Название: Ferdydurke
Автор: Witold Gombrowicz
Издательство: PDW
Жанр: Книги для детей: прочее
isbn: 9788308051214
isbn:
Rozdział III
Przyłapanie i dalsze miętoszenie
Nauczyciel coraz częściej spoglądał na zegarek, uczniowie także wyjęli swe zegarki i patrzyli. Wreszcie zadźwięczał zbawczy dzwonek, Bladaczka przerwał w pół zdania i zniknął, audytorium ocknęło się i podniosło straszny wrzask – jeden jedyny Syfon pozostał cichy i skupiony, zatopiony w sobie. Zaledwie jednak ustąpił Bladaczka, problemat niewinności, stłumiony nudą wieszcza podczas lekcji, rozżarzył się na nowo. Uczniowie bezpośrednio z oficjalnych rojeń buchnęli twarzami w chłopię i w chłopaka, a rzeczywistość się pomału zmieniała w świat ideału, daj mi teraz marzyć, daj! Sam Syfon nie brał udziału w dyspucie, lecz jedynie siedział i piastował siebie – poplecznikom jego przywodził Pyzo, Miętusowi zasię sekundował Hopek. I oto ponownie w powietrzu dusznym i zgęszczonym zakwitły wypieki, spór się rozrastał – nazwiska licznych doktrynerów, rozmaite teorie wyskakiwały jak z procy, pędziły do boju, nad głowami rozgorączkowanych zmagały się światopoglądy, tam znowu hufiec dam uświadomionych i uświadamiających szarżował z zapalczywością neofitek płciowych na obskurantyzm prasy zachowawczej. „Endecja! – Bolszewizm! – Faszyzm! – Młodzież Katolicka! – Rycerze Miecza! – Lechici! – Sokoły! – Harcerze! – Czuj duch! – Czołem! – Czuwaj!” – padały słowa coraz wymyślniejsze. Okazało się, że każda partia polityczna faszerowała ich swoim specjalnym ideałem chłopca, a prócz tego poszczególni myśliciele nadziewali ich na własną rękę swoimi gustami i ideałami, poza tym zaś nadziani byli jeszcze kinem, romansem, gazetą. I dopieroż rozmaite typy chłopięcia, chłopaka, komsomolca, sportsmana, młodzika, młodzianka, łobuza, estety, filozofa, sceptyka wystrzelały nad pobojowiskiem i plwały na siebie, niesłychanie podrażnione i rozczerwienione, a z dołu dolatywały tylko jęki i okrzyki: „Tyś naiwny!” „Nie, to tyś naiwny!”. Bo te ideały wszystkie bez wyjątku były bezmiernie skąpe, ciasne, nieporęczne i niewydarzone; wyrzucali je z siebie w ferworze dysputy i cofali się jak katapulta, przerażeni tym, co wyrzucili, nie mogąc już cofnąć słów niewypierzonych, które padły. Zatraciwszy wszelki kontakt z życiem i z rzeczywistością, prasowani przez wszystkie odłamy, kierunki i prądy, traktowani wciąż pedagogicznie, otoczeni fałszem, dawali koncert fałszu! I co rusz, to głupio! Fałszywi w patosie swoim, okropni w liryzmie, fatalni w sentymentalizmie, nieudolni w ironii, żarcie i dowcipie, pretensjonalni we wzlotach, obrzydliwi w swoich upadkach. I tak toczył się świat. Tak oto świat się toczył i urastał. Traktowani sztucznie, mogliż nie być sztuczni? A będąc sztuczni, czy mogli mówić w sposób niehańbiący? Więc niemożność straszna unosiła się w powietrzu dusznym, rzeczywistość pomału przetwarzała się w świat ideału i tylko jeden Kopyrda nie dawał się wciągnąć, obojętnie podrzucając pilnik od paznokci i patrząc na nogi…
Tymczasem Miętus na boku z Myzdralem przygotowywał jakieś sznurki, a Myzdral zdjął nawet szelki. Ciarki przeszły mię po grzbiecie. Jeśliby Miętus przeprowadził swój plan uświadomienia Syfona przez uszy, to zaiste – rzeczywistość… rzeczywistość w koszmar się przemieni, pokraczność wzmoże się do tyla, że już ani mowy o ucieczce. Należało za wszelką cenę przeciwdziałać. Czy mogłem jednakże działać sam przeciwko wszystkim, i to w dodatku z palcem w bucie? Nie, nie mogłem. O, dajcie mi chociaż jedną twarz nie wykrzywioną! Zbliżyłem się do Kopyrdy. Stał w oknie patrząc na podwórko i gwiżdżąc przez zęby, w spodniach flanelowych, i zdawało się, że ten przynajmniej nie żywi w sobie żadnych ideałów. Jak zacząć?
– Oni chcą zgwałcić Syfona – rzekłem po prostu. – Może lepiej byłoby wyperswadować im. Jeżeli Miętus Syfona zgwałci, atmosfera w szkole stanie się zupełnie niemożliwa.
I z trwogą czekałem, jak zabrzmi, jak zadźwięczy, jaki głos wyda Kopyrda… Lecz Kopyrda nie odpowiedział ani słowa, tylko równymi nogami, jak stał, wyskoczył przez okno na podwórko. Na podwórku dalej pogwizdywał przez zęby.
Zostałem, zdezorientowany. Co to było? Uchylił się. Dlaczego wyskoczył zamiast odpowiedzieć? Nie było to normalne. I dlaczego nogi – dlaczego nogi w nim wysuwały się na plan pierwszy, na czoło? Nogi miał na czole. Potarłem czoło ręką. Sen? Jawa? Ale nie było czasu na myślenie. Miętus przyskoczył do mnie. Dopiero teraz spostrzegłem, że Miętus stojąc nieopodal podsłuchał, co mówiłem do Kopyrdy.
– Co się wtrącasz? – krzyknął. – Kto ci pozwolił gadać o naszych sprawach z tym Kopyrdą? Jego to nic nie obchodzi! Nie waż się mówić z nim o mnie!
Cofnąłem się o krok. Wybuchnął najgorszymi przekleństwami.
Szepnąłem błagalnie:
– Miętus, nie róbcie tego z Syfonem.
Zaledwie to powiedziałem, wybuchnął:
– Wiesz, gdzie go mam, a ciebie z nim razem? Mam was w du… żym poważaniu!
– Nie róbcie tego – błagałem. – Nie pakujcie się w to! Czy ty nie widzisz siebie w tym? Słuchaj, czyś ty to sobie wyobraził? Czyś ty to zobaczył? Tu Syfon, na ziemi, związany, a ty dopiero uświadamiasz go – na siłę, przez uszy! Czy ty nie widzisz siebie w tym?
Wykrzywił mi się jeszcze szkaradniej.
– Widzę tylko, że i z ciebie niezłe chłopię! I ciebie Syfon przekabacił! A ja, wiesz, gdzie mam to wasze chłopię? Mam je w du… żym poważaniu!
I kopnął mię w kostkę u nogi.
Szukałem słów, których, jak zawsze, nie było.
– Miętus – szepnąłem. – Rzuć to… Przestań robić z siebie… Czy dlatego, że Syfon jest niewinny, ty musisz rozwiązły być? Rzuć to.
Spojrzał.
– Czego chcesz ode mnie?
– Przestań się wygłupiać!
– Przestań się wygłupiać? – bąknął. Oczy mu się zamgliły. – Przestać się wygłupiać – rzekł tęsknie. – Są przecie chłopaki, które się nie wygłupiają. Są chłopaki – synowie stróżów, czeladnicy i parobcy – wodę wożą albo jezdnię zamiatają… Dopieroż muszą śmiać się z Syfona i ze mnie, z naszych fidrygałek! – Zapadł w jedno z tych swoich bolesnych zamyśleń, na chwilę porzucił trywialność i robione chamstwo, СКАЧАТЬ