20 opowiadań. Антон Чехов
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу 20 opowiadań - Антон Чехов страница 3

Название: 20 opowiadań

Автор: Антон Чехов

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Сказки

Серия:

isbn: 978-83-7900-730-1

isbn:

СКАЧАТЬ usiadł pod drzewem i oddał się wspomnieniom.

      Na tamtym brzegu, gdzie teraz była łąka, stał wielki las brzozowy, a tam, na tej łysej górze na horyzoncie, ciemniał stary sosnowy bór. Po rzece sunęły barki i łodzie rybackie. A dziś… Wszędzie cicho, spokojnie, na przeciwległym brzegu stała jedna tylko brzózka piękna i wysmukła jak młoda dziewczyna. Na rzece płynie stado gęsi. Stado wielkich, białych gęsi…

      W ciągu ostatnich 50 lat Jakub nie był ani razu nad rzeką. A przecież mógł mieć kilka łodzi i barkę, mógł trudnić się rybołóstwem, sprzedawać ryby chłopom, urzędnikom i bufetowym ze stacji, mógłby krążyć od dworu do dworu, grać na skrzypcach i dorabiać trochę grosza. Mógłby hodować gęsi i sprzedawać je do Moskwy. Samego puchu byłoby za 10 rubli!…

      A tymczasem co? Same straty. Życie minęło bezużytecznie, bez żadnego celu, bez żadnej przyjemności. W przyszłość bał się po prostu spojrzeć. A przeszłość? Same troski, same zmartwienia i straty! Dlaczego to ludzie czynią zawsze nie to, co trzeba? Dlaczego zamiast pomagać sobie wzajemnie i żyć w zgodzie, utrudniają sobie wzajemnie życie. A on, Jakub Iwanow czyż nie krzywdził swojej własnej żony i biednego bezbronnego żyda?…

      W nocy przywidziało mu się jasnowłose dziecko i ryby… Później… nieboszczka Marta, podobna z profilu do ptaka, blada, nieszczęśliwa twarz Rotszylda i jakieś dziwne pyski, na wpół ludzkie, na wpół zwierzęce…

      Nazajutrz Jakub z trudem zwlókł się z łóżka i udał się do szpitala.

      Przyjął go ten sam Maksym Mikołajewicz, kazał

      zaaplikować te same proszki i te same zimne okłady na głowę. A gdy Jakub spojrzał na felczera, wyczytał z jego wzroku, że i na niego przyszedł kres…

      Jedna pociecha tylko, że jak człek umrze, to nie potrzebuje już ani jeść, ani pić, ani krzywdzić bliźnich, ani płacić podatków…

      Życie przynosi tylko same straty i troski, a śmierć – to czysty zarobek!…

      To głębokie spostrzeżenie psychologiczne wydało mu się niebywale trafne, ale bardzo smutne! Człowiek po to żyje, aby umrzeć…

      Z rezygnacją szykował się do śmierci. Żal mu tylko było skrzypiec. Skrzypiec przecież nie zabierze do trumny, a jeśli je zostawi, to może ktoś zabrać… Bo na tym świecie wszystko ginie i zawsze ginąć będzie.

      Wyszedł z izby ze skrzypcami, usiadł na progu i zaczął grać… Z pod strun wydobywały mu się żałosne, rzewne melodie. W oczach jego błysnęły wielkie łzy. Im więcej myślał o śmierci, tym rzewniej śpiewały skrzypce.

      Nagle skrzypnęła furtka. Na podwórzu ukazał się Rotszyld, a ujrzawszy Jakuba, zaczął wymachiwać rękami.

      – Zbliż się, chłopcze, nie bój się! – rzekł łagodnie Jakub.

      Patrząc z niedowierzaniem i lękiem na starego, Rotszyld zbliżył się doń niepewnym krokiem i zatrzymał się w odległości kilku kroków.

      – Niech pan mnie nie bije, panie Jakubie! Przychodzę od Mojżesza Iljicza. We środę mamy ślub… No tak! Pan Szapałow wydaje córkę za mąż. Weselisko będzie huczne, uj jakie huczne! – dodał, mrużąc lewe oko…

      – Nie mogę!… – odparł Jakub, dysząc ciężko. – Chory jestem, bracie, bardzo chory…

      To rzekłszy, znów zaczął grać.

      Rotszyld słuchał uważnie. Na twarzy jego odmalował się smutek.

      Cichym, drżącym głosem, zdołał tylko powiedzieć: „uj“ i wielkie jak groch łzy polały się na śmieszny, zniszczony chałat.

      A później, pod wieczór, Jakub leżał w izbie. Przyszedł pop, aby wyspowiadać go z grzechów. Jakub miał ich niewiele, ale wolał się wyspowiadać.

      – A skrzypce oddajcie Rotszyldowi, ojcze! – rzekł na zakończenie.

      – Dobrze, synu, bądź spokojny!

      – — – — – — – — – — – — – — —

      Dziś jeszcze w głuchej, zabitej deskami od świata mieścinie dziwią się mieszkańcy, skąd Rotszyld ma takie piękne skrzypce? Może kupił, a może dosłał w zastaw? A może ukradł?…

      Wiem tylko, że Rotszyld od dawna zarzucił flet. Gra teraz tylko na skrzypcach. A kiedy siądzie i stara się naśladować grę nieboszczyka Jakuba w godzinę przed jego śmiercią, dookoła rozlega się płacz, a sam Rotszyld przewraca oczami i szepce:

      – U-u-uj!

      I nowa ta pieśń tak podobała się w miasteczku, że kupcy zapraszają nieraz do siebie Rotszylda i po dziesięć razy każą mu grać to samo…

      Partia Winta

      Pewnej obrzydliwej nocy jesiennej Andrzej Stiepanowicz Pieriesołow wracał z teatru.

      Jechał i myślał o tym, jaki to pożytek przynosiłyby teatry, gdyby wystawiano w nich sztuki o treści moralnej. Mijając swoje biuro, przerwał rozmyślania i spojrzał w okna domu, w którym – jak mówią poeci i marynarze – „dzierżył ster“.

      Dwa okna „dyżurnego pokoju“ były jasno oświetlone.

      – Czyżby się dotąd nie uporali ze sprawozdaniem? – pomyślał Pieriesołow. – Siedzi tam aż czterech durniów i dotychczas nie skończyli! Ludzie pomyśleć gotowi, że nie daję im wypoczynku nawet w nocy. Pójdę i pośpieszę ich… Stań no, Gurij!

      Pieriesołow wysiadł z powozu i skierował się do urzędu. Brama frontowa była zamknięta, natomiast boczne wejście, mające zepsutą zasuwkę, stało tworem. Pieriesołow wszedł przez nie i po upływie minuty stanął w progu „pokoju dyżurnego“.

      Przez szparę niedomkniętych drzwi zajrzał do środka i oczom jego przedstawił się niezwykły widok. Przy stole, zawalonym arkuszami obrachunkowymi, w świetle dwóch lamp siedziało czterech urzędników i grało w karty. Skupieni, nieruchomi, z twarzami, na które abażury rzucały zielony odblask, naprowadzali myśl o gnomach z bajki, lub też – nie daj Boże – o fałszerzach pieniędzy.

      Jeszcze bardziej tajemniczą wydała się ich gra. Sądząc z zachowania się grających i terminologii karcianej, która od czasu do czasu przerywała ciszę – grali oni w winta, natomiast wszystko to, co później doszło do uszu Pieriesołowa, nie wskazywało na to, był to wint. Tego w ogóle nie można nawet nazwać grą w karty…

      Fantastyczne, dziwne, tajemnicze…

      W siedzących przy stole Pieriesołow poznał urzędników: Serafina Gwizdulina, Stiepana Kułakiewicza, Jeremiasza Niedojechowa i Iwana Pisulina.

      – W cóżeś to wyszedł, diable rogaty? – oburzył się Gwizdulin, patrząc z wściekłością na siedzącego naprzeciw niego partnera. – Czy można tak wychodzić? Miałem w ręku drugiego Dorofiejewa, Szepielewa z żoną i Stiepkę Jerłakowa, a ty СКАЧАТЬ