Zakochany szejk. Кейтлин Крюс
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zakochany szejk - Кейтлин Крюс страница 5

Название: Zakochany szejk

Автор: Кейтлин Крюс

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Остросюжетные любовные романы

Серия:

isbn: 978-83-276-2864-0

isbn:

СКАЧАТЬ jej dłoń na karku, lekkim uściskiem pomagając zachować równowagę. Nie zabrał ręki, gdy szli po płycie lotniska. Pochylił się, muskając ustami jej policzek. Amaya była przekonana, że doskonale wiedział, co robi; wiedział, że tym dotykiem zamienia jej ciało w ocean wrzących płomieni. Przestała oddychać.

      ‒ Ależ powtórzy się – powiedział. – I to często. Już wkrótce…

      Zadrżała, nawet nie próbując sobie tłumaczyć, że to tylko strach… Zaśmiał się, wciąż ją przytrzymując, nawet kiedy doszli do oczekującego na nich helikoptera.

      ‒ Nie wyskoczę w czasie lotu – zapewniła go.

      ‒ Nie wątpię.

      To był krótki, nierówny lot. Wznieśli się niemal pionowo na znaczną wysokość, by potem przelecieć nad łańcuchami złowrogich gór i wylądować po ich przeciwnej stronie. Amaya przyglądała się z góry kamiennym budynkom, baśniowym ogrodom, wieżyczkom i minaretom potężnego miasta, zastanawiając się, co ją tam czeka. Gdy wylądowali, Kavian ponownie chwycił ją za kark, jak niesfornego kociaka. Chciała zaprotestować, ale powstrzymała się, widząc jego triumfujący uśmiech. Kilka miesięcy temu obiecał jej, że ją tu sprowadzi, i właśnie to zrobił. Zaschło jej w gardle. Nie od pustynnego powietrza, ale na myśl o tym, których jeszcze obietnic zamierza dotrzymać pustynny książę.

      Pewnie wszystkich. Dotrzyma każdej obietnicy, którą złożył.

      Helikopter wylądował na dachu potężnego gmachu, najwyżej położonego miejsca w tej części doliny. Kiedy opuścili pojazd, Kavian mocno chwycił ją za rękę, pociągając za sobą, nie zważając na to, że narzuca zbyt szybkie tempo; musiała prawie biec. Przemierzali labirynt korytarzy, setki wijących się marmurowych schodów, sale wykładane mozaikami i pokoje z rzeźbionymi sufitami. Wnętrze pałacu dawało wrażenie otwartości, dzięki wolnym przestrzeniom i dużej ilości światła. Mijali dyskretnie przemieszczających się ludzi, zapewne służących, którym Kavian wydawał szybkie, krótkie instrukcje. Wszyscy napotkani porozumiewali się z Kavianem po arabsku. Uczyła się tego języka w dzieciństwie, mogła więc zrozumieć większość rozmów, choć bez szczegółów. Wspominali coś o północnej granicy, coś o jakiejś uroczystości. Po drodze podchodzili do Kaviana jego urzędnicy, chwilę podążali u jego boku, w skupieniu przekazując informacje, by zaraz, oddaleni ruchem władczej ręki, znów zniknąć w pałacowych zaułkach.

      Amaya patrzyła na ich twarze i coraz pełniej docierało do niej to, co uświadomiła sobie pół roku temu i czego się wówczas wystraszyła. Kavian był niepowstrzymaną siłą; brał, co chciał, nie tolerując oporu.

      Zatrzymali się wreszcie i Kavian puścił rękę wyczerpanej biegiem Amai, która pochyliła się, by zaczerpnąć powietrza. Wtedy zorientowała się, że byli sami.

      Wyglądało na to, że znajdowali się w ogromnej pieczarze oświetlonej latarniami i pochodniami umieszczonymi na kamiennych ścianach. W oddali dostrzegła rozległe podwórze skąpane w jasnym pustynnym słońcu. Zobaczyła też wypełnione wodą baseny tworzące krąg, z fontannami w kształcie kamiennych smoków i lwów.

      ‒ Gdzie jesteśmy? – zapytała, a echo odbijało jej słowa od potężnych ścian wokół.

      ‒ To są łaźnie haremu.

      Amaya zesztywniała. Harem.

      ‒ Harem składa się z wielu więcej pomieszczeń, zobaczysz sama, zajmuje całe skrzydło pałacu – tłumaczył dalej Kavian.

      ‒ Tu jest pusto, nikogo nie ma – powiedziała, zmuszając się, by się rozejrzeć wokół. Właściwie, co ją to obchodziło. Nie zależało jej na nim, więc w czym mogłaby jej przeszkadzać obecność innych. Jej ojciec był taki sam. Spędziła dzieciństwo wśród jego kobiet, z których każda była osobną przyczyną cierpienia jej matki. Pamiętała jej słowa. „Kochać takiego człowieka jak twój ojciec oznacza zrezygnować z siebie. Kiedy widzisz, jak adoruje inne, coś w tobie bezpowrotnie umiera”. Nie zdziwiłaby się, gdyby Kavian był ulepiony z tej samej gliny, co jej ojciec. ‒ Nikogo nie ma. Harem bez haremu?

      ‒ Przypomnij sobie naszą rozmowę w pałacu twojego brata.

      ‒ Nie wiem, o czym mówisz ‒ odpowiedziała, tuszując prawdę bezradnym uśmiechem, choć w rzeczywistości pamiętała każde słowo.

      ‒ Oboje wiemy, że to kłamstwo. Nauczyłaś się żyć, oszukując samą siebie. I mnie.

      ‒ A jeśli naprawdę nie pamiętam? Może tym razem nie ma tu żadnego podstępu? Nie przyszło ci do głowy, że rozmowy z tobą nie są dla mnie na tyle ważne, by je pamiętać?

      ‒ Przypomnę ci w takim razie. Powiedziałaś mi wtedy, że nie poślubisz mężczyzny z haremem, zwłaszcza że sama się w takowym urodziłaś. Obiecałem ci wtedy, że opróżnię swój. Pamiętasz już? Mam ci jeszcze opowiedzieć, co robiliśmy w momencie, gdy ci tę obietnicę składałem?

      Odwróciła wzrok, by ukryć emocje wywołane wspomnieniami.

      ‒ Pewnie nigdy nie miałeś haremu – bąknęła pod nosem. ‒ Mój brat na przykład nie ma.

      ‒ Ja też nie mam. Od sześciu miesięcy – skwitował. – Czuj się jak u siebie. Witaj w domu.

      Amaya próbowała się opanować, zrozumieć, co tak naprawdę się dzieje. Kavian zaśmiał się, widząc wyraz jej twarzy. Usiadł na kamiennej ławie i zrzucił kurtkę i koszulę, odsłaniając tors.

      Amaya przeczytała chyba wszystkie mity i późniejsze opowieści o haremach. Wiedziała, jak funkcjonują. Wiedziała, jak niewiele trzeba, by wpaść w pułapkę i pozostać w niej przez resztę życia, w służbie królów piekła. Nie, dziękuję. To nie mogło być jej przeznaczenie, nie chciała podzielić losu matki.

      Nie nadążała za nim. Bała się poruszyć. Pomyślała, że jeśli to zrobi, potężne sufity nad jej głową runą, grzebiąc ją i jej marzenia. Być może bała się czegoś jeszcze, czego nie chciała nazwać, wiedząc, gdzie się to kończy. Widziała to jako dziecko. Przeżyła to. Nieważne, jak mocno biło jej serce. Swoje wiedziała.

      ‒ Ile kobiet tu trzymałeś? ‒ zapytała, starając się, by zabrzmiało to jak dobry żart.

      ‒ Siedemnaście.

      ‒ Sie… Żartujesz, prawda? To twój nowy sposób na przekomarzanie się ze mną?

      ‒ Czy ja wyglądam na żartownisia? – spytał spokojnie, choć wydawało jej się, że w jego głosie zabrzmiał cynizm połączony ze zniecierpliwieniem.

      ‒ Trzymałeś tu siedemnaście uwięzionych kobiet? Czy ty… Czy… nocą lub kiedykolwiek… Czy ty…?

      Nie zdołała skończyć tego pytania. Było zbyt intymne, i zbyt trudne. A może bała się tego, co usłyszy w odpowiedzi.

      ‒ Czy uprawiałem z nimi seks? – dokończył za nią, mrocznym głosem. – Czy właśnie to chcesz wiedzieć, Amaya? Słowo seks nie przechodzi ci przez usta?

      ‒ Nie. Nic nie chcę wiedzieć. Nie obchodzi mnie to. Nie interesuje mnie, co robisz.

      ‒ СКАЧАТЬ