Przemień swój lęk. Anselm Grun
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przemień swój lęk - Anselm Grun страница 5

Название: Przemień swój lęk

Автор: Anselm Grun

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Учебная литература

Серия:

isbn: 978-83-7660-535-7

isbn:

СКАЧАТЬ sobą. To uwolni mnie od ciągłego zastanawiania się nad tym, co inni mogą sobie pomyśleć. Kto uzależnił się od takich myśli, ten nie odważy się, na przykład, zabrać głosu na forum jakiejś grupy. Blokuje go lęk przed negatywną oceną. Siedzi dosłownie jak sparaliżowany i nie postępuje tak, jak nakazuje mu jego własny, wewnętrzny głos. Potencjalny osąd ze strony innych ma dla niego tak ogromne znaczenie, że nie pozwala mu podjąć kroków, które byłyby konieczne w tej sytuacji.

      Niektórzy czują się jak sparaliżowani również wtedy, gdy mają rozpocząć zupełnie nowy etap życia. Psychologowie stwierdzili, że takie zahamowania mogą również niekiedy doprowadzić do pojawienia się objawów paraliżu fizycznego. Wtedy naprawdę nie można się podnieść. Ponieważ nie przyznajemy się do lęku przed podjęciem kolejnych kroków, ciało przejmuje cały nasz lęk i wzbrania się przed tym, by wstać. O takim przypadku paraliżu wspomina również Pismo Święte.

      W rozdziale dziewiątym swej Ewangelii św. Mateusz opowiada nam, że do Jezusa przyniesiono paralityka leżącego na łożu. „Jezus, widząc ich wiarę, rzekł do paralityka: «Ufaj synu! Odpuszczone są ci twoje grzechy»” (Mt 9,2). Jezus dostrzega ufność, jaką wykazali się niosący. Wierzą oni, że chory zostanie uleczony. On zaś dodaje sparaliżowanemu otuchy. Greckie słowo tharsei jest „słowem zachęty, które w ciężkim i beznadziejnym położeniu wzywa nas do wiary i ufności”5. Jednak początkowo Jezus nie czyni tego, czego oczekiwali od niego niosący i sam chory. Nie próbuje go uzdrowić, lecz odpuszcza mu jego grzechy. Prawdopodobnie Jezus spostrzega, że jego paraliż nie jest wyłącznie natury czysto fizycznej, lecz stanowi rezultat postawy wewnętrznej, na którą ma wpływ grzech. Grzech, jak bym go w tym miejscu zinterpretował, nie jest w pierwszym rzędzie złamaniem przykazań, lecz odrzuceniem życia. A często jest to lęk, który prowadzi do tego, że odrzucamy samych siebie, nie czynimy tego, czego się od nas oczekuje, lecz raczej leżymy i czekamy, aż inni zrobią za nas to, co konieczne. Jezus porusza zatem najpierw kwestię tej wewnętrznej postawy. Jednak nie czyni sparaliżowanemu z niej zarzutu, lecz obiecuje mu odpuszczenie win przez Boga. Akceptuje go takim, jakim jest, wraz z jego odrzuceniem życia. Może on ufać, że Bóg zaakceptuje go bezwarunkowo. To wewnętrzne doświadczenie bezwarunkowego prawa do istnienia, miłości, która należy się każdemu człowiekowi, niezależnie od tego, jaki jest, stanowi warunek uleczenia nas z paraliżu.

      Wielu terapeutów próbuje leczyć paraliżujące nas lęki stosując terapię zachowań. Z pewnością pomocne okaże się to, gdy pomimo lęku wyćwiczymy umiejętność zabierania głosu w dyskusji na forum określonej grupy. Przy tej okazji można nauczyć się odsuwać lęk na bok i, pomimo całego skrępowania, robić po prostu to, czego się boimy. Jednak uzdrawianie z lęku musi przecież rozpoczynać się dużo głębiej. Musi ono ukoić zakorzeniony głęboko w ludzkiej duszy lęk przed osądem ze strony innych ludzi. A będzie to możliwe wyłącznie wtedy, gdy uświadomimy sobie bezwarunkową miłość Boga. Odpuszczenie grzechów, które Jezus obiecuje paralitykowi, jest przecież równoznaczne z aprobatą: możesz być taki, jaki jesteś. Dobrze, że jesteś. Dopiero wtedy, gdy zaakceptujemy tę aprobatę, nasz lęk zostanie załagodzony.

      Uczeni w Piśmie, którzy obserwowali Jezusa w trakcie odpuszczania grzechów, uważali, że dopuścił się On bluźnierstwa: przecież tylko Bóg może odpuszczać grzechy. Uczeni jednak nie wyrazili głośno swoich przekonań. Jezus zaś przeniknął ich myśli i zareagował na ich poglądy, które są przecież również naszym udziałem. Jezus jest nie tylko lekarzem, który leczy chorych na ciele. On zna duszę człowieka i dlatego zwraca się najpierw ku duszy, ku wewnętrznej postawie, która często prowadzi do choroby fizycznej. Jest to postawa grzechu, odrzucenia życia. Jest to wreszcie lęk, który paraliżuje człowieka. I dopiero pokonując lęk poprzez dodanie otuchy i odpuszczenie grzechów, Jezus uzdrawia chorego również na ciele. Czyni to jednym zdaniem: „Wstań, weź swoje łoże i idź do domu!” (Mt 9,6). Dla mnie zdanie to nabrało wyjątkowego znaczenia wobec mojej własnej historii przezwyciężania lęku. Zawsze miałem ochotę się podnieść. Ale najpierw chciałem się przekonać, że jestem opanowany i wolny, że wyzbyłem się niepewności i zahamowań. Najpierw chciałem poczekać, aż zostanę uzdrowiony. Wtedy, myślałem sobie, podniosę się. Jednak Jezus mówi „Wstań!” do chorego, który wciąż jeszcze leży sparaliżowany na łożu. Ma on powstać, mimo paraliżu, słabości, zahamowań. Musi po prostu spróbować. Nie wolno mu czekać, aż pokona lęk, lecz ma podnieść się wraz ze swoim lękiem.

      Również drugi element w przypowieści o paralityku jest dla mnie istotny. Paralityk ma wziąć swoje łoże pod pachę i nosić je ze sobą. Łoże jest znakiem jego choroby, niepewności i zahamowań. Mieć ufność nie oznacza wyzbyć się zahamowań. Powinniśmy raczej „wziąć pod pachę” swoje zahamowania i niepewność, i nieść je z sobą. Nie jesteśmy już nimi przykuci do łoża. Przez długie lata złościło mnie, że niekiedy w trakcie wygłaszania wykładów zaczynałem się pocić. Stosując metody psychologiczne próbowałem wprowadzić się w taki stan, żeby to zjawisko ustało. Poprzez medytację chciałem zyskać opanowanie. Wtedy, jak mi się zdawało, potrafiłbym mówić w obecności innych ludzi nie pocąc się. Jednak im bardziej zależało mi na tym, by ukryć to, że się pocę, tym silniej się pociłem. Sytuacja poprawiła się dopiero wtedy, kiedy pogodziłem się z tym faktem i powiedziałem sobie: „Taki już jestem. Wolno mi demonstrować uczucia. Nie muszę ich wcale ukrywać”. Dopiero wtedy problem przestał istnieć. Czasem jeszcze mi się to zdarza. Jednak nie budzi już we mnie lęku. Najgorszy był lęk przed lękiem. Kiedy zaczynałem lekko się pocić, tak uporczywie o tym myślałem, że pociłem się coraz mocniej. Ponieważ teraz biorę moje pocenie „pod pachę”, tak jak łoże, i obnoszę się z nim wokół, nie przejmuję się już nim zupełnie. Dzięki temu nie pojawia się prawie nigdy. A kiedy mimo wszystko się pojawi, wtedy spoglądam na nie z czułością. Teraz okazuję uczucia. Coś mnie nurtuje. I tak ma być. Godząc się na pocenie, odebrałem mu władzę nade mną. Już mnie nie paraliżuje.

      To zdanie Jezusa pomogło mi jeszcze w jednej sytuacji. Wcześniej przed każdym kursem bardzo długo zastanawiałem się nad tym, jakie wykonam ćwiczenia, jak wszystko powiążę metodycznie w sensowną całość. Sam na siebie wywierałem presję, wmawiając sobie, że przecież muszę zadowolić innych ludzi. Często przed każdym seminarium łamałem sobie głowę, co też powinno być adekwatnym podsumowaniem wcześniej przerobionego materiału. Kosztowało mnie to wiele energii. Teraz oczywiście również rozmyślam na ten temat. Jednak nie wywieram już na siebie presji. Jeżeli przychodzą mi do głowy dwie różne możliwości, obie zabieram ze sobą do pokoju medytacji i mówię sobie: „Wstań, weź swoje łoże i idź”. Następnie robię to, co w tej chwili spontanicznie przyszło mi do głowy. I zwykle jest to właściwe rozwiązanie. Zdanie to uwolniło mnie od lęku, że wszystko należy wykonywać perfekcyjnie. Teraz po prostu wychodzę razem ze swoimi wątpliwościami, niepewnością, ze swymi zahamowaniami naprzeciw uczestnikom kursu i robię to, co podpowiada mi mój wewnętrzny głos.

      Żeby nie paraliżował mnie lęk, muszę dopuścić jego istnienie i oswoić się z nim. Paraliżujący lęk wskazuje mi fałszywe założenia stanowiące podstawę mojego życia, jak na przykład to, że nie wolno mi popełnić żadnego błędu, ponieważ w przeciwnym razie inni będą mną pogardzali. Rozszyfrowując te fałszywe założenia, jestem w stanie jednocześnie pozbawić je mocy. Przemieniam je w przyzwolenie: wolno mi popełniać błędy. Jestem wartościowy pomimo moich pomyłek. Jest to jedna z metod. Druga polega na tym, by przyznać się do tego, na ile istotny jest dla mnie osąd innych ludzi. Pragnę, by inni dobrze o mnie myśleli. Jeżeli przyznam się do tego przed samym sobą, jestem w stanie jednocześnie zrelatywizować własną tęsknotę ku temu, by cieszyć się dobrą opinią: tak, zależy mi na tym, by być dobrze ocenianym. Ale nie jestem w stanie żyć tylko tym. Moja prawdziwa wartość sięga głębiej. Nie jest ona uzależniona od wyobrażeń i opinii, СКАЧАТЬ



<p>5</p>

W. Grundmann, Das Evangelium nach Matthaus, Berlin 1986, s. 267.