Ciężkie czasy na te czasy. Чарльз Диккенс
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ciężkie czasy na te czasy - Чарльз Диккенс страница 3

Название: Ciężkie czasy na te czasy

Автор: Чарльз Диккенс

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-270-0266-2

isbn:

СКАЧАТЬ Bardzo dobrze – ozwała się poważna osoba dziarsko uśmiechnięta, krzyżując ręce na piersiach. – Wiemy już, co jest koń. Teraz zapytam was, chłopcy i dziewczęta, czy chcielibyście okleić pokój tapetą z wyobrażeniem koni?

      Chwila milczenia. Połowa dziatwy woła: – Tak, panie! – Druga połowa, dostrzegłszy na twarzy poważnej osoby, że "tak" jest odpowiedzią nietrafną, krzyczy chórem : – Nie, panie! – jak to bywa zwykle przy takich badaniach.

      – Naturalnie, nie. Ale dlaczego?

      Znowu milczenie. Opasły, leniwy chłopak odważył się wysapać odpowiedź.

      – Chcemy mieć nie tapetowany, ale malowany pokój.

      – Musicie mieć tapetowany – zawołała poważna osoba prawie gniewnie.

      – Musicie, musicie – powtórzył Gradgrind. – Czy chcecie, czy nie chcecie. Nie macie prawa mówić: nie chcemy. Słyszysz, chłopcze?

      – Słuchajcie, wytłumaczę wam – odezwała się po nowej, ciężkiej i groźnej pauzie poważna osoba. – Wytłumaczę wam, dlaczego nie chcielibyście papierowych obić z wyobrażeniem koni. Czy kiedy zdarzyło się wam widzieć konie biegnące po ścianach w rzeczywistości – w fakcie?

      – Tak, panie! – ozwał się chór jeden.

      – Nie, panie! – wrzasnął chór drugi.

      – Naturalnie, że nie – rzekła poważna osoba rzucając oburzone spojrzenie na chór mylnie odzywający się. – Owoż nie należy wam widzieć nigdzie tego, czego nic oglądaliście w rzeczywistości; a zatem nie możecie widzieć tego, co faktycznie nie istnieje. To stanowi gust, a gust jest tylko innym nazwaniem faktu.

      Tomasz Gradgrind potakiwał.

      – Jest to nowa zasada, odkrycie niedawne, odkrycie wielkie – dodała poważna osoba. – Teraz zapytam was jeszcze: dajmy na to, że macie wysłać kobiercem pokój. Czy chcielibyście do tego użyć kobierca z wyobrażeniem kwiatów?

      Dziatwa przekonana, że "nie, panie" było zawsze trafną odpowiedzią na pytanie tej osoby – "nie, panie!" zagrzmiała prawie jednogłośnie. Mała liczba maruderów tej doświadczonej już w ogniu armii wyrwała się: "tak, panie!". Cesia była w ich liczbie.

      – Dziewczyno numer dwadzieścia – zawołała osoba uśmiechając się w spokojnym poczuciu swojej wszechwiedzy. Cesia, zarumieniona, powstała.

      – Więc chciałabyś wysłać kobiercem podłogę twego pokoju albo pokoju mężowskiego – jeślibyś była dorosła i miała męża – i to kobiercem z wyobrażeniem kwiatów? Chciałabyś? Dlaczegóż to?

      – Bo, z przeproszeniem pańskim, ja bardzo lubię kwiaty – odrzekło dziewczę.

      – Więc dlatego zamierzasz stawiać na nich stoły i krzesła i pozwolić deptać je ciężkimi butami?

      – O, prawdziwym kwiatom nie uczyniłabym żadnej przykrości, panie. Ale te aniby więdły, aniby się gniotły, z przeproszeniem pana, bo byłyby tylko wyobrażeniem tego, co piękne i miłe, a ja bym marzyła...

      – Aj, aj, aj! Ależ ty nie powinnaś marzyć! – wykrzyknęła poważna osoba, bardzo zadowolona, iż tak szczęśliwie dopięła zamierzonego celu swych badań. – W tym rzecz właśnie. Nie wolno wam marzyć – nigdy, nigdy!

      – Nie na to jesteś stworzona, Cecylio Jupe, aby podobnych dopuszczać się rzeczy – dodał solennie Tomasz Gradgrind.

      – Faktów, faktów, faktów! – zawołała osoba. – Faktów, faktów, faktów! – wtórował jej pan Gradgrind.

      – Zawsze, wszędzie, we wszystkim fakt wami rządzić i kierować powinien – mówiła osoba.

      – Mamy nadzieję, że niezadługo będziemy posiadać administrację faktu, złożoną z przedstawicieli faktu, którzy zmuszą społeczność być społecznością faktu – tylko faktu! Musicie wykreślić wyrazy: marzenie, wyobraźnia; wykreślić co do litery i na zawsze. One dla was na nic! Nie powinniście w jakimkolwiek przedmiocie użytku lub upiększenia posiadać rzeczy przeczącej faktowi. Nie wolno wam deptać po kwiatach w rzeczywistości; nie może zatem być wam dozwolone deptać po ich wyobrażeniu na kobiercu. Nie widzicie, aby innoziemne ptaki i motyle przylatywały sadowić się na waszych talerzach i naczyniach glinianych; nie wolno wam więc malować na nich ptastwa i owadów z innych krajów. Nie trafiło się wam spotkać czworonożnych zwierząt, które by przechadzały się po ścianach; nie macie prawa posiadać ich w rysunku na obiciach papierowych waszych pokoi. Powinniście zatem dla wszystkich takich celów zadowalać się cyframi w zwykłych ich kolorach i rozmaitych połączeniach; one jedne wytrzymują próbę dowodzenia. Powtarzam – to jest nowe odkrycie – wynalazek. To jest fakt! To jest g u s t.

      Dziewczę dygnęło i usiadło, przerażone przyszłością, w której fakt miał wszystko pochłonąć.

      – A teraz, jeśli pan M'Choakumchild – dodała owa osoba – zechce rozpocząć swój wstępny wykład, bardzo mi będzie przyjemnie, panie Gradgrind, spełnić pańskie żądanie i wydać sąd o jego metodzie naukowego wykładu.

      Pan Gradgrind uznał się wielce obowiązanym i zwrócił się do M'Choakumchilda:

      – Tylko na pana czekamy, panie M'Choakumchild – rzekł. Otóż pan M'Choakumchild rozpoczął swój wykład według najlepszej metody. On i jakich stu czterdziestu innych bakałarzy było utoczonych w jednej i tejże samej fabryce, według jednego i tego samego wzoru, jak to bywa z wieloma nogami stołowymi. Przeszedł on przez niezliczoną ilość różnych egzaminów i odpowiedział na całe tomy trudnych łacińskich zapytań. Ortografię, etymologię, składnię, prozodię, biografię, astronomię, geografię i powszechną historię, planimetrię, wokalną muzykę, rysunek z modelu – wszystko to umiał na palcach, spotniałych na zimno. Przebił sobie kamienistą drogę do atestatu drugiego rzędu, wydawanego przez Jaśnie Oświeconą Prywatną Radę Jej Królewskiej Mości, i uszczknął kwiat ważnych gałęzi matematyki i nauk fizycznych, jako też języków: francuskiego, niemieckiego, łacińskiego i greckiego. Wszystko wiedział o działach wodnych całego świata i znał wszystkie historie wszystkich ludów, i wszystkie nazwy wszystkich rzek i gór, i wszystkie płody, obyczaje i zwyczaje wszystkich krajów, i wszystkie ich granice, i byt ich cały na wszystkich gradusach kompasu. Ach! Nadtoś przygotowany, panie M'Choakumchild! Gdybyś był choć trochę mniej się uczył – o ile za to więcej mógłbyś nauczyć!

      Bakałarz przy swej wstępnej lekcji – podobnie jak Morgiana w Ali Babie i czterdziestu rozbójnikach – zaglądał w naczyńka przed nim ustawione, przezierał je jedno po drugim, aby się dowiedzieć co zawierają w sobie. O! powiedz kochany panie M'Choakumchild, czy pomyślałeś o tym, iż gdy z kipiącego zapasu swojej wiedzy napełniać będziesz faktami po brzegi te wszystkie naczyńka – zalejesz na śmierć wrzątkiem wyglądającego z nich rabusia – wyobraźnię – lub najmniej zadławisz ją i skoślawisz?

      ROZDZIAŁ III. DZIURA

      ROZDZIAŁ III

      DZIURA

      Pan Gradgrind kroczył ku domowi ze szkoły niezwykle СКАЧАТЬ