Kochany . Морган Райс
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kochany - Морган Райс страница 7

Название: Kochany

Автор: Морган Райс

Издательство: Lukeman Literary Management Ltd

Жанр: Героическая фантастика

Серия: Wampirzych Dzienników

isbn: 9781632912220

isbn:

СКАЧАТЬ tylko patrzył, nie mówiąc ani słowa.

      Trudno było wyczytać coś z jego spojrzenia. Czy to przez narkotyki? Czy udawał, że nic go nie obchodzi? A może naprawdę go nie obchodziło?

      Jego apatyczny wygląd bolał ją bardziej niż cokolwiek innego. Miała nadzieję, że ucieszy się na jej widok, wstanie i rzuci się jej w ramiona. Nie tym razem. Wydawało się, że w ogóle go nie obchodziła. Jakby była obcą osobą. Czy chciał się tylko popisać przed kumplami? Czy może tym razem rzeczywiście przegięła?

      Minęło kilka sekund, zanim wreszcie odwrócił wzrok i podał bongo jednemu z kumpli. Totalnie ją zignorował.

      – Sam! – powtórzyła podniesionym głosem, jej twarz poczerwieniała ze zdenerwowania –Mówię do ciebie!

      Usłyszała chichot jego durnych kolegów i poczuła jak wściekłość w niej narasta. Pojawiło się inne uczucie. Zwierzęcy instynkt. Jej furia zaczęła wymykać się spod kontroli i bała się, że zbliża się do granic swojej wytrzymałości. Przestawała być człowiekiem. Budziło się w niej zwierzę.

      Ci chłopcy byli postawni, ale moc rosnąca w żyłach pozwalała jej myśleć, że swobodnie pokona każdego z nich. W każdej chwili mogła stracić nad sobą kontrolę.

      W między czasie rottweiler powoli szedł w jej kierunku, nie przestając szczerzyć kłów. Tak, jakby rozumiał, co się z nią dzieje.

      Wtedy poczuła delikatną dłoń na swoim ramieniu. Caleb. Nadal tam był. Musiał wyczuć jej narastający gniew, budzący się zwierzęcy instynkt. Próbował ją uspokoić, powstrzymać od zrobienia czegoś głupiego. Jego obecność trochę pomogła. Ale to nie wystarczy.

      Sam odwrócił w końcu głowę i spojrzał na nią lekceważąco. Nadal był wściekły. Temu akurat się nie dziwiła.

      – Czego chcesz? – warknął.

      – Dlaczego nie jesteś w szkole? – sama nie wiedziała, dlaczego akurat o to zapytała. Zwłaszcza w obliczu sytuacji, w której teraz się znajdowali. Najwyraźniej odezwał się w niej matczyny instynkt.

      Chłopcy znowu parsknęli śmiechem. Jej złość powróciła.

      – A co cię to obchodzi? – powiedział – To ty chciałaś, żebym sobie poszedł.

      – Przepraszam – powiedziała – Nie chciałam.

      Wreszcie mogła mu to powiedzieć.

      Na nim nie zrobiło to jednak wrażenia. Patrzył na nią obojętnie.

      – Sam, muszę z tobą porozmawiać. Na osobności.

      Chciała wyrwać go z tego środowiska, wyjść z nim na świeże powietrze, tam gdzie będą mogli spokojnie porozmawiać. Nie tylko, żeby zapytać o ojca; chciała zwyczajnie z nim pogadać, jak kiedyś. No i jakoś delikatnie powiedzieć o ich mamie.

      Wiedziała już, że nie ma na to szans. Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Czuła, że energia w tej zatłoczonej stodole była zbyt mroczna. Agresja narastała we wszystkich. Czuła, że traci nad sobą kontrolę. Mimo obecności Caleba, nie mogła się już dłużej powstrzymywać.

      – Wszystko mam tutaj ogarnięte – zadrwił Sam.

      Kumple znowu głupio zarechotali.

      – Chyba powinnaś się trochę wyluzować – wtrącił jeden z chłopaków – Jesteś strasznie spięta. Chodź, usiądź. Weź bucha.

      Wyciągnął bongo w jej stronę.

      Odwróciła się i spojrzała na niego.

      – Wsadź sobie tą fajkę w dupę – wycedziła przez zaciśnięte zęby.

      Chłopcy na chwilę zaniemówili.

      – O cholera! – parsknął jeden z nich.

      Chłopak, który zaproponował jej palenie, był dużym, muskularnym facetem, który niedawno wyleciał z drużyny footballowej.

      – Co powiedziałaś, suko? – podniósł się, cały czerwony zezłości.

      Spojrzała w górę. Był o wiele wyższy niż pamiętała – miał co najmniej 2 metry wzrostu. Czuła jak Caleb zaciska dłoń na jej ramieniu. Nie była pewna, czy tym gestem chciał ją uspokoić, czy to dlatego, że sam zaczynał się spinać.

      Napięcie w pomieszczeniu sięgnęło zenitu.

      Rottweiler podkradł się bliżej. Był zaledwie metr od niej. I warczał jak szalony.

      – Jimbo, wyluzuj się – Sam próbował uspokoić kolegę.

      Sam taki już był. Nie ważne co się działo, zawsze gotowy by ją chronić.

      – Ona jest upierdliwa, ale nie miała niczego złego na myśli. Nadal jest moją siostrą. Po prostu odpuść.

      – A właśnie, że miałam – Caitlin nie wytrzymała – Myślicie gnojki, że jesteście tacy fajni? Upalacie mojego młodszego brata? Jesteście tylko bandą nieudaczników. I tak już zostanie. Chcecie spaprać swoje życie, w porządku, ale wara wam od Sama!

      Jimbo wyglądał na jeszcze bardziej rozjuszonego. Zrobił kilka kroków w jej stronę.

      – Kogo my tu mamy. Pani pedagog. Mamusia. Chce nam prawić kazania!

      Cała banda wybuchła śmiechem.

      – Może ty i twój pedalski chłopak spróbujecie mnie zmusić?

      Jimbo podszedł bliżej i swoją wielką łapą szturchnął Caitlin w ramię.

      To był duży błąd.

      Gniew eksplodował wewnątrz Caitlin, nie mogła się już dłużej hamować. W momencie, kiedy Jimbo dotknął jej ręki, chwyciła go z prędkością błyskawicy i wykręciła mu nadgarstek. Rozległ się głośny trzask łamanych kości.

      Uniosła jego rękę wysoko za plecy i przewróciła na twarz.

      W niecałą sekundę był na ziemi, leżał tam zupełnie bezradny. Podeszła i postawiła stopę na jego karku, przytrzymując go mocno na deskach.

      Jimbo zawył z bólu.

      – Jezu Chryste, moja ręka, moja ręka! Pieprzona dziwka! Złamała mi nadgarstek!

      Sam stał jak wryty, podobnie jak cała reszta towarzystwa. Był w głębokim szoku. Nie miał pojęcia, jak jego mała siostra mogła pokonać w jednej chwili tak ogromnego faceta.

      – Przeproś – Caitlin warknęła na Jimbo. Jej własny głos brzmiał obco. Gardłowo. Zwierzęco.

      – Przepraszam. Przepraszam, przepraszam – Jim skomlał żałośnie.

      Caitlin chciała pozwolić mu odejść, mieć to już za sobą, ale z jakiegoś powodu nie mogła. Furia całkowicie przejęła nad nią kontrolę. Nie mogła odpuścić. Agresja nie przestawała w niej narastać. Chciała СКАЧАТЬ