Kod Leonarda da Vinci. Дэн Браун
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kod Leonarda da Vinci - Дэн Браун страница 12

Название: Kod Leonarda da Vinci

Автор: Дэн Браун

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-7508-803-8

isbn:

СКАЧАТЬ biskup odezwał się cicho:

      – Tak?

      – Sylas zlokalizował klucz sklepienia – powiedział jego rozmówca. – Jest w Paryżu. W murach kościoła Saint-Sulpice.

      Aringarosa uśmiechnął się.

      – Jesteśmy więc blisko.

      – Możemy go zdobyć natychmiast. Potrzebujemy jednak twoich wpływów, księże biskupie.

      – Oczywiście. Powiedz, co mam zrobić.

      Kiedy Aringarosa wyłączył telefon, serce biło mu jak młotem. Raz jeszcze spojrzał w pustkę, w ciemność nocy, czując się jak pyłek w lawinie wydarzeń, które zaczęły toczyć się z jego woli.

      Siedemset kilometrów dalej albinos o imieniu Sylas stał pochylony nad miednicą i ścierał sobie krew z pleców, patrząc, jak w wodzie wirują czerwone wzory. Pokrop mnie hizopem, a stanę się czysty, obmyj mnie, a nad śnieg wybieleję[1] – modlił się słowami psalmu.

      Sylas czuł radosne podniecenie – po raz pierwszy od czasów, kiedy skończyło się jego poprzednie życie. Zaskoczyło go to i podekscytowało zarazem. Przez ostatnie dziesięć lat wyznawał Drogę, oczyszczając się z grzechów… Odbudowując życie… Wymazując akty przemocy z poprzedniego życia. Dziś wieczorem to wszystko powróciło jednak jak fala. Nienawiść, którą tak bardzo chciał pogrzebać, została wezwana do apelu. Był zdziwiony tym, jak szybko wróciła przeszłość. A wraz z nią jego umiejętności. Trochę zapomniane, ale użyteczne.

      Słowo Jezusa to słowo pokoju… Nieuciekanie się do przemocy… słowo Miłości. Tego uczono Sylasa od początku i te nauki zachowywał w sercu. Lecz wrogowie Chrystusa próbują teraz zniszczyć właśnie te nauki i tę prawdę. Ci, którzy grożą Bogu siłą, będą siłą zwalczani. Niewzruszoną. Jak skała.

      Przez dwa tysiąclecia żołnierze Chrystusa bronili wiary przed tymi, którzy próbowali ją zafałszować. Dziś Sylasa wezwano do boju.

      Osuszył rany i włożył sięgający kostek habit. Prosty, uszyty z ciemnej wełny, podkreślał biel jego skóry i włosów. Zawiązał mocniej węzeł na sznurze wokół pasa, założył kaptur i pozwolił swoim czerwonym oczom podziwiać odbicie w lustrze. Kości zostały rzucone.

      Rozdział 6

      Prześlizgnąwszy się pod stalową kratą do Wielkiej Galerii, Robert Langdon miał poczucie, jakby nagle znalazł się u wylotu długiej, głębokiej doliny. Po obu stronach galerii nagie ściany wyrastały w górę na ponad dziesięć metrów i znikały gdzieś w ciemnościach. Rzednący blask czerwonych lampek rozpraszał się, pnąc ku sufitowi, a lampki rzucały nienaturalne, rudawe światło na imponującą kolekcję obrazów Leonarda da Vinci, Tycjana i Caravaggia, wiszących na umocowanych u sufitu sznurach. Martwe natury, sceny religijne i krajobrazy wisiały tuż obok portretów szlachty i mężów stanu.

      Chociaż w Wielkiej Galerii znajdowały się najsłynniejsze dzieła sztuki malarstwa włoskiego, wielu odwiedzających miało uczucie, że największe wrażenie robi na nich jej słynny parkiet. Ułożony z ukośnych dębowych klepek w zadziwiający geometryczny wzór, stwarzał efemeryczne złudzenie optyczne – złudzenie wielowymiarowej sieci. Zwiedzającym wydawało się, że płyną przez galerię po ruchomej, zmieniającej się z każdym krokiem powierzchni wody.

      Kiedy wzrok Langdona zaczął błądzić po intarsjowanej podłodze, jego oczy nagle zatrzymały się na przedmiocie leżącym kilka metrów na lewo, otoczonym ze wszystkich stron taśmą policyjną, przedmiocie, którego nie powinno tam być. Odwrócił się do Fache’a.

      – Czy tam na podłodze, to jest… Caravaggio?

      Fache skinął głową, nawet nie patrząc.

      Obraz, jak oceniał Langdon, był wart powyżej dwóch milionów dolarów, a tu walał się na podłodze jak stary plakat.

      – A cóż to płótno robi na podłodze?

      Fache spojrzał na niego niechętnie, najwyraźniej nieporuszony tym faktem.

      – To jest miejsce zbrodni, panie Langdon. Niczego nie dotykaliśmy. Płótno zerwał ze ściany kustosz Luwru. Właśnie tak włączył system alarmowy.

      Langdon odwrócił się i znów spojrzał na stalową kratownicę oddzielającą korytarz od głównej sali, próbując sobie wyobrazić, co się tu wydarzyło.

      – Kustosza napadnięto w jego biurze, uciekł do Wielkiej Galerii i włączył system bezpieczeństwa, zrywając ten obraz ze ściany. Krata natychmiast opadła, odcinając tu wszelki dostęp. To jest jedyne wejście i wyjście z galerii.

      Langdon nie od razu zrozumiał.

      – To znaczy, że kustoszowi udało się uwięzić napastnika tutaj, w Wielkiej Galerii?

      Fache pokręcił głową.

      – Brama systemu alarmowego oddzieliła Saunière’a od napastnika. Zabójca był po jej drugiej stronie, w holu, i strzelił do Saunière’a przez kraty. – Fache wskazał palcem na pomarańczowe oznaczenie zwisające z jednego z prętów. – Ekipa daktyloskopijna znalazła osad po prochu i ślad wystrzału. Strzelił przez pręty. Saunière zmarł tutaj sam.

      Langdon przypomniał sobie fotografię ciała Saunière’a. Podobno zrobił to sobie sam. Wyjrzał na olbrzymi pawilon rozciągający się przed nimi.

      – Więc gdzie jest jego ciało?

      Fache poprawił spinkę do krawata w kształcie krzyżyka i ruszył do przodu.

      – Jak pan prawdopodobnie wie, Wielka Galeria jest dosyć długa.

      Jej długość, o ile Langdon dobrze pamiętał, wynosiła ponad czterysta metrów, a to mniej więcej długość trzech pomników Waszyngtona ułożonych wzdłuż jeden za drugim. Szerokość była równie zdumiewająca, mogły się w niej zmieścić bez trudu dwa pociągi pasażerskie. Pośrodku olbrzymiego pawilonu stały co kilkanaście metrów posągi i kolosalnej wielkości porcelanowe urny, służące jako gustowne oznaczenie linii środkowej, rozdzielające kierunki ruchu zwiedzających.

      Fache milczał. Stawiając energiczne kroki, maszerował prawą stroną ze wzrokiem utkwionym gdzieś przed siebie. Langdon czuł, że to profanacja, przebiegać obok tylu wybitnych dzieł sztuki, nie zatrzymując się nawet na chwilę, by na nie spojrzeć.

      Inna rzecz, że przy tym oświetleniu i tak niczego nie dałoby się zobaczyć, pomyślał.

      Stłumione karmazynowe światło przywiodło niestety wspomnienia z niedawnych przeżyć Langdona w pomieszczeniach Tajnych Archiwów Watykańskich, oświetlanych podobnie nieinwazyjnym światłem. Dziś wieczorem była to druga niepokojąca paralela z przygodą w Rzymie, która niemal nie skończyła się dla niego tragicznie. Znów przypomniał sobie Vittorię. Zniknęła z jego snów. Nie pojawiała się w nich już od miesięcy. Langdon nie mógł uwierzyć, że Rzym był zaledwie rok temu; czuł, jakby minęły całe dziesięciolecia. Inne życie. Ostatni list – a właściwie pocztówkę – otrzymał od Vittorii w grudniu. Pisała, że wybiera СКАЧАТЬ



<p>1</p>

Księga Psalmów 51,9. Cytaty z Pisma Świętego według Biblii Tysiąclecia.