Название: Zerwa
Автор: Remigiusz Mróz
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Крутой детектив
Серия: Komisarz Forst
isbn: 978-83-8075-483-6
isbn:
– Breaking Bad ?
Dominika zmarszczyła czoło.
– Jason Hurt, fan serialu ze stanu Waszyngton, rozpuścił ciało swojej ofiary w kwasie siarkowym – wyjaśnił Wiktor.
Wadryś-Hansen wciąż milczała, kiwając się na boki wraz z maszyną.
– Naprawdę ze wszystkich seriali oglądałaś tylko Downton Abbey?
– To jedna teoria.
– A jaka jest druga?
– Taka, że na żywo naoglądałam się za dużo rozpuszczanych w wannach zwłok, by jeszcze chcieć przyglądać się, jak ktoś robi to na ekranie. Nawet jeśli tym kimś jest Bryan Cranston.
Forst uśmiechnął się półgębkiem.
– W tym wypadku ci to nie grozi – rzekł. – Nie licząc kilku brakujących centymetrów naskórka, ciało z pewnością jest nietknięte.
Dominika musiała przyznać mu rację. Przypuszczała, że nie ruszył go nawet żaden z techników i policjantów, bo wszyscy czekali, aż ona zjawi się na miejscu. Ich cierpliwość z pewnością była na wyczerpaniu, a wierzchołek Rysów musiał być już oblężony przez ludzi chcących rozpocząć czynności na miejscu zdarzenia. Piloci zdawali się mieć tego świadomość, bo gnali jak na złamanie karku.
A przynajmniej takie wrażenie odnosiła prokurator, słysząc niemal przedagonalne wycie silnika. Maszyna nie wzbudzała jej zaufania, ale z pewnością można było na niej polegać bardziej niż na Kaniach, którymi do niedawna dysponowała Komenda Wojewódzka Policji w Krakowie.
Przez moment Dominika zastanawiała się nad tym, jak cały korowód techników, policjantów i śledczych dostał się o poranku na najwyższy szczyt w polskich Tatrach. Na przelot nie mogli liczyć, zostawała im wspinaczka po skałach, jeszcze mokrych i śliskich od osiadającej mgły.
Kiedy policyjny Sokół minął Czarny Staw pod Rysami, spodziewała się zobaczyć na szczycie liczną grupę zniecierpliwionych i przemoczonych osób. Tymczasem nie dostrzegła żywej duszy.
Na Rysach nikogo nie było. Nikogo oprócz ułożonej na słupku granicznym ofiary.
– Co to ma znaczyć? – rzucił Forst, odpinając pas. – Gdzie oni wszyscy są?
Wadryś-Hansen nie odpowiedziała, a helikopter obniżył lot, podchodząc powoli do lądowania na Buli pod Rysami.
3
Odpiąwszy rzepy ortezy, Forst odrzucił ją na bok, a potem wyszedł ze śmigłowca. Nie miał zamiaru tracić czasu, a unieruchomiony staw kolanowy znacznie wydłużyłby wejście na szczyt.
Dominika opuściła pokład tuż po nim, zabierając ze sobą usztywniacz.
– Załatwisz to kolano – powiedziała, idąc za nim.
– Będę uważał.
– W jaki sposób?
– Opracuję go po drodze – odparł Wiktor, kierując się w stronę Kotła pod Rysami.
– To pięćset metrów w górę, Forst.
– Dam radę.
– Posłuchaj…
– Od grzędy na szczyt praktycznie cały czas jest żelastwo. Będę się podciągać.
Obawiał się, że będzie oponowała jeszcze przez jakiś czas, ale najwyraźniej poznała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że na nic się to nie zda. Wiktor zdawał sobie sprawę, co ryzykuje. W tej chwili uszkodzenie więzadła nie było poważne, ale po wejściu na szczyt raczej nie będzie mógł powiedzieć tego samego. Ostatecznie mogło to skończyć się operacją, ale w tej chwili była to perspektywa na tyle odległa, że Forst nie miał zamiaru jej rozważać.
Śmigłowiec mógłby wprawdzie opuścić ich na szczyt, ale wiatr wciąż się wzmagał, teraz porywy osiągały już ponad dziewięćdziesiąt kilometrów na godzinę i nie było sensu ryzykować.
Po drodze, zmagając się z zacinającym deszczem, Dominika próbowała dodzwonić się do Osicy. Komendant jednak albo miał wyłączony telefon, albo znajdował się w miejscu, gdzie góry zakłócały działanie sieci.
Wadryś-Hansen i Forst powoli wspinali się zakosami w kierunku szczytu. Otaczała ich sceneria wysokogórska, roślinność na tej wysokości ustępowała miejsca skalistemu krajobrazowi. W ocienionych okolicach Buli leżały płaty śniegu, a deszcz zelżał – lekka mżawka sprawiała jednak, że okoliczne szczyty robiły upiorne wrażenie. Strome urwiska i strzeliste wierzchołki, jak znajdujący się po prawej Żabi Koń, przypominały Forstowi o tym, jak wiele przeżył w górach – i jak niewiele brakowało, by te nie pozwoliły mu wrócić.
Po kamiennych chodnikach, gruzowiskach, głazach i skalnych półkach weszli na grań w niecałą godzinę. Wiktor uznał to za dobry wynik, biorąc pod uwagę warunki pogodowe i jego ograniczenia.
Na półce skalnej, od której w normalnych okolicznościach o tej porze zaczynałyby się kolejki przed końcowym podejściem po łańcuchach, obydwoje słyszeli już podniesione głosy dochodzące z góry. Nie ulegało wątpliwości, że w jakiś sposób pojawiła się tam spora grupa osób.
A tym, który mówił najgłośniej, był niedawno powołany komendant rejonowy policji z Zakopanego.
Ledwo Wiktor pokonał ostatni odcinek i znalazł się na szczycie, Edmund Osica wbił w niego pełne zdziwienia spojrzenie.
– Forst, do kurwy nędzy…
– Dzień dobry, panie inspektorze. Mnie również miło pana widzieć.
Edmund rozejrzał się i rozłożył bezradnie ręce.
– Tylko ciebie w tym całym cyrku brakowało – rzucił. – Na litość boską, powinieneś być w szpitalu.
– Wypuścili mnie, kiedy zorientowali się, że Dominika za mnie ręczy.
Osica skinął zdawkowo prokurator i zakaszlał chrapliwie. Wymierzył palcem w grupę mężczyzn stojących kawałek dalej, pogrążonych w rozmowie z paroma innymi osobami. Na szczycie panowała atmosfera wyraźnego napięcia i Wiktor odniósł wrażenie, że zebrani skupiają się bardziej na słownych utarczkach między sobą niż na zajęciu się pierwszymi czynnościami śledczymi.
Sprzęt techników kryminalistyki wciąż był nierozpakowany, nad ciałem nie rozstawiono namiotu, właściwie wszystko wskazywało na to, że nikt mu się jeszcze nawet nie przyjrzał.
– Co tu się dzieje? – zapytała Wadryś-Hansen.
– Bryndza – burknął Osica. – Zupełna bryndza.
Dominika zmarszczyła czoło, przypatrując się СКАЧАТЬ