Название: Wyspa Camino
Автор: Джон Гришэм
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Крутой детектив
isbn: 978-83-8125-642-1
isbn:
Po dziesięciu latach życia w mieszkaniu był gotowy na coś okazalszego. Wpadło mu w oko kilka starych wiktoriańskich domów w historycznej części Santa Rosa i na dwa złożył nawet ofertę, ale ponieważ zaproponował za mało, obydwa zostały szybko sprzedane komuś innemu. Wspaniałe rezydencje, zbudowane na przełomie wieków przez magnatów kolejowych, spedytorów, lekarzy i polityków, były pięknie zachowane i stały przy ponadczasowych uliczkach ocienionych starymi dębami z mchem hiszpańskim. Kiedy w wieku stu trzech lat zmarła pani Marchbanks, Bruce skontaktował się z jej osiemdziesięciojednoletnią córką mieszkającą w Teksasie. Przepłacił, ale nie chciał przegrać po raz trzeci.
Rezydencję zbudował w 1890 roku pewien lekarz w prezencie dla swojej pięknej nowo poślubionej żony i od tamtej pory dom wraz z działką należał do rodziny. Stał dwie ulice na północ i trzy ulice na wschód od księgarni i był olbrzymi: miał cztery poziomy, siedemset pięćdziesiąt metrów kwadratowych powierzchni, strzelistą wieżę na południowej ścianie, wieżyczkę na północnej, szeroką werandę i okna wykuszowe, w tym wiele witrażowych. Miał także taras pomiędzy spadzistymi częściami dachu krytego gontem ułożonym w rybią łuskę. Zajmował róg małej działki ogrodzonej białym płotem i ocienionej trzema starymi dębami z mchem hiszpańskim.
Ciemne drewniane podłogi, pomalowane na jeszcze ciemniejszy kolor ściany, wytarte dywany, zakurzone obwisłe kotary, mnóstwo kominków z brązowej cegły – Bruce uznał, że w środku jest przygnębiająco. Większość mebli kupił wraz z domem i natychmiast zaczął je sprzedawać. Dywany, te w lepszym stanie, przeniósł do księgarni, przez co sprawiała wrażenie o dziesiątki lat starszej. Kotary i draperie były nic niewarte, więc je wyrzucił. Kiedy w domu zrobiło się pusto, wynajął ekipę malarzy, która przez dwa miesiące rozjaśniała wewnętrzne ściany. Następnie zatrudnił miejscowego rzemieślnika i ten przez kolejne dwa miesiące odnawiał każdy centymetr kwadratowy dębowych i sosnowych podłóg.
Bruce kupił ten dom, ponieważ wszystko w nim działało: kanalizacja, elektryczność, woda, ogrzewanie i wentylacja. Nie miał ani cierpliwości, ani ochoty na remont, po którym pewnie by splajtował. Nie miał też drygu do majsterkowania, poza tym znał lepsze sposoby spędzania wolnego czasu. Następny rok przemieszkał nad księgarnią, zastanawiając się, jak umeblować i ozdobić nabyty dom. A dom stał pusty, jasny i piękny, ponieważ zadanie przekształcenia go w coś nadającego się do zamieszkania coraz bardziej go przerażało. Ten majestatyczny przykład architektury wiktoriańskiej zupełnie nie odpowiadał jego nowoczesnym, minimalistycznym gustom. Bruce uważał, że domy z epoki, przeładowane falbankami i ozdóbkami, nie są po prostu w jego stylu.
Bo właściwie dlaczego nie mógłby mieć wielkiego, starego domu wiernego oryginałowi z zewnątrz, a wewnątrz „podrasowanego” i pełnego nowoczesnych mebli oraz dzieł sztuki? Jednak tego rodzaju melanż nie zdałby chyba egzaminu, więc Bruce wciąż był rozdarty.
Chodził tam codziennie i przystawał w każdym pokoju, niepewny i skonsternowany. Czyżby ten pusty moloch, zbyt duży i skomplikowany jak na jego nie do końca sprecyzowane gusta, stawał się jego szaleństwem, kosztownym kaprysem?
Uratowała go niejaka Noelle Bonnet, nowoorleańska antykwariuszka, która przyjechała na wyspę, by promować swoje najnowsze dzieło, album w wielkim formacie za pięćdziesiąt dolarów sztuka. Wiele miesięcy wcześniej widział katalog wydawniczy i urzekły go jej zdjęcia. Jak zwykle odrobił pracę domową i dowiedział się, że Noelle ma trzydzieści siedem lat, od urodzenia mieszka w Nowym Orleanie – choć jej matka była Francuzką – jest bezdzietną rozwódką i uznaną ekspertką od prowansalskich antyków. Miała antykwariat przy Royal Street w Dzielnicy Francuskiej i według jej biografii pół roku spędzała w południowej i południowo-zachodniej Francji, szukając starych mebli. Wydała dwie książki na ten temat i Bruce przeczytał obie.
Zrobił to z nawyku, jeśli nie z powołania. Co tydzień organizował dwa, czasem nawet trzy spotkania autorskie i przed przyjazdem pisarza czy pisarki zawsze czytał wszystkie jej lub jego dzieła. Czytał zachłannie i choć wolał powieści żyjących autorów, ludzi, których mógł poznać, wypromować, z którymi mógłby się zaprzyjaźnić i których losy mógłby śledzić, pochłaniał także biografie, poradniki, książki kucharskie i historyczne, czyli dosłownie wszystko. Przynajmniej tyle mógł zrobić. Podziwiał pisarzy i jeśli któryś zechciał poświęcić mu czas, wpaść do księgarni, zjeść z nim lunch i wypić drinka, chętnie rozmawiał z nim o jego twórczości.
Czytał do późnej nocy i często zasypiał z otwartą książką w łóżku. Jeśli czegoś nie pakował lub nie rozpakowywał, czytał także wczesnym rankiem, samotnie w księgarni, przy mocnej kawie, na długo przed otwarciem. Czytał nieustannie cały dzień i z czasem nabrał ciekawego nawyku stawania w tym samym miejscu przy oknie, tuż przy biografiach, i opierania się o naturalnej wielkości drewnianą rzeźbę wodza Indian Timucua, przy której sączył espresso, jednym okiem śledząc tekst, drugim obserwując frontowe drzwi. Witał klientów, szukał dla nich książek, gawędził z każdym, kto miał ochotę pogawędzić; kiedy ludzi było dużo, czasem pomagał w barze albo przy kasie, ale zawsze wracał do indiańskiego wodza, brał książkę i czytał dalej. Twierdził, że pochłania średnio cztery tygodniowo, i nikt w to nie wątpił. Jeśli starający się o pracę sprzedawca nie czytał co najmniej dwóch, nie miał najmniejszych szans.
Tak czy inaczej, wizyta Noelle Bonnet okazała się wielkim sukcesem, jeśli nawet nie finansowym, to ze względu na trwały wpływ, jaki wywarła na Bruce’a i Bay Books. Zauroczenie było wzajemne, intensywne i błyskawiczne. Po szybkiej, a nawet skróconej kolacji poszli do jego mieszkania na fantastyczny seks. Udając chorą, Noelle odwołała pozostałą część trasy promocyjnej i została w mieście cały tydzień. Trzeciego dnia Bruce zaprowadził ją do nowego domu i z dumą pokazał swoje trofeum. Noelle była zachwycona. Światowej klasy antykwariuszce, dekoratorce wnętrz i marszandce widok siedmiuset pięćdziesięciu metrów kwadratowych pustej powierzchni i ścian za fasadą wspaniałego wiktoriańskiego domu zaparł dech w piersi. Wędrując od pokoju do pokoju, natychmiast zaczęła snuć wizje tego, jak każdy z nich powinien być pomalowany, wytapetowany i umeblowany.
Bruce rzucił kilka skromnych propozycji – tu duży telewizor, tam stół bilardowy – lecz nie zostały przyjęte przychylnie. Artystka, której podarowano nagle bezkresne płótno, pracowała pełną parą. Następny dzień spędziła tam samotnie, mierząc, robiąc zdjęcia albo po prostu siedząc na wielkiej pustej podłodze. Natomiast on doglądał księgarni do cna zadurzony, choć odczuwał także pierwsze wstrząsy nadchodzącego koszmaru finansowego.
Nakłoniła go, żeby zrobił sobie wolny weekend, i polecieli do Nowego Orleanu. Tam oprowadziła go po swoim stylowym, choć zagraconym sklepie, gdzie wszystkie stoły, lampy, łoża z baldachimami, szezlongi, skrzynie, kufry, dywany, komody i szafy nie tylko miały bogatą historię i pochodziły z Prowansji, ale wprost doskonale pasowały do wnętrza jego nowego domu. Spacerowali po Dzielnicy Francuskiej, jadali w ulubionych bistrach Noelle, spotykali się z jej znajomymi, mnóstwo czasu spędzali w łóżku СКАЧАТЬ