Название: Arabska żona
Автор: Tanya Valko
Издательство: PDW
Жанр: Короткие любовные романы
isbn: 9788376487410
isbn:
Idę wściekła i jeszcze sama zagrzewam się w myślach. Do firmy wpadam jak torpeda. Światła wygaszone, ekrany komputerów emanują nieziemską poświatę. Słyszę śmiechy dochodzące z zaplecza, w tym kobiece. O nie, tego już za wiele!
– Witam zabawowych państwa. – Staję w drzwiach i pogardliwie nadymam usta.
Towarzystwo zamarło. Bacznie lustruję ich niechętnym wzrokiem. Jest oczywiście Mieciu, przyjaciel Ali ze swoją żoną Wiolettą, przypadkowo poznany przeze mnie Mahdi z młodocianą blond pięknością i mój mąż, pełniący obowiązki gospodarza.
– Co ty tutaj robisz? – Ahmed pierwszy budzi się z odrętwienia. – Oczywiście zostawiłaś dziecko, żeby włóczyć tyłek po nocy – przechodzi do ataku.
– A ty w ogóle wiesz, że masz dziecko? Kiedy je ostatni raz widziałeś?
– Nie pyskuj mi tutaj, kobieto, tylko marsz do domu – podnosi głos. – I to w podskokach!
Słyszę cichy kobiecy chichot. Wulgarnie wymalowana piękność wychodzi z małej kuchenki i obejmuje mojego męża w pasie. Nie wierzę własnym oczom, w głowie czuję pulsowanie, a za gardło chwyta mnie niewypowiedziany żal. Zamienił mnie na taką wywłokę.
– Może też byś pomieszkał w naszym domu czy już adresu nie pamiętasz? – nie poddaję się, choć jest mi strasznie głupio w obliczu wszystkich tych obcych ludzi.
Ahmed mocno chwyta mnie za ramię i wyciąga z zaplecza. Czuję straszliwą moc jego uścisku i zbiera mi się na płacz.
– To może już mnie lać zaczniesz, co? – nie panuję nad głosem, który zaczyna mi się trząść.
– Jeśli nie będzie innej rady. – Staje naprzeciwko mnie i nienawistnie spogląda mi w oczy. – Nie będziesz kompromitować mnie przed przyjaciółmi, ty szmato. – Mocno popycha mnie w stronę drzwi.
– Sam się kompromitujesz, nawet nie wiesz jak bardzo – syczę przez zaciśnięte zęby, z trudem panując nad łzami.
– Jakbyś dupy nie włóczyła ze swoimi kolesiami, to ja też bym siedział w domu.
– O czym ty, do cholery, mówisz?
– Wiesz co, nie mam ochoty w ogóle z tobą rozmawiać, wynocha mi stąd. Wracaj do swoich poznańskich kochasi. – Wypycha mnie za drzwi i zamyka je na klucz.
To jest jakaś sytuacja bez wyjścia, matnia, pat. Niekontrolowane łzy ciurkiem ściekają mi po policzkach. Mam gdzieś rozmazany makijaż i spojrzenia mijających mnie ludzi. Jestem taka nieszczęśliwa. Stoję na środku ulicy i płaczę niczym małe dziecko. Po paru minutach podnoszę wzrok i jak przez mgłę zauważam otwarty sklep. Pieprzę to wszystko, jak jemu wolno, to mnie też. Wchodzę i kupuję wino, piwo i dwie paczki papierosów. Może te używki mnie pocieszą, bo już nie widzę przed nami przyszłości. Wpadam do domu, prawie wypycham mamę za drzwi i rozkładam się w salonie. Muzyka gra na maksa, a ja w ekspresowym tempie opróżniam wszystkie butelki i wypalam całą paczkę szlugów. Gdy gaszę ostatniego papierosa w przepełnionej popielniczce, nagle czuję, że zawartość żołądka podchodzi mi do gardła. W ostatniej chwili dobiegam do ubikacji, trzaskam deską klozetową i z rykiem oddaję wszystko to, co w siebie wlałam. Później jeszcze długo siedzę w łazience na lodowatej podłodze, zalewając się łzami. Nie mogę się do niego upodobnić, bo co wtedy stanie się z naszym dzieckiem i naszym życiem. Topienie smutku w alkoholu to głupi pomysł, teraz przekonałam się o tym na własnej skórze. W końcu kładę się do pustego, zimnego łóżka i zapadam w kamienny sen. Nagle coś mnie budzi, Jezu, duszę się! Czuję kleszcze zaciskające się wokół mojej szyi. Z przerażeniem otwieram oczy i widzę zarys twarzy Ahmeda i jego błyszczące, zimne jak stal oczy. Zaczynam charczeć, jednocześnie wierzgając, bijąc go na oślep rękami i wijąc się jak piskorz. Jednak uścisk jest zbyt silny, zabójczo silny. W ostatnim przebłysku świadomości wsadzam nogę pomiędzy nas i z całej siły go odpycham. Pomogło, trochę rozluźnił palce. To dla mnie jedyna szansa, teraz już obiema nogami kopię go z całej siły, bo zdaję sobie sprawę, że walczę o życie. Ahmed odpada ode mnie i uderza plecami o stojącą nieopodal komodę. Jęczy z bólu. Z trudem łapię oddech, słyszę świst wydobywający się z mojego gardła, ale powoli organizm wraca do normy. Staję na nogi, dopadam do łóżeczka Marysi, porywam dziecko na ręce i nie oglądając się za siebie, tak jak stoję, wybiegam z mieszkania.
– Docia, ja go nie bronię, ale to w końcu twój mąż, takiego sobie wybrałaś – delikatnie przekonuje mnie mama.
– Czy sądzisz, że chciałabym z nim być, gdybym wiedziała wtedy to, co wiem teraz? – mówię z głębokim smutkiem.
– Cóż, nie zawsze jest lekko, łatwo i przyjemnie, takie jest dorosłe życie. Czasami trzeba iść na kompromis.
– To znaczy dać się zabić? – nie wytrzymuję i ostro na nią spoglądam. – Do czego ty mnie popychasz, chcesz się mnie pozbyć?
– Przecież wiesz, że możesz u mnie mieszkać, ale twoje miejsce jest przy mężu, daj mu szansę.
– Na co? No powiedz mi, na co? – Zaczynam chodzić w tę i z powrotem, a Marysia z niepokojem śledzi moje ruchy. Od ostatniego zajścia zrobiła się nerwowa i płaczliwa.
– Rozmawiał ze mną, mówi, że nie wie, co się z nim stało…
– Gówno mnie to obchodzi – przerywam. – To, że on był w pomroczności jasnej, ja mogłam przypłacić życiem. Nic go nie usprawiedliwia.
– Na pewno, ale od tamtego czasu nie wypił ani kropli alkoholu i twierdzi, że teraz dokładnie wie, czemu jego religia zabrania spożywania tej trucizny.
– To ty odbywasz z nim długie konferencje. Oczywiście za moimi plecami. Dziękuję ci bardzo – mówię z wyrzutem.
– On codziennie rano, jak wychodzę do sklepu, stoi pod naszą klatką i błaga o pomoc i rozmowę. Ja chcę tylko twojego dobra. I Marysi oczywiście. Przecież widzę, jaka jesteś bez niego nieszczęśliwa.
– Bez niego?! A to dobre! Przecież ja się boję wyjść z domu ze strachu, że ten skurwiel zaciuka mnie w ciemnej uliczce.
– No… Nie dajmy się zwariować. – Widzę niepewność na jej twarzy.
– Siedzę tutaj jak mysz pod miotłą – kontynuuję. – Nawet z nauki zrezygnowałam, może właśnie o to mu chodziło, żebym była ciemną jak tabaka w rogu gospodynią domową. Wymyślił sobie, że mam jakichś kochanków, a u nas w grupie było dwóch chłopaków, i to chyba pedały.
– Właśnie, to wszystko przez zazdrość – przytakuje matka. – On jest chorobliwie zazdrosny, jak długo żyję, jeszcze się z czymś takim nie spotkałam.
– Jeśli on sobie wymyśla moich adoratorów, to nigdy nie będę bezpieczna, a nasz związek nigdy nie będzie pewny. Jak z kimś takim żyć?
– Ciężko, ale spróbować warto. Daj mu jeszcze jedną szansę, jeśli to spieprzy, nigdy, przenigdy nie będę cię już namawiać do bycia z nim. Wręcz przeciwnie, СКАЧАТЬ