Название: Świat Dysku.
Автор: Терри Пратчетт
Издательство: PDW
Жанр: Зарубежное фэнтези
Серия: Świat dysku
isbn: 9788376488967
isbn:
Wyciągnęła przed siebie rękę, schwytała śnieżny płatek i przyjrzała mu się uważnie. Nie był taki zwyczajny, o nie – to jeden z tych specjalnych. To paskudne. Drażnił się z nią. Teraz potrafiła go nienawidzić. Nigdy wcześniej go nie nienawidziła. Ale zabijał owce.
Zadrżała i mocniej otuliła się płaszczem.
– Taki jest mój wybór – wychrypiała. Jej oddech zmieniał się w obłoki pary. Odkaszlnęła i zaczęła jeszcze raz. – Taki jest mój wybór. Jeśli jest za to cena, postanawiam zapłacić. Jeśli śmierć jest tą ceną, mogę życie stracić. Gdzie mnie to zaprowadzi, postanawiam pójść. Postanawiam. Taki jest mój wybór.
Nie było to zaklęcie, najwyżej w jej własnej głowie, ale jeśli nie potrafi zmusić zaklęcia do działania we własnej głowie, to nigdzie się jej to nie uda.
Opatulona płaszczem patrzyła, jak mężczyźni przynoszą słomę i drewno. Ogień rozpalał się wolno, jakby wolał nie okazywać entuzjazmu.
Robiła to przecież wcześniej, prawda? Dziesiątki razy. Sztuczka nie była trudna, kiedy człowiek już ją wyczuł. Tylko że zwykle miała dość czasu, by doprowadzić umysł do odpowiedniego stanu, no i zwykle nie próbowała robić niczego większego niż ogień z kuchennego pieca, kiedy chciała ogrzać sobie stopy. W teorii powinno być równie łatwo z wielkim ogniskiem i zwałami śniegu. Prawda?
Prawda?
Ogień zahuczał. Ojciec położył jej dłoń na ramieniu. Tiffany podskoczyła. Zapomniała już, jak cicho potrafi się poruszać.
– O co chodziło z tym wyborem? – zapytał.
Zapomniała też, jak dobry ma słuch.
– To takie… taka czarownicza sprawa – odpowiedziała, starając się nie patrzeć mu w oczy. – Żeby jeżeli coś się nie uda, to była tylko moja wina.
Bo to jest moja wina, dodała w myślach. To niesprawiedliwe, ale nikt nie mówił, że będzie inaczej.
Ojciec delikatnie ujął ją pod brodę, zmusił do podniesienia wzroku. Jakie miękkie ma dłonie, myślała Tiffany. Dłonie dużego mężczyzny, ale delikatne jak u dziecka, z powodu tłuszczu na owczym runie.
– Nie powinniśmy cię prosić. Prawda?
Powinniście mnie poprosić, myślała Tiffany. Owce umierają pod tym strasznym śniegiem. A ja powinnam odmówić, powinnam powiedzieć, że jeszcze nie jestem tak dobra. Ale owce umierają pod śniegiem.
Będą inne owce, odezwała się jej Druga Myśl.
Ale przecież nie będą tymi owcami, zgadza się? Te owce umierają, tu i teraz. A umierają, bo posłuchałam własnych stóp i ośmieliłam się tańczyć z zimistrzem.
– Dam sobie radę – oświadczyła.
Ojciec trzymał ją pod brodę i patrzył w oczy.
– Jesteś pewna, dżygicie? – zapytał.
Tak nazywała ją babcia – babcia Obolała, która nigdy nie straciła owcy w strasznym śniegu. Nigdy wcześniej tak do niej nie mówił. Dlaczego teraz to przezwisko przyszło mu do głowy?
– Tak!
Odepchnęła jego rękę i odwróciła wzrok, zanim wybuchnęła płaczem.
– Ja… nie mówiłem jeszcze o tym mamie – powiedział jej ojciec bardzo powoli, jakby słowa wymagały nadzwyczajnej ostrożności. – Ale nie mogę znaleźć twojego brata. Abe Swindell podobno widział go idącego gdzieś z małą łopatką… Jestem pewien, że nic mu nie grozi, ale… rozejrzyj się za nim, dobrze? Miał na sobie czerwony płaszczyk.
Widok jego całkiem pozbawionej wyrazu twarzy łamał jej serce. Mały Wentworth, już prawie siedmioletni, zawsze biegał za mężczyznami, zawsze chciał być jednym z nich, zawsze próbował pomagać… Jak łatwo można przeoczyć kogoś tak małego… Śnieg wciąż padał gęsto. Te przerażająco niewłaściwe płatki osiadały ojcu na ramionach. Takie drobiazgi się zapamiętuje, kiedy ze świata odrywa się dno i człowiek spada…
To było nie tylko niesprawiedliwe, ale… okrutne.
Pamiętaj, jaki nosisz kapelusz! Pamiętaj, co masz do zrobienia! Równowaga. Równowaga jest najważniejsza. Utrzymuj równowagę w samym środku, utrzymuj równowagę…
Tiffany wyciągnęła do ognia zgrabiałe dłonie, by wciągnąć w nie ciepło.
– Pamiętajcie, nie pozwólcie, żeby zgasł ogień – przypomniała.
– Kazałem ludziom przynieść tu całe drewno – zapewnił ją ojciec. – Kazałem też przynieść cały węgiel z kuźni. Nie zgaśnie z braku paliwa, to ci obiecuję.
Płomienie tańczyły i wyginały się ku dłoniom Tiffany. Sztuczka polegała na tym, cała sztuczka, tak, polegała na tym, żeby zmagazynować ten żar gdzieś blisko, czerpać go sobą i… utrzymywać w równowadze. Zapomnieć o wszystkim innym!
– Pójdę z… – zaczął jej ojciec.
– Nie! Pilnuj ognia! – zawołała Tiffany za głośno, pobudzona strachem. – Rób, co mówię!
Nie jestem dzisiaj twoją córką, wrzeszczał jej umysł. Jestem waszą czarownicą i uratuję was!
Odwróciła się, zanim zdążył zobaczyć jej twarz, i pobiegła przez płatki, po odkopanej ścieżce prowadzącej do dolnych wybiegów. Śnieg był tu wydeptany w nierówny, pełen garbów trakt, śliski od świeżego puchu. Wyczerpani mężczyźni z łopatami wciskali się w śnieżne ściany po obu stronach, żeby tylko nie stawać jej na drodze.
Dotarła do szerszego obszaru, gdzie inni pasterze rozkopywali śnieżny mur. Sypał się grudami dookoła.
– Stać! Cofnąć się! – krzyknęła. Jej umysł szlochał.
Mężczyźni posłuchali natychmiast. Usta, wydające ten rozkaz, miały nad sobą spiczasty kapelusz, a z tym się nie dyskutuje.
Pamiętaj gorąco, gorąco, pamiętaj gorąco i równowagę, utrzymuj równowagę…
To było czarownictwo obdarte ze wszystkiego. Żadnych zabawek, żadnych różdżek, żadnego boffo, żadnej głowologii, żadnych sztuczek. Liczyło się tylko, czy człowiek jest naprawdę dobry.
Ale czasami trzeba oszukać samą siebie. Nie była Letnią Panią i nie była babcią Weatherwax. Musiała sobie pomagać na wszelkie możliwe sposoby.
Wyciągnęła z kieszeni małego srebrnego konia. Był brudny i poplamiony; zamierzała go oczyścić, ale nie miała czasu, nie miała czasu…
Jak rycerz wkładający hełm, Tiffany wsunęła sobie na szyję srebrny łańcuszek.
Powinna СКАЧАТЬ