Na krawędzi. Kamila Malec
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Na krawędzi - Kamila Malec страница 3

Название: Na krawędzi

Автор: Kamila Malec

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-66070-64-6

isbn:

СКАЧАТЬ choć tak naprawdę w niczym go nie przypominał. Cóż, to tylko wielka granitowa płyta z niemieckim napisem RÜBEZAHLS GRAB. Wielki napis i wielka legenda, że to właśnie pod nią znajdują się wrota do podziemnego królestwa Ducha Gór. Gdyby tylko ludzie wiedzieli ile jest w tym prawdy, nie wiem czy wtedy to miejsce byłoby tak chętnie i tłumnie odwiedzane. Powinno być raczej oznaczone tabliczką: „Miejsce, w którym legendy stają się rzeczywistością”.

      O tak, to byłby idealny napis.

      – Spodziewam się, że nie możecie mi zrobić tego Waszego domniemanego muru w głowie od razu? – stwierdziłam bardziej, niż zapytałam. Wiem, że u Nich nic nie jest łatwe i natychmiastowe. Pewnie myśleli, że zagrają na czas i zmienię decyzję. Nic bardziej mylnego.

      – Powiedzieliśmy, że jest sposób, ale nikt z Nas nie powiedział, że tego chcemy i że to zrobimy. To zbyt ryzykowne. Nie wiemy co się stanie z tobą gdy mur pęknie i twoje wspomnienia zaleją ci głowę. Musimy w jakimś stopniu podzielić twoją duszę na dwie części. A ludzka dusza to nie gumowa piłka. Jest wrażliwa i nietrwała, ale silniejsza niż możesz sobie wyobrazić.

      – Na dodatek powrócą wtedy Ogary, a wiesz jakie to niebezpieczne stworzenia. Będziesz zbyt słaba, żeby go ochronić. A kiedy twój wybranek przywita się z nimi, przepadnie w Czyśćcu raz na zawsze.

      – Chyba sobie żartujecie. Nie dam się nabrać na te Wasze gierki. Skoro jest jakiś sposób, pomóżcie mi. A ja przysięgam Wam, że jeżeli ten mur pęknie z mojej winy, pogodzę się z moim przeznaczeniem, jakiekolwiek będą tego konsekwencje. Poddam się wtedy i je poniosę. Ale nie zastraszycie mnie, wmawiając takie niestworzone historie – powiedziałam i zaczęłam przyglądać się mimice ich twarzy. Porozumiewali się bez słów, a gdy moje oczy przyzwyczaiły się wystarczająco do ciemności, mogłam i ja zrozumieć lepiej o czym rozmawiają. Wiedziałam, że już podjęli decyzję.

      – Za dwa dni będzie pełnia księżyca, przyjdź tu przed świtem, tylko wtedy możemy odprawić ten rytuał. Tylko wtedy czar zadziała. Ale pamiętaj, to kruche naczynie, a każda decyzja niesie za sobą jakieś konsekwencje. Jeśli to pęknie, nie będziemy w stanie Ci pomóc i was uratować. Uprzedzając twoje pytanie – tak, was, gdyż wtedy nie tylko ty będziesz w niebezpieczeństwie, ale również on. Od chwili przemiany będziecie jednością i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. My rezydujemy tutaj, na Ziemi i nie mieszamy się w sprawy ciemności. A kiedy mur pęknie, już nie nas będziesz potrzebować, tylko władców piekieł. To nie nasza działka i nigdy nie wchodzimy sobie w drogę. Takie mamy zasady – bez wahania stwierdził Świętowit.

      Spodziewałam się, że to On podejmie ostateczną decyzję. W końcu mówiono o nim, że jest najwyższym z Bogów. To inni go słuchali. Nikt nie odważył się nigdy mu przeciwstawić. Wiadomo, po cichu każdy gadał i był najmądrzejszy, ale powiedzieć mu prosto w oczy nikt się nie odważył. Według mnie normalni ludzie mieli z Bogami więcej wspólnego niż się spodziewali. Ile to miałam do czynienia z tymi rzekomo „normalnymi”, gadali za moimi plecami, a gdy tylko mnie zobaczyli to rozmawiali ze mną tak, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Zresztą każdy takie sytuacje miał w swoim życiu chociaż raz.

      – Decydujesz w tym momencie o życiu was obojga, nie tylko o twoim. Przemyśl to dokładnie jeszcze raz – odpowiedział Karkonosz – jakąkolwiek byś podjęła decyzję, będziemy w tym miejscu za dwa dni dokładnie o północy. Poczekamy na ciebie tylko do świtu, kiedy będziemy mogli spełnić twoje życzenie. Masz mało czasu, ale wierzę, że podejmiesz właściwą decyzję. Pamiętaj, że jeśli zrezygnujesz teraz, już nigdy nie proś nas o to, o co dziś poprosiłaś.

      Nagle mgła spowiła miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stali. Uciekli do swoich podziemi. No tak – tego można się po nich spodziewać. Za każdym razem to oni decydują, kiedy skończyć spotkanie. Cieszyłam się jednak, że to mnie pozostawili wybór. Cholera, nie wiedziałam jednak, jak poważne mogą być tego konsekwencje. Mam dwa dni na podjęcie decyzji. Czas pokaże jaką podejmę. Nie chcę narażać ukochanego na niebezpieczeństwo, ale w obecnej sytuacji już jest narażony i pilnuję go na każdym kroku. Gdyby się dowiedział, że wszędzie noszę ze sobą sól na duchy a tym bardziej, że wsypuję mu ją po ziarenku do kieszeni, uznałby mnie za stuprocentową wariatkę. Tak samo gdyby się dowiedział, że breloczek do kluczyków, który ode mnie ostatnio dostał to Klucz Salomona, a nie po prostu zwykła ozdoba. Dopiero by było.

      Odwróciłam się i pobiegłam w swoją stronę.

      Czas na sen.

      Martwić się będę od jutra.

      – Rozdział 2 –

      5 lat później

      – Sto lat! Sto lat! Niech żyje, żyje nam! A może bardziej niech żyje mi. Wszystkiego najlepszego kochanie. – Usłyszałam z ust mojego męża.

      Mój wewnętrzny zegar jeszcze się nie obudził i nie bardzo wiedziałam, gdzie jestem i co robię.

      Dłuższą chwilę zajęło mi dojście do siebie po tym, jak wyrwał mnie ze snu śpiew tego najważniejszego. Jakub pod tym względem był best of the best. Takich niespodzianek jak on, nie robił nikt. Pamiętał o każdej ważnej dla nas dacie. Urodziny, imieniny, rocznice nie były mu obce.

      Tak właśnie dziś obudził mnie śpiewem w dniu moich trzydziestych urodzin – zadowolony, z bananem na twarzy, co najmniej jakby wygrał w totka.

      Czułam, że śpiew to dopiero początek. Nie budziłby mnie skoro świt bez powodu, w dodatku wiedząc, że mamy kilka dni zasłużonego wolnego, normalni ludzie nazywają to urlopem.

      – Dziękuję kochanie – odpowiedziałam, po czym dostałam powolnego, namiętnego całusa. Patrzyłam wielkimi oczami, gdy wyciągnął zza pleców bezowy torcik w kształcie serca.

      – Wiesz, że mam słabość do słodyczy. Kocham cię najmocniej na świecie. A zaraz po tobie są takie właśnie słodkości – odpowiedziałam z uśmiechem.

      – To jeszcze nie wszystkie niespodzianki – odpowiedział – przyniosłem ci kawkę ty mój kawoszu. Mam nadzieję, że godzinka ci wystarczy na ogarnięcie się i spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy.

      – Jak to pakowanie? – zapytałam.

      – A no pakowanie. Zabieram cię kochanie w podróż i chciałbym, żebyśmy wyjechali najpóźniej około siódmej, aby obiad zjeść już w górach.

      Zerwałam się z piskiem i rzuciłam mu się na szyję. Kochamy góry prawie tak samo jak siebie. Zauroczyły nas jakieś pięć lat temu i nawet wcześniejszy mój niefortunny wypadek tego nie zmienił. Zasłabłam na szlaku. Pech chciał, że wyszłam wtedy sama na krótki spacer. Kuba przygotowywał auto, gdyż rano mieliśmy wyruszać do domu. Niestety pobyt wydłużył się o kilka dni, które spędziłam w szpitalu w Jeleniej Górze. Upadając, uderzyłam głową o konary drzew. Znaleźli mnie na tym szlaku przypadkowi przechodnie. Miałam szczęście bo było już ciemno, a im wydłużyła się droga. Gdyby nie oni, nie wiem jak by się ta moja eskapada skończyła. Ocknęłam się i podprowadzili mnie do stojącej nieopodal willi, w której wynajmowaliśmy apartament. Kuba twierdził, że nie było mnie jakieś pół godziny, ale nie byłam pewna ile tam leżałam. Pamiętam tylko, że dotarłam do tzw. Złotego Widoku, by ostatni raz podziwiać widoczne stamtąd góry i malowniczy zachód słońca. Cóż, całe szczęście, że skończyło się na kilku porządnych siniakach. Czasem miałam wrażenie jak gdyby przez ten wypadek moja pamięć СКАЧАТЬ