Imię róży. Wydanie poprawione przez autora. Умберто Эко
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Imię róży. Wydanie poprawione przez autora - Умберто Эко страница 8

Название: Imię róży. Wydanie poprawione przez autora

Автор: Умберто Эко

Издательство: PDW

Жанр: Исторические детективы

Серия:

isbn: 9788373925625

isbn:

СКАЧАТЬ żeby odmienić tok rozmowy. – Ale w istocie rzeczy chodzi o sprawy odległe. Porzuciłem to szlachetne zajęcie, a skoro to uczyniłem, widać Bóg tak chciał…

      – Bez wątpienia – przyznał opat.

      – …i teraz – ciągnął Wilhelm – zajmuję się innymi delikatnymi kwestiami. Chciałbym też zająć się tą, która dręczy ciebie, jeśli zechcesz mi o niej powiedzieć.

      Wydawało mi się, że opat jest zadowolony, iż może zmienić temat tej rozmowy, wracając do swojej sprawy. Jął więc opowiadać, z wielką ostrożnością dobierając słowa i rozwlekłe peryfrazy, o pewnym szczególnym wydarzeniu, które zaszło kilka dni temu i wzbudziło wielkie poruszenie wśród mnichów. Mówi o tym, oznajmił, gdyż wiedząc, jak wielkim znawcą i duszy ludzkiej, i knowań szatana jest Wilhelm, ma nadzieję, że poświęci on cząstkę swojego cennego czasu, by rozświetlić pewną bolesną zagadkę. Zdarzyło się mianowicie, że Adelmus z Otrantu, mnich młody jeszcze, ale sławny jako mistrz iluminator, znaleziony został pewnego ranka przez jednego z koźlarzy u stóp urwiska, nad którym wznosi się baszta Gmachu. Ponieważ inni mnisi widzieli go w chórze podczas komplety, ale nie pokazał się na jutrzni, prawdopodobnie runął w przepaść podczas najciemniejszych godzin nocnych. Owej nocy szalała gwałtowna zadymka, zacinało śniegiem niby nożem, prawie jakby to był grad niesiony porywistym wiatrem zachodnim. Ciało, nasiąknięte wilgocią, gdyż śnieg z początku topniał, a dopiero później ściął się w lodowe płyty, było całe poszarpane, bo spadając, obijało się o skały. Biedne i kruche śmiertelne szczątki, niech Bóg zmiłuje się nad nimi. Wskutek tego obijania się o skały podczas upadku niełatwo było powiedzieć, z którego dokładnie punktu runął, z całą pewnością z jednego z okien wychodzących trzema rzędami pięter na cztery strony baszty, skierowane ku przepaści.

      – Gdzie pogrzebaliście nieszczęsne zwłoki? – zapytał Wilhelm.

      – Oczywiście na cmentarzu – odparł opat. – Może zauważyłeś, rozciąga się między północną ścianą kościoła, Gmachem i ogrodem.

      – Rozumiem – rzekł Wilhelm – i rozumiem, że chodzi o następującą kwestię. Jeśli ten nieszczęsny, oby Bóg sprawił, by tak nie było, targnął się na swoje życie (nie do pomyślenia jest bowiem, żeby spadł przypadkiem), następnego dnia jedno z tych okien zastalibyście otwarte, wszelako wszystkie były zamknięte i pod żadnym nie znaleziono śladów wody.

      Opat był, jako się rzekło, człowiekiem wielce dwornym i układnym, ale tym razem drgnął, zaskoczony, tracąc całą dostojność, jaka według Arystotelesa przystoi ludziom poważnym i szlachetnym.

      – Kto ci o tym powiedział?

      – Ależ ty sam – odparł Wilhelm. – Gdyby okno było otwarte, od razu pomyślelibyście, że rzucił się z niego. O ile mogłem osądzić z zewnątrz, są to wielkie okna o matowych szybach, a w budowlach tak ogromnych tego rodzaju okna nie otwierają się zazwyczaj na wysokości człowieka. Gdyby więc jedno z tych okien było otwarte, to ponieważ nieszczęśnik nie mógł, stanąwszy przy nim, stracić równowagi, nie pozostałoby nic innego, jak tylko pomyśleć o samobójstwie. Jednak w takim wypadku nie pogrzebalibyście go w poświęconej ziemi.

      Skoro jednak pogrzebaliście go po chrześcijańsku, okna musiały być zamknięte. Albowiem nawet w procesach o czary nie spotkałem się z przypadkiem zatwardziałego w grzechu nieboszczyka, któremu Bóg lub diabeł pozwoliłby wspiąć się z dna przepaści i usunąć ślady swojego niecnego czynu; jest zatem rzeczą oczywistą, iż rzekomy samobójca został raczej wypchnięty, bądź ręką ludzką, bądź siłą diabelską. I zadajesz sobie pytanie, kto mógłby go, nie mówię nawet: zepchnąć w przepaść, ale dźwignąć, stawiającego opór, na parapet, i jesteś wzburzony, gdyż jakaś złowroga siła, naturalna lub nadnaturalna, krąży w tej chwili po opactwie.

      – Otóż to… – powiedział opat i nie było jasne, czy potwierdza słowa Wilhelma, czy też samemu sobie zdaje rachunek z racji, które Wilhelm tak pięknie przedstawił. – Ale skąd wiesz, że pod żadnym z okien nie było wody?

      – Bo powiedziałeś, że dął wiatr zachodni, więc woda nie mogła dostać się przez okna, które wychodzą na wschód.

      – Nie dość mi zachwalano twoje cnoty – rzekł opat. – Masz rację, nie było wody, i wiem teraz dlaczego. Wszystko przebiegło zgodnie z twoimi słowami. Teraz rozumiesz moje strapienie. Byłoby już wielkie, gdyby któryś z moich mnichów splamił się szkaradnym grzechem samobójstwa. Ale są powody, bym sądził, że inny z nich splamił się grzechem równie okropnym. I gdyby tylko o to chodziło…

      – Przede wszystkim czemu jeden z mnichów? W opactwie jest wielu innych ludzi, stajenni, owczarze, służba klasztorna.

      – Z pewnością nasze opactwo jest małe, lecz majętne – przytaknął z godnością opat. – Sto pięćdziesięcioro świeckich na sześćdziesięciu mnichów. Ale wszystko wydarzyło się w Gmachu. Tam zaś, jak może już wiesz, wprawdzie na parterze są kuchnie i refektarz, lecz na dwóch górnych piętrach mieszczą się skryptorium i biblioteka. Po wieczerzy Gmach zamykają, a ściśle przestrzegana reguła zabrania komukolwiek do niego wchodzić. – Odgadł pytanie Wilhelma i dodał szybko, choć najwyraźniej z niechęcią: – Oczywiście dotyczy to także mnichów, ale…

      – Ale?

      – Ale wykluczam całkowicie, pojmujesz, całkowicie, by jakiś famulus ważył się wejść tam w nocy. – Przez jego oczy przemknął uśmieszek jakby wyzwania, szybki niby błyskawica lub spadająca gwiazda. – Powiedzmy, że baliby się; sam wiesz… niekiedy zakazy wydane prostaczkom wspiera się paroma groźbami, jak chociażby przepowiednią, że jeśli ktoś okaże nieposłuszeństwo, zdarzy się coś straszliwego ze zrządzenia sił nadprzyrodzonych. Natomiast mnich…

      – Rozumiem.

      – Poza tym mnich mógłby mieć inne powody, żeby zapuścić się w głąb zakazanych pomieszczeń, mam na myśli powody… jak by to powiedzieć? Rozumne, aczkolwiek sprzeczne z regułą…

      Wilhelm dostrzegł zakłopotanie opata i zadał pytanie, które miało może odwrócić tok rozmowy, lecz wywołało zakłopotanie równie wielkie.

      – Mówiąc o możliwości zabójstwa, powiedziałeś: „I gdyby tylko o to chodziło…” Co miałeś na myśli?

      – Tak powiedziałem? No więc, nie zabija się bez powodu, choćby najbardziej przewrotnego. I drżę na myśl o przewrotności powodów, jakie mogły pchnąć mnicha do zabicia konfratra. Tak jest. To miałem na myśli.

      – I nic innego?

      – I nic innego nie mógłbym powiedzieć.

      – Chodzi o to, że o niczym innym nie masz prawa powiedzieć?

      – Proszę cię, bracie Wilhelmie, braciszku Wilhelmie – i opat położył nacisk i na „bracie”, i na „braciszku”.

      Wilhelm zarumienił się gwałtownie i skomentował:

      – Eris sacerdos in aeternum15.

      – Dziękuję – rzekł СКАЧАТЬ



<p>15</p>

Będziesz kapłanem na wieki (łac.).