Название: Przekleństwa niewinności
Автор: Jeffrey Eugenides
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Поэзия
isbn: 978-83-8110-837-9
isbn:
– To był pierwszy przypadek samobójstwa w mojej karierze. Dodatkowo to było małe dziecko. Nie można było używać typowych słów pocieszenia. Szczerze mówiąc, musiałem uzbroić się w cierpliwość.
Odwiedzili cichy cmentarz w dzielnicy palestyńskiej na West Side, ale panu Lisbonowi nie podobał się obcy dźwięk muezzina wzywającego ludzi do modlitwy, a poza tym słyszał, że tutejsi mieszkańcy wciąż jeszcze dokonywali rytualnej rzezi kozłów, i to w wannach.
– Nie tutaj – powiedział. – Nie tutaj.
Następnie pojechali na mały katolicki cmentarz, który wyglądał idealnie, aż do momentu gdy doszli na jego tyły i pan Lisbon zobaczył trzy kilometry wyrównanej ziemi, która przypomniała mu zdjęcia z Hiroszimy.
– To była dzielnica Polaków – powiedział nam pan Alton. – General Motors najęło jakieś dwadzieścia pięć tysięcy Polaczków, żeby zbudować tę ogromną fabrykę samochodów. Wyburzyli dwadzieścia cztery kwartały i skończyły się im pieniądze. Cały ten teren to były tylko gruz i chwasty. Prawda, że sprawiało to ponure wrażenie, ale tylko gdy się patrzyło za tylne ogrodzenie.
W końcu dotarli na publiczny cmentarz bezwyznaniowy, znajdujący się między dwiema autostradami, i właśnie tu odprawiono nad Cecilią Lisbon wszystkie ostatnie obrzędy pogrzebowe Kościoła katolickiego, z wyjątkiem samego pochówku. Oficjalnie śmierć Cecilii Lisbon została zapisana w kościelnym rejestrze jako „wypadek”, podobnie zresztą zrobiono rok później, po śmierci pozostałych sióstr. Gdy zapytaliśmy o to ojca Moody’ego, odpowiedział:
– Nie chcieliśmy spierać się o szczegóły. A skąd wiadomo, że się nie poślizgnęła?
Kiedy przypomnieliśmy tabletki nasenne, stryczek i pozostałe rzeczy, powiedział:
– Samobójstwo jest grzechem śmiertelnym, a to oznacza, że ważne są tu intencje. Nie możemy wiedzieć, co te dziewczyny czuły w głębi serc. Co tak naprawdę chciały zrobić.
Prawie wszyscy rodzice postanowili nie zabierać swoich dzieci na pogrzeb, pozostawiając nas w domu, abyśmy nie skalali się tą tragedią. Wszyscy opowiadali, że tak płaskiego cmentarza w życiu nie widzieli. Nie było żadnych nagrobków czy pomników, tylko zapadnięte w ziemię granitowe płyty i zniszczone przez deszcz plastikowe flagi amerykańskie albo druciane girlandy ze zwiędłymi kwiatami na grobach weteranów wojennych. Z powodu pikiety karawan miał trudności z przejechaniem przez bramę, ale gdy strajkujący dowiedzieli się, ile zmarła miała lat, rozstąpili się, a nawet opuścili swoje gniewne transparenty. Na cmentarzu wyraźnie widać było zaniedbanie spowodowane strajkiem. Wokół niektórych grobów walały się stosy śmieci. Koparka stała jak skamieniała, a jej szczęki zaciskały się na kawałku darni, jakby wezwanie do strajku nadeszło w połowie pochówku. Rodziny zmarłych starały się zastąpić pracowników nekropolii i podejmowały wzruszające próby uporządkowania miejsc ostatniego spoczynku ukochanych osób. Przez nadmierne użycie nawozu wypalono trawę na jednym z grobów, który zmienił kolor na jaskrawożółty. Z kolei przez zbytnie podlewanie zamieniono inny w bagno. Ponieważ wodę trzeba było przynosić ręcznie (system zraszania został celowo uszkodzony), od grobu do grobu biegł szlak głębokich odcisków stóp, jakby zmarli spacerowali po nocy.
Trawa nie była koszona już od prawie siedmiu tygodni i żałobnicy stali w niej po kostki, gdy wynoszono trumnę. W związku z niską śmiertelnością nastolatków zakłady pogrzebowe prawie nie robiły trumien na ten średni rozmiar. Produkowały niewielką liczbę trumien dziecięcych, tylko trochę większych niż pojemniki na chleb. Następnym rozmiarem był tak zwany pełny wymiar, dużo większy, niż było to potrzebne Cecilii. Gdy otworzono trumnę w domu pogrzebowym, wszyscy zobaczyli tylko atłasową poduszkę i pomarszczone obicie wieka. Pani Turner powiedziała:
– Przez moment myślałam, że trumna jest pusta.
Ale już po chwili z tła wyłoniła się postać Cecilii, jak figura pojawiająca się na rysunku przedstawiającym złudzenie optyczne, tworząc jedynie niewyraźny obraz, ponieważ ważyła tylko trzydzieści dziewięć kilogramów, a jej blada skóra i włosy wtapiały się w biały atłas. Nie była ubrana w suknię ślubną, którą pani Lisbon wyrzuciła, ale w beżową sukienkę z koronkowym kołnierzykiem, którą podarowała jej na gwiazdkę babcia, a której Cecilia nie chciała nosić za życia. Odsłonięta przez wieko część trumny ukazywała nie tylko jej twarz i ramiona, ale również dłonie z obgryzionymi paznokciami, szorstkie łokcie, bliźniacze kanty bioder, a nawet kolana.
Obok katafalku przeszła tylko rodzina. Najpierw dziewczęta, wszystkie otępiałe i z tak beznamiętnym wyrazem twarzy, że później wszyscy mówili, że już po ich twarzach powinni się byli domyślić.
– To było tak, jakby do niej mrugały – powiedziała pani Carruthers. – Powinny były ryczeć, a co one robiły? Podchodziły do trumny, zerkały do środka i odchodziły. Jak mogliśmy tego nie zauważyć?
Curt Van Osdol, jedyne dziecko obecne w domu pogrzebowym, powiedział, że gdybyśmy tam byli i mogli to zobaczyć, odważyłby się ją pomacać, na oczach księdza i wszystkich zgromadzonych. Po przejściu dziewcząt pani Lisbon, wsparta na ramieniu męża, zrobiła dziesięć zbolałych kroków i pokiwała swoją słabą głową nad twarzą Cecilii, upudrowaną po raz pierwszy i ostatni.
– Spójrz na jej paznokcie – zdawało się panu Burtonowi, że słyszał głos pani Lisbon. – Czy nie mogli czegoś zrobić z jej paznokciami?
Na co pan Lisbon odpowiedział:
– Odrosną. Paznokcie rosną nieustannie. Kochanie, ona już nie może ich obgryzać.
Podobnie nieustannie, z tą samą nienaturalną uporczywością, rosła nasza wiedza o Cecilii po jej śmierci. Chociaż dziewczyna rzadko się odzywała i nie miała prawdziwych przyjaciół, każdy miał o niej własne, żywe wspomnienie. Niektórzy z nas przez pięć minut trzymali malutką Cecilię na rękach, gdy pani Lisbon biegła do domu po torebkę. Inni bawili się z nią w piaskownicy, bijąc się o łopatkę, albo obnażali się przed nią, schowani za morwą oplatającą parkan z siatki drucianej kończynami swojego zdeformowanego ciała. Staliśmy z nią w kolejce do szczepienia przeciw ospie wietrznej, wspólnie z nią trzymaliśmy pod językiem kostki cukru z kroplami na chorobę Heinego-Medina, uczyliśmy ją skakać przez skakankę, zapalać sztuczne ognie, wielokrotnie zakazywaliśmy jej zdzierać strupy i ostrzegaliśmy ją przed dotykaniem ustami wodotrysku z wodą pitną w parku Three Mile. Kilku z nas zakochało się w niej, ale nikt się z tym nie zdradzał, wiedząc, że Cecilia była trochę dziwna.
Opis sypialni Cecilii – w końcu uzyskany od Lucy Brock – potwierdził tę ocenę jej charakteru. Oprócz wiszącej pod sufitem ruchomej konstelacji znaków zodiaku Lucy znalazła tam całą kolekcję obdarzonych tajemną mocą ametystów, a także talię kart do tarota pod poduszką, jeszcze pachnącą jej kadzidłem i włosami. Lucy na naszą prośbę sprawdziła, czy pościel była wyprana, ale okazało się, że nie. Pokój pozostał w stanie nienaruszonym, jak dowód rzeczowy. Nadal otwarte było okno, z którego skoczyła nastolatka. W górnej szufladzie biurka Lucy znalazła siedem par majtek, wszystkie ufarbowane na czarno, a w szafie dwie pary nieskazitelnie czystych butów nad kostkę. Te wszystkie rzeczy wcale nas nie zaskoczyły. Od dawna wiedzieliśmy o czarnej bieliźnie СКАЧАТЬ