Название: Ferdydurke
Автор: Witold Gombrowicz
Издательство: PDW
Жанр: Книги для детей: прочее
isbn: 9788308051214
isbn:
– Parobek – szepnął Miętus. – Parobek… Pomyślcie – gdyby jaki parobek usłyszał te nasze inteligenckie fidrygałki… – I nagle, przerażony sobą, rzucił się do ucieczki, w powietrzu przejrzystym drapaka chciał dać. – Dość, dość, nie chcę ani chłopięcia, ani chłopaka, dość tego…
Przyjaciele złapali go.
– Mięto, co z tobą? – mówili skąpani w powietrzu. – Tyś wódz! Bez ciebie nie damy rady!
Miętus, przytrzymywany za ręce i schwytany, pochylił głowę i rzekł gorzko.
– Trudno…
Myzdral i Hopek, wstrząśnięci, milczeli. Myzdral ze zdenerwowania wziął kawałek drutu, machinalnie wepchnął w dziurę w płocie i uszkodził jednej z matek oko. Zaraz jednak rzucił drut. Matka jęknęła za płotem. W końcu Hopek zapytał nieśmiało:
– I cóż będzie, Mięto?
Miętus otrząsnął się z chwilowego zwątpienia.
– Nie ma rady! – rzekł. – Musimy walczyć! Walczyć aż do upadłego!
– Brawo! – zawołali. – Takim cię chcemy mieć! Teraz jesteś znowu nasz, nasz dawny Miętus!
Lecz przywódca machnął beznadziejnie ręką.
– O, te wasze okrzyki! Nie lepsze one od pieśni Syfona! Ale trudno, skoro trzeba, to trzeba. Walczyć? Ale walczyć nie można. Bo przypuściwszy nawet, że damy po zębach, cóż z tego? W to mu graj – zrobimy z niego męczennika, dopiero wtedy zobaczycie, jaką nam odwali niezłomną i uciśnioną niewinność. A zresztą, choćbyśmy i chcieli rzucić się na nich, widzieliście przecież – odstawią nam takie bohaterstwo, że najodważniejszy zwieje. Nie, to na nic! I w ogóle wszystko – przekleństwa, występki, brudy na nic, na nic! Mówię wam, to tylko woda na jego młyn, to tylko mleczko dla jego chłopięcia. Na pewno on na to liczy! Nie, nie, ale na szczęście – głos Miętusa przybrał tony dziwnej zajadłości – na szczęście, jest inny sposób… bardziej skuteczny… odbierzemy mu raz na zawsze ochotę do śpiewów.
– Jak? – zapytali z przebłyskiem nadziei.
– Panowie – powiedział sucho i rzeczowo – jeżeli Syfon sam nie chce, musimy go uświadomić siłą. Trzeba będzie porwać go i związać. Na szczęście, można jeszcze dostać się do środka przez uszy. Zwiążemy i tak uświadomimy, że rodzona matka nie pozna! Raz na zawsze zepsujemy cacko! Ale cicho! Przygotujcie sznury!
Słuchałem tego spisku z zapartym tchem i łomoczącym w piersi sercem, gdy Pimko ukazał się we drzwiach szkoły i kiwnął, abym poszedł z nim do dyrektora Piórkowskiego. Gołębie znów się ukazały. Trzepocząc przysiadły na płocie, za którym były matki. Idąc długim szkolnym korytarzem zastanawiałem się gorączkowo, jak by wyjaśnić i zaprotestować, nie mogłem jednakże, gdyż Pimko pluł do każdej spotkanej po drodze spluwaczki i mnie kazał robić to samo – więc nie mogłem… i tak, plując, doszliśmy do gabinetu dyr. Piórkowskiego. Piórkowski, olbrzym jakiś gigantyczny, przyjął nas siedząc absolutnie i potężnie, lecz łaskawie, bezzwłocznie po ojcowsku szczypnął mnie w policzek, wytworzył serdeczny nastrój, ręką wziął pod brodę, ja ukłoniłem się zamiast protestować, a dyrektor rzekł basem nade mną do Pimki.
– Pupa, pupa, pupa! Dziękuję za pamięć, drogi profesorze! Bóg zapłać, panie kolego, za nowego ucznia! Gdyby wszyscy umieli tak zdrabniać, bylibyśmy jeszcze dwakroć więksi, niż jesteśmy! Pupa, pupa, pupa. Czy uwierzy pan, że dorośli, sztucznie przez nas zdziecinnieni i zdrobnieni, stanowią jeszcze lepszy element niż dzieci w stanie naturalnym? Pupa, pupa, bez uczniów nie byłoby szkoły, a bez szkoły życia by nie było! Polecam się pamięci i nadal, zakład mój bez wątpienia zasługuje na poparcie, metody nasze wyrabiania pupy nie mają sobie równych, a ciało nauczycielskie pod tym względem dobrane jest jak najstaranniej. Czy chciałby pan zobaczyć ciało?
– Z największą przyjemnością – odparł Pimko – wiadomo wszak, iż nic tak nie wpływa na ducha jak ciało. – Dyrektor uchylił drzwi do kancelarii i obaj panowie zajrzeli dyskretnie, a ja z nimi. Przeraziłem się nie na żarty! W dużym pokoju za stołem siedzieli nauczyciele i popijali herbatę zagryzając bułką. Nigdy nie zdarzyło mi się widzieć razem tylu i tak beznadziejnych staruszków. Większość chlipała donośnie, jeden ciamkał, drugi mlaskał, trzeci ciągnął, czwarty siorpał, piąty był smutny i łysy, a nauczycielce francuskiego łzawiły się oczy i wycierała je różkiem chusteczki.
– Tak, panie profesorze – rzekł dyrektor z dumą – ciało jest starannie dobrane i wyjątkowo przykre i drażniące, nie ma tu ani jednego przyjemnego ciała, same ciała pedagogiczne, jak pan widzi – a jeżeli konieczność zmusza mnie czasem do zaangażowania jakiegoś młodszego nauczyciela, zawsze dbam o to, aby był obdarzony przynajmniej jedną odstręczającą właściwością. Tak, na przykład, nauczyciel historii jest, niestety, w sile wieku i na oko wydaje się znośny, ale niech pan tylko zauważy, jakiego ma zeza. – Tak, ale nauczycielka francuskiego wydaje się sympatyczna – rzekł poufale Pimko. – Jąka się i łzawi. – A, to co innego! Racja, nie zauważyłem w pierwszej chwili. Ale czy nie jest przypadkiem zajmująca? – Ale skąd, ja sam nie mogę z nią rozmawiać przez minutę, żeby dwa razy nie ziewnąć. – A, to co innego! Ale czy są dość taktowni, dość wyrobieni i świadomi doniosłości misji, ażeby nauczać? – To najtęższe głowy w stolicy – odparł dyrektor – żaden z nich nie ma jednej własnej myśli; jeśliby zaś i urodziła się w którym myśl własna, już ja przegonię albo myśl, albo myśliciela. To zgoła nieszkodliwe niedołęgi, nauczają tylko tego, co w programach, nie, nie postoi w nich myśl własna. – Pupa, pupa – rzekł Pimko – widzę, że oddaję mego Józia w dobre ręce. Bo nie ma nic gorszego od nauczycieli osobiście sympatycznych, zwłaszcza jeśli przypadkiem mają osobiste zdanie. Tylko prawdziwie niemiły pedagog zdoła wszczepić w uczniów tę miłą niedojrzałość, tę sympatyczną nieporadność i niezręczność, tę nieumiejętność życia, które cechować winny młodzież, by stanowiła obiekt dla nas, rzetelnych pedagogów z powołania. Tylko za pomocą odpowiednio dobranego personelu zdołamy wtrącić w zdziecinnienie cały świat. – Tsss, tsss, tsss – odparł dyrektor Piórkowski ciągnąc go za rękaw – pewnie, pupa, ale ciszej, nie trzeba o tym zbyt głośno. – W tej chwili jedno ciało zwróciło się do drugiego ciała i spytało: – He, he, hm, no, co tam? Co tam, panie kolego? – Co tam? – odrzekło tamto ciało. – Staniało. – Staniało? – powiedziało pierwsze ciało. – Chyba podrożało? – Podrożało? – spytało drugie ciało. – Chyba cośkolwiek staniało. – Bułki nie chcą stanieć – mruknęło pierwsze ciało i schowało resztki nie dojedzonej bułki do kieszeni. – Trzymam ich na diecie – szepnął Piórkowski dyrektor – gdyż tylko wtedy są dostatecznie anemiczni. Tylko na pożywce anemii zakwitają w pełni krosty age ingrat, wieku niewdzięcznego.
Naraz nauczycielka kaligrafii, ujrzawszy w drzwiach dyrektora w towarzystwie obcego pana o bardzo doniosłym wyglądzie, zakrztusiła się herbatą i pisnęła przenikliwie:
– Wizytator!
Na to hasło wszystkie ciała zadrżawszy powstały i zbiły się w kupę jak stado kuropatw, dyrektor, nie chcąc płoszyć więcej, zamknął dyskretnie drzwi, po czym Pimko ucałował mnie w czoło i rzekł uroczyście: – No, Józiu, idź już do klasy, СКАЧАТЬ