały drgnąć nawet przy silnym wietrze. Odkąd skończyła Vassar College, była żoną Sheldona Montgomery’ego, szanowanego kardiochirurga z Park Avenue. Dzięki temu szybko stała się ważną postacią nowojorskiej socjety i aktywną organizatorką akcji dobroczynnych w środowisku lekarskim. Z kilku powodów – między innymi za sprawą swej inteligencji – przywykła do tego, że sprawy układają się po jej myśli.
– JJ! Zapomniałeś, co sobie postanowiliśmy w sprawie tych kreskówek? – spytała Dorothy swym wysokim, świdrującym głosem.
– Miałem wyłączyć o siódmej.
– I? – spytała retorycznie Dorothy.
Chłopiec СКАЧАТЬ