Naznaczona . Морган Райс
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Naznaczona - Морган Райс страница 6

СКАЧАТЬ mocy—

      Caitlin nie czekała na resztę jego zdania. Rzuciła słuchawkę na widełki, po czym chwyciła telefon, wielki, połączony linią naziemną, pochodzący jeszcze z lat osiemdziesiątych i wyrwała kabel ze ściany, podniosła go nad głowę i cisnęła na podłogę.

      Caleb, Sam i Polly podskoczyli naraz, wybudzeni nagle ze snu i spojrzeli na nią jak na wariatkę.

      Caitlin spuściła wzrok na telefon i uzmysłowiła sobie, że może rzeczywiście nią jest.

      Wypadła z pokoju, otworzyła drzwi wychodzące na wielką werandę, wyszła na zewnątrz i usiadła na bujanym fotelu. Panował poranny chłód, ale nie przejęła się tym. Popadła w całkowite otępienie.

      Objęła się szczelnie rękoma i zaczęła kołysać w chłodnym, listopadowym powietrzu. Obejrzała się na opustoszałą ulicę, która rozciągała się w świetle nowego dnia, nie widząc ani żywej duszy, ani jednego poruszającego się auta, wszystkie domy wciąż spowite były mrokiem. Absolutny spokój. Idealnie cicha, podmiejska uliczka, każdy jeden liść na swoim miejscu, wszystko czyste i takie, jakie miało być. Całkowicie normalne.

      Jednakże Caitlin wiedziała, że nic nie jest normalne. Nagle znienawidziła to miejsce, które uwielbiała od lat. Nienawidziła tej ciszy; nienawidziła tego spokoju; nienawidziła tego porządku. Wiele dałaby teraz za chaos, za to, aby ten spokój został zakłócony, za jakieś dźwięki, za ruch, za to, by pojawiła się jej córka.

      Scarlet, modliła się, zamknąwszy oczy i rozpłakawszy się, wróć do mnie, dziecino. Proszę, wróć do mnie.

      ROZDZIAŁ PIĄTY

      Scarlet Paine czuła, że płynie w powietrzu, słysząc trzepot miliona niewielkich skrzydełek tuż przy uszach, czuła, że wznosi się coraz wyżej i wyżej. Obejrzała się i zobaczyła, że dźwiga ją gromada nietoperzy, milion gacków otaczających ją zewsząd, uczepionych jej koszuli, niosących ją w przestworza.

      Ulatywała ponad chmury, przez najpiękniejszy świt, jaki kiedykolwiek widziała, chmury rozstępujące się i pierzchające, ciemnopomarańczowe niebo, które zdawało się całe płonąć. Nie rozumiała, co się dzieje, ale z jakiegoś powodu nie odczuwała strachu. Wyczuwała, że dokądś ją zabierają, i kiedy tak piszczały i trzepotały dookoła, unosiły ją pod niebo, czuła, jakby była jedną z nich.

      Zanim zdołała pojąć, co się dzieje, nietoperze posadziły ją delikatnie przed największym zamkiem, jaki kiedykolwiek widziała. Miał wiekowe, kamienne mury, a ona stała przed ogromnymi, strzelistymi wrotami. Nietoperze odleciały w dal, znikając, i łopot ich skrzydeł wkrótce ucichł.

      Stała przed drzwiami, które powoli otworzyły się. Ze środka wylało się złocistożółte światło i Scarlet poczuła, że przyciąga ją do siebie, zachęca, by weszła.

      Przekroczyła próg, minęła światło i weszła do największej komnaty, jaką w życiu widziała. Wewnątrz, stojąc idealnie na baczność, zwrócone twarzami do niej, stały wampiry, armia wampirów ubranych na czarno. Zawisła nad nimi, spoglądając w dół, jakby była ich przywódczynią.

      Jak jeden mąż, wznieśli otwarte dłonie i uderzyli się w pierś.

      – Powiłaś nasz lud – rozbrzmiały jednym głosem, który odbił się echem od murów. – Powiłaś nasz lud!

      Wampiry wydały z siebie potężny okrzyk i w jednej chwili Scarlet wszystko zrozumiała, poczuła, jakby w końcu odnalazła swój dom.

      Powieki Scarlet podskoczyły, kiedy obudził ją dźwięk tłuczonego szkła. Zdała sobie sprawę, że leży twarzą do ziemi na betonie, z przyciśniętymi do niego policzkami, zziębnięta i przemoknięta. Zauważyła pełzające w jej kierunku mrówki, położyła dłonie na szorstkim cemencie, usiadła i odgarnęła je od siebie.

      Była zziębnięta, obolała, jej szyja i plecy były zesztywniałe od spania w niewygodnej pozycji. Przede wszystkim, była zdezorientowana, wystraszona tym, iż nie poznawała swego otoczenia. Znajdowała się pod niewielkim, miejscowym mostem, leżąc na pokrytym cementem zboczu, otoczona blaskiem wstającego świtu. Cuchnęło tu moczem i zwietrzałym piwem. Scarlet zobaczyła również, że całą powierzchnię pokrywało graffiti, a kiedy przyjrzała się uważniej, zauważyła puszki po piwie, różne odpadki, zużyte igły. Uświadomiła sobie, że znalazła się w złym miejscu. Rozejrzała się wokół, mrugając oczyma, i nie mogła pojąć, gdzie jest, ani jak tu trafiła.

      Dobiegł ją ponowny odgłos tłuczonego szkła, któremu towarzyszył dźwięk szurających stóp i Scarlet odwróciła się szybko, mając się na baczności.

      Około dziesięć stóp dalej stało czterech meneli w łachmanach, wyglądających bądź to na pijanych, bądź też na prochach – albo po prostu szukających zaczepki. Nieogoleni, starsi mężczyźni spoglądali na nią, jakby była ich maskotką. Na ich ustach widniał lubieżny uśmiech ukazujący ich próchniejące, żółte zęby. Byli jednak silni. Widziała to po ich szerokich ramionach i wysokim wzroście oraz po sposobie, w jaki zbliżali się do niej. Jeden z nich rzucił butelkę po piwie i rozbił ją pod mostem. Wiedziała, że nie mają dobrych zamiarów.

      Spróbowała przypomnieć sobie, jak dotarła w to miejsce. Nigdy dobrowolnie nie schroniłaby się tu. Czyżby została tu przyniesiona? Pierwsze, co przyszło jej na myśl, to, że być może została zgwałcona; jednak spojrzała w dół i zobaczyła, że jest w pełni ubrana. Wiedziała, że to nie to. Cofnęła się myślami, starając się przypomnieć sobie ubiegłą noc.

      Ale wszystko przysłaniała bolesna mgła. Widziała jedynie przebłyski: knajpę położoną na poboczu Drogi 9-tej… scysję… Lecz wszystko było takie zamazane. Nie była po prostu w stanie przypomnieć sobie żadnych szczegółów.

      – Wiesz, że jesteś pod naszym mostem? – powiedział jeden z oprychów, kiedy już podeszli do niej, zbliżając się coraz bardziej. Scarlet zerwała się na ręce i kolana, potem wstała, odwrócona do nich twarzą, drżąc wewnątrz, jednak nie chcąc okazywać strachu.

      – Nikt nie przechodzi tędy bez opłaty – powiedział inny.

      – Przepraszam – powiedziała. – Nie wiem, jak tu trafiłam.

      – Twój błąd – powiedział jeszcze inny głębokim, gardłowym głosem, uśmiechając się do niej.

      – Proszę – powiedziała Scarlet, starając się zabrzmieć twardo, lecz jej głos zadrżał i cofnęła się o krok. – Nie chcę żadnych kłopotów. Już sobie idę. Przepraszam.

      Z mocno walącym sercem odwróciła się, by odejść, ale nagle usłyszała biegnące ku niej kroki i poczuła rękę zaciskającą się wokół jej szyi, przyciskającą nóż do jej gardła oraz okropny, zalatujący piwem oddech na swej twarzy.

      – O nie, kochana – powiedział. – Nawet nie przedstawiliśmy się jeszcze.

      Scarlet zaczęła walczyć, ale mężczyzna był zbyt silny, a jego szczecina podrapała jej policzek, kiedy otarł się twarzą o jej twarz.

      Wkrótce pojawiła się przed nią pozostała trójka. Scarlet krzyknęła, walcząc nadaremnie. Potem poczuła, jak ich ohydne dłonie przesunęły się w dół jej brzucha. Jedna z nich sięgnęła jej do pasa.

СКАЧАТЬ