Zerwa. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zerwa - Remigiusz Mróz страница 27

Название: Zerwa

Автор: Remigiusz Mróz

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия: Komisarz Forst

isbn: 978-83-8075-483-6

isbn:

СКАЧАТЬ reportera się poruszały, ale dźwięk znikł. Dopiero po chwili zebrani zorientowali się, że to Osica wyciszył telewizor. Komendant odsunął krzesło przy stole konferencyjnym, jakby ważyło tonę. Potem opadł na nie ciężko i schował twarz w dłoniach.

      – Panie inspektorze – odezwała się Dominika. – Wysłaliśmy tam kogoś?

      Edmund trwał w bezruchu.

      – Panie inspektorze!

      Opuścił ręce i posłał Wadryś-Hansen krótkie spojrzenie, po czym na dłużej zawiesił wzrok na Forście. Skinął głową i jeszcze przez moment się nie odzywał. Potem kaszlnął cicho.

      – Posłałem tam wszystkie patrole – powiedział Osica. – Wszystkich, którzy szukali tego skurwiela…

      Forst znów głęboko się zaciągnął. Pomyślał o morfinie, której niewielki zapas zabrał ze szpitala. Wydawała się jednak zupełnie niewystarczającym środkiem, by poradzić sobie z przygniatającym poczuciem winy.

      – Najbliższa grupa była na Kondratowej, przepytywali ludzi w schronisku… Byli jednymi z pierwszych na miejscu zdarzenia.

      Pozostali zebrani usiedli przy stole. Wszyscy nagle zaczęli unikać obrazu na płaskim telewizorze, jakby choć przelotne zerknięcie miało urealnić to, co się stało. Osica przesunął paczkę chesterfieldów na środek stołu, a kiedy każdy się poczęstował, potrząsnął nią, zgniótł i wrzucił do kosza.

      – Kontaktowali się z panem? – odezwał się Wiktor.

      – Tuż przed naszą rozmową.

      Forst czekał, aż dawny przełożony powie więcej. Komendant wciąż jednak zbierał myśli. I nie on jeden.

      – Co mówili? – zabrała głos Dominika, rozglądając się za popielniczką.

      – Nie chce pani wiedzieć.

      – To prawda – przyznała. – Ale dowiem się prędzej czy później.

      – Wątpię.

      – Słucham?

      – Nie prowadzi już pani tej sprawy – odparł cicho, niemal współczująco Osica. – Warszawa już kogoś wysłała.

      Wadryś-Hansen w pierwszej chwili chciała zaoponować, ale w porę się zmitygowała. Nie musieli rozwijać tematu, by wiedziała, dlaczego w prokuraturze generalnej zapadła taka decyzja.

      Było dwóch winnych w tej sprawie. Bestia z Giewontu, wciąż znajdująca się gdzieś w górach. I były oficer policji, siedzący w tej sali konferencyjnej. A z tym drugim Dominika była stanowczo za blisko związana, przynajmniej z punktu widzenia jej przełożonych.

      – Z pewnością postawią na jakiegoś zaufanego człowieka ministra sprawiedliwości – dodał Edmund. – My w tym czasie musimy…

      – To absurd, panie inspektorze – przerwał mu Forst. – Nie będziemy czekać na urzędnika z Warszawy, kiedy liczy się każda chwila. Trzeba natychmiast skoordynować akcję ze Słowakami i…

      – Jaką akcję, na litość boską?

      – Zamknięcia wszystkich szlaków, wszystkich przejść. Całych Tatr, jeśli będzie taka potrzeba.

      – To nierealne, Forst.

      Gdyby to on siedział w gabinecie gospodarza przy Alejach Ujazdowskich, postawiłby w stan najwyższej gotowości nie tylko wszystkie służby, ale także wojsko. Wysłałby każdego żołnierza do Zakopanego, obwarowałby całe miasto jak twierdzę, a potem…

      Urwał tok myśli, uświadamiając sobie, że przemawia przez niego poczucie winy. To on doprowadził do tego wszystkiego. To on zignorował ostrzeżenie na Rysach i naiwnie zakładał, że zdąży zapobiec kolejnym zdarzeniom.

      – Warszawscy śledczy będą prowadzić śledztwo – podjął Edmund. – My skupimy się na pierwszej ofierze. Dowiemy się, co oznacza moneta, kim jest ten mężczyzna, w jaki sposób zginął i kiedy. I być może dzięki temu…

      – Zabrniemy w ślepą uliczkę – dopowiedziała Wadryś-Hansen. – Tak samo jak poprzednio, panie inspektorze. Wie pan doskonale, że osoba, którą ścigamy, nie pozostawia po sobie śladów.

      Prawda była nieco inna. Bestia zostawiała ślady, ale tylko te, które miały wyprowadzić przeciwnika w pole.

      Osica rozwiązał krawat mocnym szarpnięciem, rozpiął górny guzik koszuli i rozmasował kark. Spojrzał kontrolnie na telewizor, zapewne tylko po to, by upewnić się, że liczba ofiar nie wzrosła.

      – Więc zakładamy już na pewno, że to Gjord Hansen – mruknął.

      Jako że nie było to pytanie, nikt nie odpowiedział. Edmund zaklął cicho.

      – Jak ta gnida przeżyła? – zapytał, patrząc na Forsta. – To był upadek z kilkuset metrów, prawda?

      – Nie wiem.

      – Jak to nie wiesz, do cholery?

      – Nie pamięta pan, co się wtedy działo? Zawierucha z uchodźcami w Kościelisku była niczym w porównaniu do tej w górach. Nie widziałem, gdzie Hansen się zatrzymał.

      Wypowiedzenie tego nazwiska na głos sprawiło, że Wiktor poczuł się nieswojo. Nie powinien tego robić, mógł odnosić się do niego po imieniu. I po prawdzie nie powinien musieć w ogóle przypominać Osicy o ekstremalnych warunkach, jakie wówczas panowały.

      Nie sposób było ustalić, czy Bestia przeżyła. Ani gdzie szukać ciała, gdy śniegi stopniały.

      – Przynajmniej tę sytuację mamy jasną – odezwał się Edmund. – A teraz przejdźmy do…

      Urwał, kiedy rozległ się fabryczny dzwonek jego telefonu. Wyrwał go z kieszeni, jakby palił mu skórę, i natychmiast odebrał. Od razu stało się jasne, że dzwonią funkcjonariusze, którzy jako pierwsi dotarli na zbocza Giewontu.

      Zebrani w sali konferencyjnej z nerwowością wyczekiwali tego, co policjanci przekazywali komendantowi.

      Edmund sprawiał wrażenie, jakby nie dowierzał. Kiedy w końcu odłożył komórkę na blat, spojrzał na nią jak na obcy element pochodzący z innego świata. Powiódł wzrokiem po zgromadzonych.

      – Znaleźli jeszcze jedno ciało.

      – Jeszcze jedno? – odezwała się siedząca obok policjantka. – Przecież nie ustalili jeszcze liczby ofiar.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив СКАЧАТЬ