Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8 - Remigiusz Mróz страница 12

Название: Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8

Автор: Remigiusz Mróz

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Классические детективы

Серия: Joanna Chyłka

isbn: 978-83-7976-030-5

isbn:

СКАЧАТЬ zostawienie Berbeki i Kowalskiego.

      Kordian odchrząknął, a uwaga przełożonego natychmiast skupiła się na nim.

      – Właściwie prokuratura prowadziła wtedy śledztwo – zauważył Oryński. – O ile mnie pamięć nie myli, chciano oskarżyć jego i Małka o nieudzielenie pomocy, a nawet nieumyślne spowodowanie śmierci.

      Chyłka skinęła głową.

      – Postępowanie umorzono – dodała.

      – I co w związku z tym? – odbąknął Żelazny. – Raz, że teraz do tego nie dojdzie, a dwa, że co to dało? W oczach opinii publicznej i tak wyszło, jak wyszło. A teraz będzie jeszcze gorzej, nie rozumiesz?

      Joanna wzruszyła ramionami.

      – Oskarżają ją o zabójstwo. Umyślne – dodał Artur. – To, co się działo po Broad Peaku, będzie tylko namiastką tego, co stanie się teraz.

      – Wybronimy ją.

      – Jak?

      – Nie wiem. Jeszcze nawet z nią nie rozmawiałam.

      Imienny partner wyglądał, jakby miał się zakrztusić własną śliną.

      – Szkoda – odparł. – Może po krótkiej pogawędce powiedziałaby ci, dlaczego zamiast wracać do kraju, próbowała uciec do Tybetu. I może przejrzałabyś na oczy.

      – Na wzrok nie narzekam – zauważyła Joanna, rozsiadając się jeszcze wygodniej. – Choć kiedy Zordon zapomina się przy słuchaniu nowego singla Taco Hemingwaya i zaczyna się gibać, nawet bym chciała.

      – Nie gibię się.

      Chyłka przewróciła oczami, a potem na powrót skupiła wzrok na Żelaznym.

      – Od czasu do czasu gestykuluje nawet w rytm muzyki – mruknęła.

      – Nazywamy to rapowaniem.

      – No właśnie – odparła z bólem w głosie, nie odrywając spojrzenia od Artura. – Wyobrażasz sobie, co przechodzę na co dzień?

      – A co ja mam powiedzieć?

      – Masz dziękować Bogu, że zesłał ci takie błogosławieństwo jak ja.

      – O tak. Szczególnie kiedy nastawiasz budzik pół godziny przed czasem tylko po to, żeby mieć satysfakcję z kilkukrotnego wciskania drzemki – odparował Kordian.

      – Przynajmniej nie żłopię porannej kawy, jakby ktoś podpiął mi grdykę do wzmacniacza.

      – Piję całkiem normalnie. Ty za to masz dziwną manię wyłączania światła w lodówce.

      – To nie żadna mania, tylko roztropność – zaprotestowała Joanna i ciężko westchnęła. – W głowie mi się nie mieści, że w dwudziestym pierwszym wieku, kiedy wszystko podobno jest smart, nikt nie wpadł na to, żeby nocą ta pieprzona iluminacja była słabsza. Nie, zamiast tego otwierasz drzwiczki i czujesz się, jakby Bóg właśnie stworzył świat.

      Oryński mruknął pod nosem.

      – Szkoda, że takiej roztropności nie wykazujesz przy ładowaniu zmywarki. Przez twoje braki w znajomości zasad Tetrisa za każdym razem…

      – Talak, talak, talak – ucięła.

      Żelazny patrzył na nich jak na dwójkę uciekinierów z zamkniętego ośrodka dla psychicznie chorych. Kordian uśmiechnął się pod nosem, a potem wymierzył palcem w Chyłkę.

      – Myśli, że to coś zmieni – rzucił do Artura.

      – Co takiego, do cholery?

      – Talak – włączyła się Joanna. – W prawie islamu to formułka, po której między kobietą a mężczyzną dochodzi do rozwodu. Wystarczy, że facet trzykrotnie wypowie to słowo i po sprawie.

      – U nas to jednak nie działa – dodał Kordian. – Wiem, bo sprawdzałem.

      Żelazny odsunął krzesło, jakby potrzebował nabrać nieco dystansu, by nie zarazić się chorobą psychiczną, na którą cierpieli jego współpracownicy.

      – Możecie drwić sobie do woli i zachowywać się jak para szczeniaków, ale…

      Artur urwał, kiedy zza pazuchy jego marynarki dobiegł dzwonek telefonu. Zaklął, a potem sięgnął do kieszeni. Kiedy spojrzał na wyświetlacz, na jego czole pojawiła się głęboka bruzda.

      Uniósł rękę do rozmówców, przywodząc na myśl policjanta wstrzymującego ruch, a potem odebrał.

      – Tak? – spytał.

      Podniósł się szybko, poszedł do okna i stanął tyłem do prawników.

      – Mnie też miło ciebie słyszeć – powiedział. – Choć nie spodziewałem się, że… Aha. Oczywiście. Tak, jak najbardziej.

      Przez chwilę wyrzucał z siebie półsłówka, siląc się na uprzejmy ton, co świadczyło o tym, że po drugiej stronie linii ma wyjątkowo zamożnego klienta kancelarii.

      Chyłka wstała, uznając, że najwyższa pora opuścić gabinet, ale Żelazny natychmiast odwrócił się i powstrzymał ją ruchem ręki.

      – Czekaj, są tutaj – rzucił do słuchawki. – Chcesz z nimi rozmawiać?

      Najwyraźniej odpowiedź była przecząca, bo Artur znów odwrócił się do okna i przez moment kontynuował, mamrocząc pod nosem. Kiedy skończył, Oryński miał wrażenie, że zmitrężyli stanowczo zbyt wiele czasu.

      Mimo że oboje odgrywali swoje role dość dobrze i udawało im się utrzymać lekki ton, w rzeczywistości stawali się coraz bardziej przytłoczeni ciężarem tego, co działo się z małą Darią. Znajdowała się w rękach porywacza przynajmniej przez kilkanaście godzin, a w tym czasie mogło dojść właściwie do wszystkiego.

      W końcu Artur odłożył telefon, a potem oparł się plecami o szybę.

      – Co tu się, kurwa, dzieje? – spytał.

      Na twarzy Joanny pojawił się zamyślony wyraz.

      – Przed momentem wylewaliśmy z Zordonem swoje związkowe żale, więc… sama nie wiem. Ty mi powiedz, to jakaś forma terapii?

      – Wystarczy tego.

      – Też tak sądzę, ale sam widzisz, że talak nie działa.

      Żelazny schował telefon do marynarki.

      – Dzwonił Awit Szlezyngier – oznajmił. – I zapytał, czy przelew już do nas doszedł.

      Chyłka i Oryński wymienili się nierozumiejącymi spojrzeniami.

      – Podobno ustaliliście, że to on pokryje rachunek СКАЧАТЬ