Shadow Raptors. Tom 1. Kurs na kolizję. Sławomir Nieściur
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Shadow Raptors. Tom 1. Kurs na kolizję - Sławomir Nieściur страница 15

Название: Shadow Raptors. Tom 1. Kurs na kolizję

Автор: Sławomir Nieściur

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Космическая фантастика

Серия:

isbn: 978-83-65661-94-4

isbn:

СКАЧАТЬ to o wiele sprytniej, bo zamiast tracić czas i tłuc się z nami na orbitę, obszedł po prostu zabezpieczenia serwerów i uzyskał dostęp do licytacji elektronicznej. Nam udało się zdobyć tylko te oto drobiazgi… – Poklepała się po kaburze.

      – Mogliście dać mi znać – powiedział Lupos z wyrzutem.

      – Nie mogliśmy, panie komandorze – zaoponował porucznik. – Pan w tym czasie przebywał na planecie.

      – Faktycznie… Cholerna inspekcja platform – przypomniał sobie komandor. – Taka okazja… – westchnął markotnie. – Taka okazja…

      Na dole szczęknęło coś raz i drugi, zaraz potem rozległ się przyprawiający o ciarki zgrzyt metalu, a następnie głośne przekleństwa i jeszcze donośniejszy śmiech. Zaniepokojony Lupos wychylił się przez barierkę.

      Jeden z dokerów klęczał obok feralnej dźwigni i trzymając się dłońmi za krocze, jęczał z bólu, obok niego leżał odłamany fragment metalu, zaś dwójka jego kompanów rechotała na całe gardło, nic sobie nie robiąc z cierpienia towarzysza. Czwarty z mężczyzn obchodził ostrożnie chwiejący się na pająkowatych kończynach automat spawalniczy. Długie, zakończone elektrodą ramię maszyny, osmalone i rozgrzane do czerwoności, zwisało bezwładnie nad rosnącą w oczach kałużą płynu hydraulicznego. Obok dymił i strzelał iskrami zerwany kabel elektryczny.

      – Proszę zaczekać, pani inżynier! – powstrzymał Lupos Sniegową, która właśnie wchodziła do windy.

      Dziewczyna wycofała się z klatki, podeszła do barierki i zaciekawiona spojrzała w dół. Dołączył do niej Moss.

      – Patałachy… – stwierdził z dezaprobatą na widok paskudnej szramy na nieskazitelnie dotychczas gładkim poszyciu okrętu, wyrytej przez odłączony zbyt szybko chwytak cumy.

      – A taki był ładny, sigiliański… – mruknął komandor. – Szkoda, naprawdę szkoda.

      – Uszkodzili kołnierz – zauważyła Sniegowa, wskazując spore wgniecenie w żebrowanej powłoce tunelu łączącego śluzę ze statkiem.

      – Cholera jasna! – Luposowi raptem przestało być do śmiechu. – To już przesada! Łączę się z kapitanatem, tak dłużej być nie może! – oświadczył podniesionym głosem, po czym sięgnął do kieszeni po komunikator. – Niech pan tam zejdzie i ogarnie ten bałagan – powiedział do Mossa nieco ciszej. – A jak się któryś z tych partaczy będzie stawiał, może pan mu dać konwencjonalnie po mordzie. – Ostatnie słowa wypowiedział już niemal szeptem.

      – Tak jest! – Oficer nałożył hełm i energicznym krokiem pomaszerował w kierunku windy, uruchamiając po drodze systemy ofensywne kombinezonu.

      Gdy platforma zniknęła pod krawędzią pomostu, Lupos odszedł na bok i uruchomił komunikator.

      – Kapitanat Doku Serwisowego, czym mogę służyć? – zaćwierkało po drugiej stronie.

      – Przyślijcie ekipę naprawczą do śluzy numer osiem – rzucił Lupos. – Natychmiast!

      – Z kim mam przyjemność? – zapytał głosik, nie tracąc rezonu.

      – Komandor Archip Lupos, dowódca krążownika „Rubież” – odrzekł, siląc się na spokój. – Wasi, pożal się Boże, fachowcy uszkodzili przed chwilą robota spawalniczego, instalację elektryczną doku, powłokę tunelu śluzy oraz poszycie zacumowanego okrętu.

      – Naprawdę? – zdumiał się głosik. – Systemy doku nie sygnalizują awarii…

      – Sugeruje pani, że mam omamy? – zapytał Lupos z niedowierzaniem.

      – Ależ oczywiście, że nie, panie komandorze. Sprawdziłam tylko odczyty…

      – Proszę teraz uważnie posłuchać, bo nie będę powtarzał! – przerwał bezceremonialnie. – Na poziomie czwartym płonie w najlepsze instalacja elektryczna, została również uszkodzona powłoka śluzy, zaś jeden z dokerów jest ranny. Sądząc po jękach, dość poważnie. Proszę w tej chwili skierować tutaj brygady naprawczą i medyczną. Zrozumiała pani?

      W komunikatorze przez kilkanaście sekund słychać było tylko króciuteńkie kliknięcia, generowane przez system dekodowania transmisji.

      – Zrozumiałam – odezwał się w końcu głosik. Już nie był radosny. – Przyjmuję zgłoszenie.

      – Dziękuję. – Lupos wyłączył komunikator i odetchnął głęboko. Swąd tlącej się izolacji dotarł już na podest, u podstawy barierki wiły się pasemka sinobłękitnego dymu. Na dole zaskrzypiały amortyzatory lądującej platformy, a po chwili do uszu komandora dobiegł podniesiony głos porucznika, wzmocniony dodatkowo przez systemy nagłaśniające kombinezonu.

      – Co tu się dzieje, do licha ciężkiego?! – huczał Moss. – Czemu, do diaska, nikt nie gasi tych kabli? Ty! – Śmiech dokerów ucichł jak ucięty nożem. – Rusz dupsko i wyłącz robota! Wy dwaj, biegiem po gaśnice! No i co się tak gapisz? Co? Co powiedziałeś? Odłóż to żelastwo, ale już!

      – Panie komandorze! – Sniegowa, która zdążyła podejść do poręczy, przywoływała Luposa gestem. Drugą ręką manipulowała nerwowo przy kaburze. – Tam zaraz poleje się krew… – jęknęła, pokazując na dół.

      – Spokojnie, pani inżynier, porucznik potrafi być przekonujący – oznajmił Lupos. – Moja szkoła – dodał z uśmiechem. Mimo to sięgnął po komunikator i przełączył urządzenie na komunikację wewnętrzną z podwładnym.

      – Nie byłabym tego taka pewna – odrzekła sceptycznie inżynier. – Ten gruby, z żelastwem w ręku, nie wygląda na przekonanego… – Wskazała krępego, brzuchatego mężczyznę, który wymachując groźnie ułamaną dźwignią, przesuwał się drobnymi kroczkami do stojącego nieruchomo Mossa. Jego szczuplejszy towarzysz rozglądał się dookoła, ewidentnie w poszukiwaniu oręża.

      – Proszę się nie obawiać, pani inżynier – odparł Lupos. – Jeszcze się taki nie urodził, co by gołymi rękami dał radę żołnierzowi w pełnym rynsztunku piechociarza. – Uśmiech na pooranej zmarszczkami twarzy komandora stał się jeszcze szerszy. – No chyba, że nasz tuningowany pułkownik Dressler – dodał ciszej.

      Wydarzenia przy śluzie raptownie nabrały tempa. Skradający się wśród gęstniejącego dymu grubas z zadziwiającą jak na swoje gabaryty szybkością skoczył nagle do przodu i trzymając oburącz sztabę, wziął szeroki zamach. Nim jednak zdążył zrobić z niej użytek, zainkasował od Mossa dwa siarczyste, zadane opancerzoną dłonią policzki. Odgłosy uderzeń zabrzmiały jak wystrzały z pistoletu kapiszonowego.

      Oszołomiony doker opadł na kolana, sztaba wypadła mu z rąk. Nawet z tej odległości widać było, że z uszu i nosa cieknie mu krew.

      – Ktoś jeszcze ma zastrzeżenia? – zapytał donośnie Moss. – Może ty? – Odwrócił się do drugiego z mężczyzn.

      Stoczniowiec pokręcił energicznie głową i z uniesionymi rękoma wycofał się w stronę stojaka z gaśnicami, z wysiłkiem wysunął z uchwytu najokazalszą butlę, po czym pociągnął ją w stronę płonącego kłębowiska СКАЧАТЬ