Naznaczona . Морган Райс
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Naznaczona - Морган Райс страница 3

СКАЧАТЬ spytał kolejny policjant. – Albo pobiec za nią?

      – Pan nie rozumie – powiedziała Caitlin, starając się nadać temu jakiś sens. – Nie uciekła tak po prostu; ona wyskoczyła. To wyglądało tak samo… jakbym widziała jelenia. Nie bylibyśmy w stanie jej złapać, nawet gdybyśmy spróbowali.

      Policjant spojrzał sceptycznie na swoich kolegów.

      – Twierdzi pani, że z tych wszystkich dorosłych ludzi ani jeden nie mógł choć spróbować jej złapać? Kim ona jest? Jakąś olimpijską sprinterką? – zadrwił ze sceptycyzmem.

      – Piła dziś pani? – spytał inny policjant.

      – Posłuchajcie – warknął Caleb, podchodząc bliżej. – Moja żona nie zmyśla tego. Ja również to widziałem. Wszyscy to widzieliśmy: jej brat i jego żona również. Cała nasza czwórka. Sądzi pan, że wszyscy mieliśmy zwidy?

      Policjant podniósł dłoń.

      – Nie trzeba od razu się denerwować. Jesteśmy w tej samej drużynie. Ale proszę spojrzeć na to z naszej strony: mówicie, że wasz dzieciak biega szybciej od jelenia. Oczywiście, to nie ma sensu. Może wszyscy odczuwacie wstrząs po bójce. Czasami nie wszystko jest takie, na jakie wygląda. Mówię tylko, że to wszystko nie trzyma się kupy.

      Policjant wymienił sceptyczne spojrzenie ze swoim kolegą, który podszedł do nich.

      – Jak już mówiłem, nasze patrole wyruszyły na poszukiwania waszej córki. W dziewięciu przypadkach na dziesięć, młodociani uciekinierzy pojawiają się z powrotem w domu. Lub u jednego z przyjaciół. Najlepszą radą, jakiej mogę państwu udzielić, jest powrót do domu i nieruszanie się z niego ani na chwilę. Założę się, że to wszystko, co tu zaszło, wynikło z jej chęci nagięcia zasad, wejścia do knajpy dla dorosłych i napicia się, ale potem sytuacja wymknęła się spod kontroli. Może spotkała w knajpie jakiegoś faceta. Kiedy państwo przyszli, prawdopodobnie ulotniła się, bo była zażenowana. Wracajcie do domu. Założę się, że tam na was czeka. – konkludował funkcjonariusz, niejako zapinając wszystko elegancko na guzik.

      Caitlin potrząsnęła głową ogarnięta frustracją.

      – Nie rozumiecie – powiedziała. – Nie znacie mojej córki. Scarlet nie chodzi do knajp. I nie zagaduje obcych mężczyzn. Przyszła tu, ponieważ cierpiała. Przyszła tu, ponieważ nie miała gdzie pójść. Ponieważ czegoś jej brakowało. Przyszła tu, bo się przeistacza. Nie rozumiecie? Przechodzi przemianę.

      Policjanci spojrzeli na nią jak na wariatkę; Caitlin nie cierpiała tego spojrzenia.

      – Przemianę? – powtórzyli, jakby straciła rozum.

      Caitlin westchnęła, ulegając rozpaczy.

      – Jeśli jej nie znajdziecie, ludziom może stać się krzywda.

      Funkcjonariusz zmarszczył brwi.

      – Krzywda? Co pani mówi? Czy pani córka krzywdzi ludzi? Jest uzbrojona?

      Caitlin potrząsnęła głową, nie posiadając się z irytacji. Ci miejscowi gliniarze nigdy tego nie pojmą; tylko marnowała powietrze.

      – Nie jest uzbrojona. Nigdy nie skrzywdziła nawet jednej muchy. Ale jeśli wasi ludzie ją znajdą, nie będą w stanie nad nią zapanować.

      Policjanci spojrzeli po sobie, jakby wychodząc z założenia, że Caitlin jest szalona, po czym odwrócili się i wrócili do swych czynności w drugim pomieszczeniu.

      Obserwując, jak odchodzą, Caitlin odwróciła się i wyjrzała na zewnątrz przez zbite okno, w mrok.

      Scarlet, pomyślała. Gdzie jesteś? Wróć do domu, dziecko. Kocham cię. Przepraszam. Cokolwiek zrobiłam, czym cię rozgniewałam, przepraszam. Proszę, wróć do domu.

      Caitlin uświadomiła sobie, że najdziwniejsze w tym wszystkim było to, iż myśląc o Scarlet wałęsającej się gdzieś tam, samotnie w nocy, nie czuła strachu o nią.

Obawiała się za to o los innych, których jej córka spotka na swej drodze

      ROZDZIAŁ DRUGI

      Kyle siedział w tyle policyjnego auta, z rękoma spiętymi kajdankami za plecami, spoglądając na kratownicę ciasnego radiowozu i czuł się, jak jeszcze nigdy dotąd. Coś w nim ulegało zmianie, nie wiedział, co, ale wyczuwał, jak wrze. Przypominało mu czasy, kiedy zażywał heroinę, ten początkowy kop, kiedy igła dotykała skóry. To nowe odczucie było podobne do palącego żaru, który rozpierał żyły – i towarzyszyło mu uczucie nieposkromionej siły. Czuł, jak go ogarnia, czuł, jakby krew rozsadzała mu żyły. Czuł się o wiele silniejszy, niż kiedykolwiek dotąd. Ciarki przebiegły mu po skórze twarzy, czole i karku. Nagły przypływ wewnętrznej mocy był czymś, czego nie mógł zrozumieć.

      Jednak nie obchodziło go to; jak długo ta moc tkwiła w jego wnętrzu, przyjmował ją z chęcią. Spoglądał zamglonym wzrokiem na świat, który wkrótce zabarwił się na czerwono, powoli z powrotem nabierając ostrości. Za kratą dostrzegł dwóch policjantów.

      Kiedy dzwonienie w uszach zaczęło zanikać, usłyszał ich rozmowę, niewyraźną z początku.

      – Tego delikwenta czeka długa odsiadka – powiedział jeden do drugiego.

      – Ponoć dopiero co wyszedł. Jego strata.

      Policjanci roześmiali się i ich zgrzytliwy odgłos przeszył głowę Kyle’a. Radiowóz pędził po autostradzie z włączonym kogutem, a Kyle stawał się coraz bardziej świadomy swego otoczenia i uzmysłowił sobie, gdzie się znajduje. Był na tej samej Drodze 9-tej, zmierzając z powrotem w kierunku więzienia, miejsca, w którym spędził ostatnie piętnaście lat życia. Składał w całość wydarzenia z minionej nocy: knajpę… dziewczynę… miał już zabawić się nią, kiedy… coś się wydarzyło. Ta mała suka ugryzła go.

      Uświadomienie sobie tego uderzyło go niczym napływająca fala. Ugryzła go.

      Spróbował sięgnąć rękoma w górę i dotknąć szyi – dwóch śladów, które pulsowały bólem – ale coś go powstrzymało; zdał sobie sprawę, że jego ręce były skrępowane kajdankami za plecami.

      Poruszył rękoma i ze zdumieniem zauważył, że rozdzielił kajdanki bez jakiegokolwiek wysiłku. Podniósł nadgarstki ze zdziwieniem i spojrzał na nie, zszokowany własną siłą: czyżby kajdanki działały wadliwie? Spojrzał na nie, dyndające przed nim, i pomyślał: Jak mógł tego dokonać?

      Podniósł dłoń i dotknął dwóch guzów na szyi, które zapiekły, jakby ugryzienie wniknęło w jego żyły. Siedział tak, patrząc na kajdanki, i zastanawiał się: czy wampiry istnieją? Czy to możliwe?

      Wyszczerzył zęby. Nadszedł czas, by się przekonać.

      Podniósł kajdanki i zastukał nimi o znajdującą się przed nim kratownicę.

      Obydwaj policjanci odwrócili się i spojrzeli na niego; tym razem już nie było im do śmiechu; teraz wyraz ich twarzy nosił znamiona szoku. Ręce Kyle’a były wolne, zwisały z nich pęknięte kajdanki, którymi stukał w kratę, szczerząc się do nich.

      – Jasna cholera СКАЧАТЬ