Utracony spokój. Нора Робертс
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Utracony spokój - Нора Робертс страница 5

Название: Utracony spokój

Автор: Нора Робертс

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Остросюжетные любовные романы

Серия:

isbn: 978-83-238-9935-8

isbn:

СКАЧАТЬ Jonasa nie brzmiały jak prośba. Zresztą Liz wcale nie chciała ponownie go spotkać. Nie chciała się w nic mieszać.

      – Nie mam nic więcej do powiedzenia.

      – Mój brat mieszkał w twoim domu i pracował dla ciebie.

      – Nic nie wiem – odparła podniesionym głosem i odwróciła się do okna.

      Była już zmęczona ciągłymi pytaniami i wytykaniem jej palcami na ulicy. Nie chciała, by jej życie przewróciło się do góry nogami z powodu mężczyzny, którego prawie nie znała. I denerwowała się, bo Jonas Sharpe wyglądał na mężczyznę, który bez wahania wkroczy w jej życie, jeśli uzna, że jest mu to do czegoś potrzebne.

      – Policja wciąż mnie wypytuje. Mam dość powtarzania, że tylko u mnie pracował, że widywałam go zaledwie przez parę godzin dziennie. Nie wiem, dokąd chodził wieczorami, z kim się spotykał, co robił. To nie była moja sprawa, póki zjawiał się w pracy i płacił za pokój – powiedziała i spojrzała ponownie na Jonasa. – Przykro mi z powodu twojego brata. Szczerze ci współczuję. Ale to nie jest moja sprawa.

      – Cóż, pani Palmer, w tej kwestii się nie zgadzamy – powiedział, patrząc, jak Liz zaciska dłonie i wyciągając z tego własne wnioski.

      – Panno Palmer – poprawiła go i poczekała, aż skinie głową. – Naprawdę nie mogę pomóc.

      – Nie będziesz wiedziała, jak pomóc, dopóki nie porozmawiamy.

      – W porządku, powiem inaczej. Nie zamierzam ci pomóc.

      – Czy Jerry był ci coś winien? – spytał Jonas i sięgnął po portfel.

      Liz odebrała jego zachowanie jak zniewagę. W jej zwykle smutnych i łagodnych oczach zapłonął ogień.

      – Nic nie był mi winien, ani on, ani pan, panie Sharpe. Jeśli skończył pan kawę…

      – Skończyłem. Na razie – powiedział i przyjrzał się jej uważnie.

      Tak, z pewnością nie była w typie Jerry'ego, ani nie jest w moim, pomyślał. Ale muszę poznać prawdę. Zmuszę ją do pomocy, zdecydował.

      – Dobranoc – powiedział i wyszedł z kuchni.

      Liz poczekała, aż trzasną frontowe drzwi, zamknęła oczy i potarła skronie. To nie moja sprawa, powiedziała sobie w duchu. Jednak wciąż miała przed oczami widok Jerry'ego na dnie morza. A teraz jeszcze zobaczyła, jak z powodu żalu i bólu po stracie brata twardnieje spojrzenie Jonasa.

      ROZDZIAŁ DRUGI

      Liz tylko przez chwilę rozważała możliwość wzięcia wolnego dnia. Na ten luksus pozwalała sobie zazwyczaj wtedy, gdy Faith wracała do domu na wakacje. Pomyślała, że jeśli wyśle pracowników na wycieczki z turystami, zyska trochę czasu dla siebie. Wiedziała, że do południa wszyscy nurkowie powinni być już w wodzie, więc spokojnie poświęci się inwentaryzacji i sprawdzaniu sprzętu.

      Sklep Liz „Czarny Koral” mieścił się w szarym, prostokątnym budynku. Od czasu do czasu myślała, by pomalować dom na jakiś ciekawy kolor, lecz wciąż brakowało jej na to funduszy. Część niewielkiego pomieszczenia przeznaczyła na biuro i udało jej się tam wcisnąć stare metalowe biurko i obrotowe krzesło. Resztę miejsca zajmował sprzęt do nurkowania, wiszący na specjalnych hakach, leżący na półkach i podłodze. Jej biurko mogło być stare, obdrapane i mieć dziurę w blacie, lecz sprzęt był najwyższej jakości.

      Wypożyczała i sprzedawała zestawy do nurkowania lub tylko niektóre części wyposażenia. Maski, płetwy, butle i fajki w każdej chwili były do dyspozycji klientów. Liz szybko zauważyła, że im większy wybór i możliwość kompletowania sprzętu, tym ma więcej zadowolonych klientów. Jej sklep i wypożyczalnia bazowały głównie na ekwipunku dla nurków, więc gdy na noc zamykała okno wystawowe, wieszała na okiennicy cennik oraz informację o usługach i sprzęcie, którym dysponowała.

      Gdy zakładała firmę, udało jej się zgromadzić sprzęt dla dwunastu płetwonurków. Wydała na to wszystkie pieniądze, które zarobiła i otrzymała od Marcusa, kiedy dowiedział się, że nosi pod sercem jego dziecko. Ach, jak szybko musiała wtedy wydorośleć! Teraz jednak była pewną siebie kobietą, która mogła wyekwipować od zera pięćdziesięciu płetwonurków, nie licząc tych, którzy chcieli popływać tylko z maską i fajką, zrobić podwodne zdjęcia lub zapolować pod wodą.

      Pierwszą łódź, którą kupiła, nazwała „Faith”, na cześć córeczki. Kiedy była przerażoną, samotną osiemnastolatką w ciąży, przysięgła sobie, że da dziecku wszystko to, na co zasługuje. Dziesięć lat później rozglądała się z dumą po swym sklepie i wiedziała, że dotrzymała obietnicy.

      Wyspa stała się jej azylem. Zbudowała tu od zera firmę, miała dom, była znana i szanowana. Patrząc na słoneczną, piaszczystą plażę, nie tęskniła już za Houston ani za uroczym domkiem z soczystym, zielonym trawnikiem. Przestała żałować nieukończonej edukacji i utraconych marzeń. Nie złorzeczyła też mężczyźnie, który nie chciał ani jej, ani ich poczętego dziecka. Nigdy już nie wróci do tamtego świata. Ale Faith mogłaby. Kiedyś, bez obawy, stanie przed swoimi kuzynami w jedwabnej sukni i będzie mogła swobodnie dyskutować po francusku o urokach muzyki klasycznej i rodzajach wina.

      Liz, napełniając zbiorniki tlenem, marzyła o tym, że jej córka zostanie kiedyś zaakceptowana w środowisku, które odrzuciło ją z taką łatwością. Nie chodziło jej o zemstę, a raczej o sprawiedliwość.

      – Dzieńdoberek panience.

      Liz uniosła głowę znad butli i spojrzała pod słońce, w stronę drzwi. Rozpoznała charakterystycznie okrągłą sylwetkę w czerwono-niebieskim skafandrze nurka. Mężczyzna miał pucołowatą twarz i grube cygaro w ustach.

      – O! Pan Ambuckle. Nie wiedziałam, że jest pan jeszcze na wyspie.

      – Wybrałem się na parę dni do Cancun. Ale tu nurkuje się o niebo lepiej.

      Liz z uśmiechem wyszła z ciemnego kąta, w którym stały butle i ruszyła w stronę swego najlepszego klienta. Ambuckle zjawiał się na Cozumel kilka razy w roku i zawsze wypożyczał u niej sporo sprzętu.

      – Mogłam to panu od razu powiedzieć. Obejrzał pan jakieś zabytki?

      – Żona zaciągnęła mnie do Tulum – burknął i wzniósł oczy do góry. – Wolę być dziesięć metrów pod wodą, niż cały dzień wspinać się po skałach, żeby obejrzeć jakieś ruiny. Udało mi się popływać z fajką i maską, ale w końcu człowiek nie przylatuje tu z Dallas po to, żeby się trochę pochlapać w płytkiej wodzie – powiedział ze śmiechem. – Pomyślałem, że miło byłoby ponurkować w nocy.

      – Zaraz wszystkim się zajmę – obiecała Liz i w jej poważnych zwykle oczach pojawiły się wesołe iskierki. – A jak długo pan u nas zostanie? – spytała, sprawdzając podwodną latarkę.

      – Jeszcze dwa tygodnie. Człowiek musi kiedyś odpocząć od swojego biurka.

      – Jasne СКАЧАТЬ