Fjällbacka. Camilla Lackberg
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Fjällbacka - Camilla Lackberg страница 2

Название: Fjällbacka

Автор: Camilla Lackberg

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия: Saga o Fjallbace

isbn: 9788380156296

isbn:

СКАЧАТЬ jej się wolna chwila, wolała pisać, niż sprzątać.

      Usłyszała, że drzwi się otwierają. Podniosła wzrok znad komputera i zobaczyła męża.

      – A ty co tu robisz? Chyba miałeś jechać do mamy?

      – Nie było jej w domu. Typowe, trzeba było wcześniej zadzwonić – odparł Patrik, zrzucając z nóg crocsy.

      – Musisz w nich chodzić? I w dodatku prowadzić w nich samochód? – Wskazała na jego obuwie, nie dość, że samo w sobie szkaradne, to na dodatek neonowozielone. Jej siostra Anna podarowała mu je dla żartu. Od tej pory nie chciał nosić żadnych innych butów.

      Patrik podszedł do żony i pocałował ją.

      – Są wygodne – powiedział, idąc do kuchni. – Dodzwonili się do ciebie z wydawnictwa? Musiało im bardzo zależeć, skoro nawet do mnie zadzwonili.

      – Chcieli się upewnić, że tak jak obiecałam, przyjadę w tym roku na targi książki. Ale nie potrafię się zdecydować.

      – Oczywiście, że powinnaś jechać. Zajmę się dziećmi w weekend. Już to załatwiłem, nie będę pracował.

      – Dziękuję – odparła, chociaż w duchu była na siebie zła, że jest mu wdzięczna. Ile razy to ona brała na siebie wszystkie obowiązki rodzinne, bo jego jako policjanta wezwano w pilnej sprawie. Ile było zepsutych świąt, uroczystości i wieczorów, bo jego obowiązki nie mogły czekać? Kochała Patrika ponad wszystko, ale czasem odnosiła wrażenie, że do niego nie dociera, że odpowiedzialność za dom i dzieci spada głównie na nią. Przecież ona też pracuje, a w dodatku odnosi spore sukcesy.

      Często słyszała, jakie to wspaniałe móc utrzymywać się z pisania. Samemu dysponować swoim czasem i być swoim własnym szefem. Zawsze się wtedy złościła, bo chociaż bardzo lubiła swoją pracę i zdawała sobie sprawę, że dobrze jej się powodzi, to rzeczywistość była nieco inna. Zawód pisarza nie kojarzył jej się z wolnością. Przeciwnie, bywało, że praca nad książką zajmowała cały jej czas i wszystkie myśli przez całą dobę, siedem dni w tygodniu. Chwilami zazdrościła tym, którzy chodzą do pracy, przez osiem godzin robią, co do nich należy, kończą i idą do domu. Ona nigdy nie mogła przestać myśleć o pracy. Zresztą sukces niósł wymagania i oczekiwania, które musiała jakoś pogodzić z obowiązkami matki małych dzieci.

      Poza tym trudno byłoby twierdzić, że jej praca jest ważniejsza od pracy Patrika, który chroni ludzkie życie i zwalcza przestępczość, przyczyniając się do lepszego funkcjonowania społeczeństwa, podczas gdy ona pisze książki, które się czyta dla rozrywki. Rozumiała to i godziła się z tym, że musi ustąpić, ale chwilami miała ochotę stanąć na środku pokoju i wrzeszczeć.

      Wstała z westchnieniem i poszła do kuchni, do męża.

      – Śpią? – spytał Patrik, wyjmując wszystko, czego potrzebował do zrobienia sobie ulubionej kanapki: chrupki chleb, masło, pastę kawiorową i ser.

      Erika wzdrygnęła się na myśl o tym, że za chwilę będzie ją maczał w gorącej czekoladzie.

      – Tak. Wyjątkowo udało mi się położyć ich spać jednocześnie. Tak się wybawili przed południem, że wszyscy byli wykończeni.

      – Jak to dobrze – powiedział Patrik, siadając przy stole.

      Erika wróciła do salonu. Chciała trochę popisać, zanim dzieci się obudzą. Kradzione chwile. Tylko na tyle mogła liczyć.

      Śnił jej się pożar. Vincent z przerażeniem w oczach przyciskał nos do szyby. Widziała, jak płomienie wzbijają się za nim coraz wyżej, zbliżają się do niego, opalają jego jasne loczki, a on krzyczy bezgłośnie. Chciała się rzucić, zbić szybę i uratować Vincenta przed płomieniami, które miały go pochłonąć, ale chociaż starała się ze wszystkich sił, ciało jej nie słuchało.

      Wtedy usłyszała głos Mårtena. Słyszała w nim wyrzut. Nienawidził jej, bo nie potrafiła uratować Vincenta, stała i przyglądała się, jak pali się żywcem na ich oczach.

      – Ebba! Ebba!

      Musi spróbować jeszcze raz. Musi podbiec i zbić szybę. Musi…

      – Ebba, obudź się!

      Ktoś szarpnął ją za ramiona, zmusił, żeby usiadła. Sen odpływał powoli. Chciała go zatrzymać, rzucić się w płomienie i na chwilę poczuć w objęciach ciałko Vincenta, zanim oboje zginą.

      – Obudź się. Pali się!

      Obudziła się w jednej chwili. Dym gryzł ją w nos, rozkaszlała się, zaczęło ją drapać w gardle. Podniosła wzrok i zobaczyła wpadające przez otwarte drzwi kłęby dymu.

      – Musimy uciekać! – krzyknął Mårten. – Wyczołgaj się pod dymem, ja za tobą. Jeszcze tylko sprawdzę, może mi się uda ugasić ogień.

      Ebba wyczołgała się z łóżka i padła na podłogę. Poczuła na policzku ciepło desek. Paliło ją w płucach, była niewyobrażalnie zmęczona. Jak ma zebrać siły, żeby się wydostać? Najchętniej poddałaby się i zasnęła, zamknęła oczy. Poczuła, jak ją ogarnia ociężałość. Odpocznie tu. Prześpi się chwilę.

      – Wstawaj! Musisz. – Głos Mårtena brzmiał ostro, obudziła się z odrętwienia. On nigdy się nie bał. Złapał ją mocno za ramię i postawił na czworakach.

      Niechętnie zaczęła posuwać się naprzód. Zaczęła się bać. Z każdym oddechem jej płuca napełniały się dymem, jak działającą powoli trucizną. Mimo wszystko lepiej zatruć się dymem, niż zginąć w ogniu. Sama myśl o tym, że miałaby się palić, wystarczyła, żeby pośpiesznie, na czworakach wydostała się z pokoju.

      Straciła orientację. Powinna wiedzieć, gdzie są schody, ale zupełnie nie potrafiła myśleć. Widziała tylko gęstą, szaroczarną mgłę. Z przerażenia pomknęła przed siebie, żeby przynajmniej nie utknąć w dymie.

      Dotarła do schodów i w tym momencie przebiegł obok niej Mårten z gaśnicą w ręku. Patrzyła, jak w trzech susach pokonuje schody. Ciało jej nie słuchało, tak jak we śnie. Ręce i nogi nie chciały się ruszać. Bezradnie zastygła na czworakach, dym gęstniał. Znów zakaszlała, przyszedł kolejny atak kaszlu. Oczy jej łzawiły, pomyślała o Mårtenie, ale nie miała siły martwić się o niego.

      Znów pomyślała o tym, jak dobrze byłoby się poddać, zniknąć, uwolnić się od żałoby rwącej na strzępy duszę i ciało. Pociemniało jej w oczach, powoli opadła na podłogę, oparła głowę na ramionach i zamknęła oczy. Zrobiło się ciepło i miękko. Znów wpadła w odrętwienie. Nie zrobi jej nic złego, przyjmie ją i uzdrowi.

      – Ebba! – Mårten pociągnął ją za ramię.

      Opierała się. Wolała odejść tam, gdzie jest tak rozkosznie i spokojnie, tam, gdzie zmierzała. Nagle ktoś jej wymierzył siarczysty policzek. Zapiekło, wstrząsnęło, podniosła się i spojrzała Mårtenowi w oczy. Zobaczyła niepokój i wściekłość.

      – Ugasiłem СКАЧАТЬ