Bieguni. Olga Tokarczuk
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Bieguni - Olga Tokarczuk страница 13

Название: Bieguni

Автор: Olga Tokarczuk

Издательство: PDW

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 9788308049815

isbn:

СКАЧАТЬ mnie, poszła za mną.

      – Dlaczego nie? – zapytała.

      Niestety, nasze bagaże poleciały. Pusty autobus zawiózł nas do hotelu, dostałyśmy przyjemne małe pokoje obok siebie. Rozpakowywać nie ma czego, szczoteczka do zębów i czysta bielizna – żelazne porcje. Także krem do twarzy i gruba zajmująca książka. Notatnik. Będzie czas, żeby wszystko zapisać, żeby zapisać tę kobietę:

      Jest wysoka, dobrze zbudowana, ma dość szerokie biodra i drobne dłonie. Bujne kręcone włosy wiąże w kitkę, ale ponieważ są niesforne, to fruwają wokół jak srebrna aureola, całkowicie siwe. Lecz twarz ma młodą, jasną, piegowatą. Pewnie jest Szwedką, one nie farbują włosów.

      Umówiłyśmy się na dole, w barze, wieczorem, po długim prysznicu i przeglądaniu kanałów telewizyjnych.

      Zamówiłyśmy białe wino i po wstępnych grzecznościach oraz zadaniu Trzech Podstawowych Pytań Podróżnych przeszłyśmy do rzeczy. Opowiadałam jej najpierw o moich peregrynacjach, ale szybko odniosłam wrażenie, że słucha tylko z grzeczności. Dlatego straciłam impet i już wiedziałam, że ona ma znacznie ciekawszą historię.

      Zbiera dowody, dostała nawet na to grant z Unii, ale i tak nie starczył na podróże, musiała pożyczyć od ojca – który w międzyczasie zmarł. Odgarnęła sprężynkę siwych włosów znad czoła (upewniłam się wtedy, że z pewnością nie ma więcej niż czterdzieści pięć lat) i za bony linii lotniczych zamówiłyśmy sałatkę; w cenie była tylko nicejska.

      Mówiła ze zmrużonymi oczami, co nadawało jej słowom lekko ironiczny wydźwięk, pewnie dlatego przez kilka pierwszych minut nie wiedziałam, czy mówi poważnie. Twierdziła więc, że świat na pierwszy rzut oka wydaje się taki różnorodny. Gdziekolwiek się pojedzie, znajdzie się tam różnych ludzi, ich egzotyczne kultury, miasta budowane na rozmaitych planach, z różnych materiałów. Inne będą dachy, okna i podwórka. Nabiła na widelec kawałek fety i zataczała nim kółka w powietrzu.

      – Niech cię jednak nie zwiedzie ta powierzchowna różnorodność, ten pawi ogon. Wszędzie jest tak samo: zwierzęta. To, co robi człowiek ze zwierzętami – powiedziała.

      Spokojnie, jakby powtarzała znany na pamięć wykład, zaczęła wyliczać: psy miotają się w upale na zbyt krótkich łańcuchach, czekają na wodę jak na zbawienie, szczeniaki przypinane są do półmetrowego łańcucha, w drugim miesiącu życia w ogóle nie potrafią chodzić; owce kocą się na polach zimą, w śniegu; jedyne, co farmerzy robią w tej sprawie, to załatwiają wielkie samochody do wywożenia zamarzniętych jagniąt; w restauracyjnych akwariach trzyma się homary, żeby palec klienta skazał je na śmierć we wrzątku, w innych na zapleczach hoduje się psy, posiłek z psiego mięsa przywraca przecież męską potencję; kury w klatkach zdefiniowane są liczbą jaj, które zniosą, popędzane chemią w krótkim swym żywocie; psy wystawiane są do walki; małpom wstrzykuje się zarazki; na skórze królików testuje się kosmetyki; futra robione są z płodów owiec – mówiła to obojętnie, wkładając do ust oliwki.

      Zaprotestowałam. Nie, nie będę tego słuchać.

      Wyciągnęła więc ze szmacianej torby, którą powiesiła na oparciu krzesła, plik kartek zbindowanych w plastikowe okładki, czarny druk odbity na kserokopiarce, i podała mi przez stolik. Przerzuciłam niechętnie – pociemniałe kartki, z tekstem w dwóch szpaltach, jak w encyklopedii albo Biblii. Drobny druk, przypisy. „Raporty o niegodziwości” i adres swojej strony w Internecie. Spojrzałam i już wiedziałam, że nie będę tego czytać. Jednak starannie włożyłam później kartki do plecaka.

      – Tym się zajmuję – powiedziała.

      Potem, przy drugiej butelce wina, opowiedziała mi, jak zapadła na chorobę wysokogórską w czasie wyprawy do Tybetu i o mało nie umarła. Wyleczyła ją jakaś miejscowa kobieta, bijąc w bęben i pojąc ją ziołami.

      Poszłyśmy spać późno, nasze języki rozwiązały się tego wieczoru, stęsknione za długimi zdaniami i fabułami, naoliwione winem.

      Następnego dnia rano przy śniadaniu w hotelu, Aleksandra – tak miała na imię ta gniewna kobieta – pochyliła się ku mnie nad croissantami i rzekła:

      – Prawdziwy Bóg jest zwierzęciem. Jest w zwierzętach, tak blisko, że aż go nie dostrzegamy. Codziennie się za nas poświęca, wielokrotnie umiera, karmi nas swoim ciałem, odziewa w swoją skórę, pozwala na sobie testować lekarstwa, żebyśmy mogli żyć dłużej i lepiej. Tak okazuje nam przywiązanie, obdarza nas przyjaźnią i miłością.

      Znieruchomiałam, wpatrzona w jej usta, wstrząśnięta nie tyle tym objawieniem, ile tonem, jakim je wypowiedziała – spokojnym. I nożem, który obojętnie rozprowadzał warstewkę masła po puchatym wnętrzu rogalika.

      – Dowód znajduje się w Gandawie.

      Wyszarpnęła ze szmacianej torby widokówkę i rzuciła mi na talerzyk.

      Wzięłam ją do ręki i starałam się wypatrzyć jakiś sens w mnóstwie szczegółów; potrzebowałabym do tego chyba lupy.

      – Każdy go może zobaczyć – powiedziała Aleksandra. – W środku miasta stoi katedra, a tam, w ołtarzu, jest wielki piękny obraz. Widać na nim pole, zieloną równinę, gdzieś za miastem, i na tej łące stoi proste podwyższenie. O tu – wskazała mi końcem noża – tu jest Zwierzę w postaci białego jagnięcia, wywyższone.

      Tak, poznałam obraz. Widziałam go wiele razy na jakichś reprodukcjach. „Adoracja Baranka”.

      – Jego prawdziwa tożsamość została odkryta – jego jasna świetlista postać przyciąga do siebie wzrok, każe głowie skłonić się przed jego boskim majestatem – opowiadała i nożem wskazywała jagnię. – I widzimy, jak z każdego niemal miejsca płynie ku niemu procesja – oto wszyscy ludzie idą mu złożyć hołd, spojrzeć na tego najskromniejszego, upodlonego Boga. O, zobacz, tu podążają władcy krajów, cesarzowie i królowie, kościoły, parlamenty, partie polityczne, cechy rzemieślnicze; idą matki z dziećmi, starcy i podlotki…

      – Dlaczego to robisz? – zapytałam.

      To oczywiste – żeby napisać wielką księgę, w której nie zostanie pominięta żadna zbrodnia, od początku świata. To będzie spowiedź ludzkości. Zrobiła już wypisy z greckiej literatury starożytnej.

      Przewodniki

      Opisywanie jest jak używanie – niszczy; ścierają się kolory, kanty tracą ostrość, w końcu to, co opisane, zaczyna blaknąć, zanikać. Dotyczy to zwłaszcza miejsc. Ogromnych spustoszeń dokonała literatura przewodnikowa, to była inwazja, epidemia. Bedekery zniszczyły większą część planety na zawsze; wydane w milionach egzemplarzy, w wielu językach, osłabiły miejsca, przyszpiliły je, nazwały i zatarły kontury.

      I ja w swojej młodzieńczej naiwności brałam się do opisywania miejsc. Kiedy potem do nich wracałam, kiedy usiłowałam wziąć głęboki oddech i jeszcze raz zachłysnąć się ich intensywną obecnością, kiedy próbowałam znowu nadstawić ucha ku ich szemraniom – przeżywałam szok. Prawda jest straszna: opisać to zniszczyć.

      Dlatego trzeba bardzo uważać. Najlepiej nie używać nazwy; kluczyć i kręcić, СКАЧАТЬ