Zgiełk wojny. Tom 1. Kennedy Hudner
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zgiełk wojny. Tom 1 - Kennedy Hudner страница 8

Название: Zgiełk wojny. Tom 1

Автор: Kennedy Hudner

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-64030-80-2

isbn:

СКАЧАТЬ Konstrukcja trzeciej stoczni, Hyperiona, wciąż trwała, miną lata, zanim zakończą się prace. W butnym przekonaniu o swojej wyższości Wiktowie wykorzystywali Tytany do produkcji głównie myśliwców i statków handlowych, jednak ten, kto przejmie stocznie, będzie mógł wybudować więcej okrętów wojennych niż cała reszta zamieszkanych światów. Tytany umożliwiłyby ich właścicielowi stworzenie niepokonanej floty, a także zapewniłyby źródło dochodów gospodarczych z rynku sprzedaży statków cywilnych.

      Hudis uśmiechnął się ironicznie i uniósł jeden palec.

      – Po jednym dla każdego – oznajmił.

      Dreyer rozważyła propozycję, a potem odpowiedziała z uśmiechem:

      – Dobrze, sekretarzu ludowy. Cape Breton weźmie Prometeusza.

      „Dobrze to rozegrała” – uznał Hudis. Prometeusz był nowszą konstrukcją, z bardziej zaawansowanymi systemami komputerowymi wspomagającymi produkcję niż te, które umieszczono na Atlasie. Lecz w istocie rzeczy obie stocznie były bezcenne.

      – Zgoda! – przyklasnął Hudis.

      „Zawsze możemy później odebrać Prometeusza”.

      Rozdział 8

      948 rok pd.

      Dziennik osobisty Emily

      W ośrodku szkoleniowym Floty na Aberdeen

      Kolejne trzy tygodnie bez żadnego wpisu. Mogę się tylko usprawiedliwić zmęczeniem. Lata siedzącego trybu życia zupełnie mnie na to nie przygotowały! Niekiedy odnoszę wrażenie, że instruktorzy chcą nas zagonić na śmierć, a potem rzucają nas w czterodniowe ćwiczenia taktyczne, podczas których ma się szczęście, gdy się złapie trzy godziny snu. Zabawne, wszyscy rywalizują, kto wytrzyma trzydzieści godzin bez spania, jednak zmęczenie zwykle bierze górę.

      Ludzie zaczynają popełniać błędy, potykają się, zapominają o zabraniu zapasowego zasilacza do karabinu. Rośnie liczba incydentów z przypadkowym postrzeleniem swoich. Raz nawet zdarzyło się, że rekrut zasnął podczas nocnego marszu i wpadł na drzewo. Złamał sobie nos. Sierżant Kaelin wepchnął mu w nos papier toaletowy i zmusił do dalszej wędrówki.

      – Jeżeli żołnierz jest zdolny do walki, walczy – pouczył nas. – Misja jest najważniejsza.

      Gdyby jednak ludziom pozwolono się wyspać, zapewne nie wpadaliby na drzewa. Cóż, o porządnym śnie można tylko pomarzyć.

      Nauczyłam się różnych rzeczy. Codziennie sierżant wybiera spośród nas dowódcę oddziału, dowódcę plutonu albo całej kompanii. Nie ma żadnych wskazówek ani instrukcji, jak być dowódcą, tylko stwierdzenia: „Dzisiaj ty dowodzisz. Zdobądź tę pozycję” albo „Masz utrzymać tamto wzgórze”. Jak powiedziałby mój profesor statystyki, rezultaty są „wariantywne”. Najbardziej jednak interesujące jest, jak szybko uczymy się, kto jest dobry, a kto nie. Zasada pierwsza: więcej z nas ginie pod złymi dowódcami niż pod dobrymi. Zasada druga: przechwalający się, twardzi faceci zazwyczaj nie umieliby zaplanować nawet, jak wyjąć głowę z papierowej torby. Żadnych zmyłek, żadnych manewrów, żadnej psychologii, tylko zmasowana szarża na przeciwnika, co z tego, że ma torpedy, broń maszynową czy cokolwiek innego. Ogromna liczba ofiar. Czasami udaje się takim dopiąć swego, ale częściej ponoszą klęskę. A kiedy wygrywają, okazują bezwstydnie jakąś perwersyjną wręcz dumę z tego zwycięstwa okupionego tak dużymi stratami własnymi. Głupota, zwykła głupota. Niech nas Bóg broni przed takimi zwycięstwami, bo zachęcają tylko do powtarzania tej „taktyki”. Bezmyślna brawura plus brak wyobraźni równa się katastrofa.

      Co przypomina mi o Grancie Skiffingtonie, synu admirała. Wiem, że jest niegłupi i umiałby opracować porządny, sprytny plan ataku, ale nie raczy się pofatygować. Po prostu lubi walczyć i mało go obchodzi wynik starcia. Chyba równie mało go też obchodzi, czy jego ludzie zostaną ranni (a przecież to skurwysyńsko boli). Kiedyś po potyczce powiedziałam mu, że jest dupkiem, bo mnóstwo jego ludzi zginęło na darmo (nawet nie osiągnął celu). Roześmiał się i zawołał przez ramię do jednego z NZP:

      – Jak się czujesz?

      – Dobrze – odpowiedział żołnierz.

      Wtedy Skiffington pochylił się do mnie i rzucił sotto voce:

      – Zdradzę ci coś w sekrecie, Tuttle. On tak naprawdę wcale nie jest martwy. – A potem roześmiał się i odszedł.

      Opowiedziałam o tym Cookie, a ona skrzywiła się i stwierdziła, że powinnam była strzelić mu w tyłek.

      – Poczułby wtedy, jak to boli, dziewczyno. O tak, na pewno by poczuł.

      Cookie żywi wobec Skiffingtona uczucia ambiwalentne. Podziwia jego zajadłość w walce, ale nie podoba jej się duża liczba ofiar.

      – Zdobędzie wzgórze, które koniecznie trzeba przejąć, ale pewnie tylko on będzie po tym stał na własnych nogach.

      Sierżant Kaelin tylko kręci głową i raz po raz pyta Skiffingtona, czy naprawdę jest taki głupi. Oczywiście, że nie.

      Jak dotąd, sierżant ani razu nie wyznaczył mnie jeszcze na dowódcę kompanii podczas ćwiczeń taktycznych. Zaczynam się denerwować.

      Rozdział 9

      948 rok pd.

      Rekrutka

      W ośrodku szkoleniowym Floty na Aberdeen

      Przez kolejne dwa miesiące Kompania Niebieskich spędzała na poligonie sześć dni w tygodniu. Trenowano zasadzki, natarcia na wybrane cele, długie patrole w strefach bezpośredniego ostrzału i tym podobne. Codziennie instruktorzy wybierali rekrutów, aby pełnili podczas tych ćwiczeń funkcje oficerów. Emily dość szybko zorientowała się, że rekrutów stawiano przed problemem, lecz nie uczono, jak taki problem rozwiązać – to następowało dopiero podczas następnych ćwiczeń. W pierwszym tygodniu dano im kompas i mapy, a potem oddziały wysłano na długi marsz przez sześć wyznaczonych punktów kontrolnych. Wszyscy beznadziejnie zabłądzili, a w jednym przypadku zawędrowali tak daleko poza poligon, że nie natrafili na ani jednego przeciwnika. Wrócili do obozu spóźnieni, gdy skończyła im się woda i jedzenie. Byli wyczerpani. Następnego dnia odbyły się zajęcia z czytania map i orientacji w terenie. Emily słuchała z uwagą, zapamiętywała swoje błędy z poprzedniego dnia i przysięgała sobie, że choćby miała popełnić jeszcze mnóstwo pomyłek, zabłądzenie nie będzie już nigdy jedną z nich.

      Kolejnym ćwiczeniem okazały się starcia pod ostrzałem, po których wszyscy znowu uważali na lekcji o tym, jak prawidłowo celować z bull pupa. Podczas starć na poligonie większości wyczerpały się źródła zasilania, dzięki czemu nauczyli się, żeby nigdy nie zapomnieć o pobraniu zapasowych z kwatermistrzostwa. Nauczyli się też, że woda jest zbyt ciężka i noszenie trzech manierek nigdy się nie sprawdza, ale napełniać dwie należy przy każdej możliwej okazji. A przede wszystkim nauczyli się nigdy, przenigdy nie rezygnować z okazji do snu.

      Bardzo dobrze się także poznali. Dowiedzieli się, który z rekrutów nigdy nie narzeka, a który robi to zawsze, kto wrzeszczy i używa siły, kto słucha uważnie i myśli, СКАЧАТЬ