Название: We dwoje
Автор: Николас Спаркс
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Поэзия
isbn: 978-83-6578-182-6
isbn:
– Będę pracowała nie tyle dla firmy, ile bezpośrednio dla dyrektora generalnego. Myślę, że facet organizuje mnóstwo konferencji prasowych i udziela wywiadów. Prowadzi wiele inwestycji na wybrzeżu, a ekolodzy są zawsze gotowi do walki. Zresztą ma świetny komitet wyborczy, coraz bardziej angażuje się w politykę i chce mieć pewność, że to, co mówi, zgadza się z linią polityczną partii.
– Kim jest ten dyrektor generalny?
Zamilkła i musnęła palcami jedną z garsonek.
– Zanim ci powiem, pamiętaj, że jeszcze nie dostałam tej pracy. I nie wiem nawet, czy ją przyjmę. Nie znam wszystkich szczegółów.
– Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć?
– Bo nie chcę, żebyś się zdenerwował.
– Niby czemu miałbym się zdenerwować?
Zaczęła chować garsonki do pokrowców.
– Bo go znasz. Prawdę mówiąc, pracowałeś nad kampaniami reklamowymi jego firmy.
Niemal natychmiast skojarzyłem fakty.
– Chyba nie chodzi o Waltera Spannermana?
– Właśnie o niego. – Wyglądała na zmieszaną.
Pamiętałem, jak facet uprzykrzał mi życie; pamiętałem też jego zamiłowanie do zatrudniania pięknych kobiet, tak więc fakt, że zainteresował się Vivian, wcale mnie nie zdziwił.
– Wiesz, że jest okropny? I jego firma też.
– Dlatego potrzebuje własnego PR-owca.
– A tobie nie będzie przeszkadzać, że pracujesz dla kogoś takiego?
– Nie wiem. Jeszcze go nie poznałam. Mam tylko nadzieję, że zrobię na nim wrażenie.
Z twoim wyglądem, z pewnością będzie zachwycony, pomyślałem.
– Ile godzin tygodniowo miałabyś pracować?
– W tym cały problem – odparła. – To praca na pełen etat. I pewnie będzie trzeba podróżować.
– Masz na myśli kilkudniowe wyjazdy?
– Zwykle tak to wygląda.
– A co z London?
– Na razie sama nic nie wiem. Później będziemy się martwić. Jeśli w ogóle będzie czym. Tymczasem spróbujmy się cieszyć? Możesz to dla mnie zrobić?
– Jasne – rzuciłem, ale mówiąc to, myślałem o Spannermanie, jego relacji z Petersem i zastanawiałem się, kim była ostatnia osoba, która poleciła Vivian na to stanowisko.
Ale przecież nie zrobiłaby mi czegoś takiego, prawda?
ROZDZIAŁ 5
Zmiany
Kiedy London miała cztery lata, pod choinką pojawił się mały rowerek na czterech kółkach. Uparłem się, żeby go kupić; pamiętam z dzieciństwa, jak w upalne letnie dni pedałowałem na swoim rowerze, goniąc za wolnością. To jasne, że większość z tych wspomnień pochodzi z okresu między ósmym a trzynastym rokiem życia, ale w miarę jak zbliżały się święta, myślałem, że nauka jazdy zajmie London jakiś rok, dwa, zanim odepniemy boczne kółka, i za kilka lat moja córka będzie jeździła tak dobrze, jak jej ojciec.
Tymczasem Vivian nie podzielała mojego entuzjazmu. Chociaż sama miała rower, jej wspomnienia z nim związane nie były aż tak radosne. Pamiętam, że w tygodniach poprzedzających Boże Narodzenie pytałem ją, czy kupiła rowerek, a ona za każdym razem mnie zbywała, twierdząc, że nie miała czasu. W końcu zaciągnąłem ją do sklepu, sam kupiłem rower i niczym jeden z pomocników Świętego Mikołaja składałem go wieczorami, gdy Vivian kładła się spać.
Nie mogłem się doczekać, aż London wsiądzie na swój rowerek, i gdy tylko zauważyła go pod choinką, podbiegła do niego, a ja pomogłem jej usiąść na siodełku. Kiedy pchana przeze mnie jeździła po pokoju, Vivian wpadła na pomysł, żeby London otworzyła inne prezenty. Jak zwykle w pierwszej chwili pomyślałem, że dostała ich za dużo: ubrania, zabawki, zestawy do malowania palcami, manekina (do przebierania) i zestaw paciorków do robienia biżuterii. Do tego niezliczone gadżety dla Barbie. Posprzątanie pokoju i wyniesienie papieru pakunkowego i wstążek zajęło mi godzinę. Tymczasem Vivian siedziała z London wśród zabawek i ubrań i dochodziło południe, gdy w końcu udało nam się wyjść na dwór.
Vivian wyszła z nami, ale miałem wrażenie, że traktowała to jako obowiązek, nie nową, ekscytującą przygodę dla London. Skrzyżowała ramiona na piersi i stała na schodach, patrząc, jak sadzam London na siodełku. Oddech London ulatywał z jej ust białymi obłoczkami, kiedy szedłem obok niej przygarbiony, trzymając kierownicę. Zachęcałem ją, żeby pedałowała, gdy jeździliśmy w tę i z powrotem, ale kwadrans później oświadczyła, że ma dość. Policzki miała różowe i pochwaliłem ją, że świetnie się spisała. Nie wiem dlaczego, ale ubzdurałem sobie, że przed końcem dnia wyjdziemy na rower jeszcze dwa, trzy razy.
Zamiast tego London do końca dnia bawiła się lalkami i ku uciesze Vivian przymierzała kolejne ubrania, następnie malowała palcami i zrobiła dwie bransoletki. Nie zniechęcałem się jednak; miałem tydzień urlopu i postawiłem sobie za cel, by choć raz dziennie zabierać ją na przejażdżkę. W kolejnych dniach, kiedy coraz lepiej radziła sobie z utrzymaniem równowagi, zacząłem puszczać kierownicę. London chichotała, gdy udawałem, że jedzie tak szybko, że nie mogę za nią nadążyć. Za każdym razem spędzaliśmy na dworze coraz więcej czasu i gdy w końcu oświadczała, że „wystarczy na dziś”, wracaliśmy do domu, trzymając się za ręce. Słuchając, jak podekscytowana zdaje Vivian relację, byłem pewien, że złapała tego samego bakcyla co ja, i upierałem się, że powinna ćwiczyć codziennie, nawet gdy będę w pracy.
Tak się jednak nie stało. Kiedy wracałem do domu – o tej porze zwykle było już ciemno, a London biegała po domu przebrana w piżamę – i pytałem ją, czy jeździła, za każdym razem mówiła, że nie. Vivian zawsze miała powód, żeby zostać w domu – a to padał deszcz, a to miały coś do załatwienia, bała się, że córka się przeziębi, albo mówiła, że London nie miała ochoty. Każdego dnia, parkując w garażu, widziałem, jak mały rowerek, który sprawiał mojej córce tyle radości, pokrywa się warstwą kurzu. Na ten widok czułem w sercu bolesne ukłucie. Najwyraźniej nie znałem swojego dziecka tak dobrze, jak mi się zdawało, a może London po prostu lubiła inne rzeczy. I choć niełatwo się do tego przyznać, czasami przychodziło mi do głowy, że to Vivian nie chciała, żeby London jeździła na rowerze, tylko dlatego, że tak bardzo mi na tym zależało.
*
Z perspektywy czasu wydaje mi się, że rzucenie przeze mnie pracy było dla mnie i mojej żony najważniejszym wydarzeniem 2015 roku. Popełniłem błąd; założenie własnej firmy uruchomiło efekt domina i sprawiło, że kolejne kostki upadały jedna po drugiej.
Kostka numer dwa przewróciła się tydzień СКАЧАТЬ