Świetlany mrok. Krzysztof Bonk
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Świetlany mrok - Krzysztof Bonk страница 4

Название: Świetlany mrok

Автор: Krzysztof Bonk

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-7853-439-6

isbn:

СКАЧАТЬ aby trwało nadal.

      W pierwszym pierścieniu światła, przed granicą mroku, forty strażnicze rozlokowane były wzdłuż całej granicy księstwa Aria. Co dziewiąty z nich stanowił warowną twierdzę, tworzącą pierwszą linię obrony w razie najazdu. Kegen był kapitanem jednej z tych górujących nad równinnym krajobrazem twierdz. Nosiła nazwę Blask, zbudowana została na bazie trójkąta i usytuowana na skraju północnych rubieży księstwa. Dalej w tym kierunku rozciągały się dzikie stepy.

      To właśnie stamtąd koczownicze, na wpół dzikie ludy dokonywały łupieskich najazdów na wioski i miasteczka księstwa. Ostatnio pogranicze zdominowali Artowie i coraz częściej zapuszczali się w pierwszy pierścień mroku, aby wyłonić się z niego na południu i przypuścić stamtąd niespodziewany atak. Dzięki temu manewrowi nie musieli przekraczać potężnej rzeki Doran, stanowiącej północną granicę księstwa. Z tego też powodu kapitanowie twierdz zobowiązani zostali do wysyłania patroli w mrok, by nie dać się zaskoczyć przeciwnikowi. Jako że było to śmiertelnie niebezpieczne zadanie, posyłane w ciemność drużyny składały się głównie ze skazańców, którzy podejmując się tej misji, odraczali swoje wyroki śmierci.

      Kegen stał obecnie na murach twierdzy Blask. Spoglądał w stronę mroku, który od zawsze spowijał w ciemnościach połowę tego świata. W ostatnim czasie przepadły w nim bez wieści trzy wysłane tam drużyny. Kolejna, czwarta, wciąż się nie pojawiała. Odkąd opuściła fort, minęło ponad dwadzieścia cykli snu. Nie wróżyło to niczego dobrego, a na następną dostawę skazańców Kegen nieprędko mógł liczyć. Zdawał sobie sprawę, że tracił ich stanowczo za szybko. Czasy były jednak niespokojne i nie zamierzał kosztem niedokładnego zwiadu oszczędzać ludzi, do tego i tak skazanych na śmierć. To, że wysyłane na jego odcinku drużyny nie wracały, utwierdzało go jedynie w przekonaniu, że w pobliskim mroku działo się coś, z czym należało się liczyć.

      Naraz zaskrzypiała otwierana klapa w podłodze i wyłoniła się spod niej do połowy sylwetka strażnika.

      – Melduję, kapitanie, powrót świetlistej varekai. Oczekuje w sali narad – oświadczył zbrojny.

      Kegen skinął mu głową i niezwłocznie ruszył na spotkanie. Pomyślał, że ta dziwna istota, varekai, którą przydzielono do jego twierdzy, stanowiła lepsze źródło wywiadowcze niż cała rzesza skazańców. Całej Arii Zakon Światła przydzielił zaledwie trzy varekai. On natomiast, dzięki młodszej siostrze, a teraz także księżnej, otrzymał pod swoje dowództwo jedną z nich.

      W ogóle nie powinno go tutaj być, ale skoro udowodniono mu zlecenie zabójstwa tamtego nieszczęsnego idioty, to przyjął czasowe wygnanie na to bezkresne odludzie. Dzięki temu odbędzie pokutę. Oczyści swoje szlacheckie imię, a potem powróci do prawdziwego, dworskiego życia. Lecz na razie znajdował się tu, na pograniczu, i jego duma nie pozwalała mu wodzić go przeklętym Artom za nos. Stąd rad był z powrotu varekai i ciekaw wieści od niej.

      Po pokonaniu spiralnych schodów baszty Kegen wyszedł na obszerny dziedziniec. Przemierzył go i otworzył drzwi, za którymi krótki korytarz prowadził z jednej strony do zbrojowni, a z drugiej do celu jego wizyty – sali narad.

      Była to średniej wielkości izba z rzędami krzeseł wzdłuż podłużnego stołu, na którym leżała mapa przedstawiająca pogranicze mroku i księstwa Aria. Wysilając swoje szaroniebieskie oczy, kapitan starał się dostrzec varekai. Bez powodzenia. Irytowało go to podczas każdego ich spotkania. Varekai, ni to człowiek, ni zwierzę, zrodzona podobno z czystego światła słońca, wtapiała się kolorem skóry w tło niczym kameleon.

      W pewnym momencie rozległo się ciche klekotanie. Kegen rozpoznał ten dziwny dla niego dźwięk. Spojrzał w jego kierunku i wyłowił wzrokiem niewyraźne zarysy przykucniętej, kobiecej sylwetki. Varekai patrzyła na niego jasnymi niczym światło słońca oczyma, wypełnionymi wielkimi źrenicami. Jak zwykle z jej postawy i mimiki twarzy nie dało się nic wyczytać.

      – Jestem gotowy – oznajmił jej Kegen, domyślając się, co zaraz nastąpi. Odpowiedział mu klekoczący dźwięk i kapitan ujrzał w swym umyśle obrazy. Wiedział, że te z jasną poświatą oznaczały rzeczy, które varekai widziała i które zdążyły się już wydarzyć. Te przyciemnione stanowiły prawdopodobną przyszłość.

      Na początku zobaczył w umyśle niemal nieprzenikniony mrok, a więc odległą przyszłość. Pośród ciemności zauważył obozowisko i dwie rozmawiające ze sobą postacie. W pewnej chwili jedna z nich pchnęła drugą na ziemię i zsunęła jej spodnie. Kegen z zadowoleniem czekał na kontynuację, gdy nagle obserwowana para uciekła w popłochu, a w jej miejsce ukazały się zwiastuny mroku i rzeź.

      – Dość! – wrzasnął rozkazującym tonem Kegen i spojrzał surowym wzrokiem na varekai. Nie miał ochoty na oglądanie obrazów masakrowanych ludzkich ciał. Chciał natomiast wiedzieć, i to bardzo, dlaczego i kiedy dokładnie zawita w te okolice całe stado zwiastunów mroku.

      – Co jeszcze widziałaś, pokaż! – rzucił do przykucniętej istoty.

      Znowu pojawiły się wizje spowite ciemnością. Kegen zauważył potężną postać z przewieszoną przez jego ramię, bezwładnie zwisającą kobietą. Naraz obraz stał się jasny – kapitan wkroczył w przeszłość. Zobaczył swoją brzemienną żonę w jadącym powozie. Uśmiechnął się na ten widok, po czym oblał go zimny pot. W tym momencie wizje wygasły.

      – Co to oznacza, pokaż mi! – zwrócił się nerwowo do varekai, ponieważ wiedział, że wszystko, co zaobserwował, układało się w logiczną całość. Zwiastuny mroku i pokazaną mu, niesioną kobietę musiało więc coś łączyć z jego żoną. Na dodatek po raz pierwszy przedstawiono mu odwrotną kolejność zdarzeń, zaczynając od przyszłości. Jednak więcej wizji w jego umyśle już się nie pojawiło.

      Zniecierpliwiony Kegen machnął niedbale ręką na varekai i zasiadł przy stole. Zgodnie z wierzeniami powinien okazywać tej istocie szacunek, jako niemal świętości, lecz nigdy nie był religijny. Tym, w co wierzył, była siła i władza, a skoro varekai mu podlegała, w jego oczach nie zasługiwała na to, aby traktować ją wyjątkowo.

      Tymczasem wyglądało na to, że poza najazdami Artów jego księstwo mogło stać w obliczu innego zagrożenia, tym razem znacznie poważniejszego. Pojawienie się zwiastunów mroku w liczbie, jaką mu ukazano, zapowiadało zapewne niszczycielskie zaćmienie. Dlatego maczając pióro w kałamarzu, Kegen nosił się z zamiarem napisania dwóch zawierających ostrzegawczą treść listów: do szwagra, czyli księcia Arii, i swojej drugiej, starszej siostry. Piastowała ona funkcję najwyższej kapłanki w Zakonie Światła, którego wpływy obejmowały niemal połowę świetlistej półkuli, gdzie nieustannie świeciło jasne światło słońca. Oceniwszy sytuację, Kegen doszedł do wniosku, że w razie prawdziwego zagrożenia ze strony mroku księstwo Aria nie poradzi sobie bez pomocy Zakonu.

      Kiedy skończył pisać, wrócił myślami do żony. Wciąż niepokoił go powód, dlaczego pojawiła się w wizji varekai. Z drugiej strony uspokajał się tym, że zaufany człowiek, któremu zlecił odebranie jej w zamian za okup, miał ją przywieźć do jego dworku właśnie powozem w towarzystwie dwójki strażników. Czyli dokładnie tak, jak zostało mu to przedstawione. Rozmyślanie przerwało mu gwałtowne pukanie do drzwi.

      – Wejść! – krzyknął Kegen. Do pomieszczenia wpadł strażnik i pospiesznie z siebie wyrzucił:

      – Z mroku wyłonili się Artowie, są ich setki!

СКАЧАТЬ