Название: Behawiorysta
Автор: Remigiusz Mróz
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Триллеры
Серия: Mroczna strona
isbn: 978-83-8075-180-4
isbn:
– Doskonale zdajesz sobie z tego sprawę – ciągnął Gerard. – Zamachowiec nie działa sam. Musisz się dowiedzieć, kto za tym stoi.
Myśli kołatały jej się bez ładu w głowie. Wiedziała, że Edling ma rację, ale to nie ona podejmowała tutaj decyzje. Jeszcze nie. Na razie sprawa znajdowała się w kompetencjach policji.
– Jeśli mamy działać, trzeba zrobić to natychmiast – dodał Gerard.
– Co proponujesz?
– Telefon do komendanta wojewódzkiego.
Beata rozejrzała się nerwowo. Komendant był na miejscu, ale przy takiej liczbie osób w mundurach trudno było go wypatrzyć. Tymczasem funkcjonariusz, z którym rozmawiali, oddalił się wraz z całą resztą.
Przeniosła wzrok na grupę AT. Ci ludzie nie będą zadawać porywaczowi pytań ani prosić o podporządkowanie się ich instrukcjom. Krzykną, by rzucił broń i padł na ziemię, a kiedy tego nie zrobi, zaczną strzelać. Wszystkie odpowiedzi przepadną razem z jego życiem.
Na co on liczył? Jeśli było tak, jak twierdził Edling, to nie tyle dopuszczał taki finał, ile był nań przygotowany. Zachowywał się jak jeden z samobójców wysyłanych do Europy przez ISIS, choć w przeciwieństwie do nich jego pobudki zdawały się znacznie mniej efemeryczne.
Kierowało nim coś konkretnego. Coś, co będzie trwało.
– Czas ucieka – ponaglił ją Gerard.
– I co ja na to poradzę? – zapytała, wciąż się rozglądając.
W końcu oderwał od niej wzrok i zacisnął usta. Gdyby nie znała go lepiej, uznałaby, że klnie w duchu co niemiara. Wiedziała jednak, że nawet w myślach nie skalałby języka.
– Zadzwoń do niego – polecił.
Władczy ton zadziałał na nią jak płachta na byka. Miała ochotę odparować, że nie ma już nad nią żadnej władzy, ale w porę ugryzła się w język. Zdawała sobie sprawę, że dawny przełożony ma rację. Zamachowiec nie działa sam, być może nie jest nawet mózgiem operacji, lecz jedynie wykonawcą czyjejś woli.
Gerard spojrzał z niepokojem w kierunku grupy szturmowej.
– Teraz albo nigdy – rzucił.
– Niech cię cholera…
Oddała laptopa Edlingowi, wyciągnęła telefon, a potem wybrała numer komendanta. Nabrała tchu, przygotowując naprędce formułkę, którą postara się go przekonać, by jak najszybciej wstrzymał akcję.
Linia była jednak zajęta.
Nagle jeden z antyterrorystów uniósł otwartą dłoń. Nie trzeba było znać się na kinezyce, by wiedzieć, co to oznacza.
Przez moment nie rozumiała, dlaczego dowódca kazał pozostałym się zatrzymać. Wystarczyło jednak, że spojrzała na ekran laptopa, a wszystko stało się jasne. Zamachowiec stał przed kamerą, patrząc prosto w obiektyw.
– Grupa interwencyjna już się zbliża – powiedział z zadowoleniem. – Już puka do mych drzwi.
Gerard nerwowo się rozejrzał i zmarszczył czoło, jakby wśród anonimowego tłumu starał się rozpoznać konkretną osobę.
– Ma kogoś na zewnątrz – zauważył.
Drejer skinęła głową. Któryś z gapiów od początku musiał współdziałać z tym człowiekiem, kontrolując to, co dzieje się poza murami przedszkola. Oczywiście. Wszystko było zbyt starannie przygotowane, by zdawać się na przypadek. Porywacz musiał trzymać rękę na pulsie.
– Wygląda na to, że pozostały mi dwie możliwości – odezwał się zamachowiec. – Wysadzić się w powietrze razem z wszystkimi zgromadzonymi albo się poddać.
Edling i Beata spojrzeli na siebie z niepokojem.
– Pozostawiłbym decyzję wam, ale obawiam się, że wybralibyście tę pierwszą możliwość – dodał z przekorą. – Znam waszą naturę.
Zaraz potem zdarzyło się coś, czego Drejer się nie spodziewała.
Mężczyzna uniósł pistolet, wcisnął kciukiem zatrzask magazynka i go wyjął. Przykląkł na jedno kolano przed kamerą, po czym umieścił broń na podłodze. Potem położył się, zakładając ręce za głowę. Mimo że nie było widać jego twarzy, Drejer była przekonana, że się uśmiecha.
Jego ruchy były spokojne, niemal wytrenowane. Wykonywał je z pewną gracją, przywodząc na myśl aktora na deskach teatru, który po raz setny odgrywa swoją rolę w tym samym spektaklu.
Antyterroryści nie zamierzali tracić czasu. Wyważyli drzwi i popędzili w kierunku pomieszczenia, w którym mężczyzna przetrzymywał zakładników. Jeden z funkcjonariuszy natychmiast obrócił kamerę w stronę ściany. Słychać było tylko krzyki i płacz. Nie rozległ się ani jeden strzał.
Na zewnątrz zapanował rwetes. Publiczność starała się podejść bliżej, ale lokalni stróże prawa tym razem sprawdzili się wzorowo, nie przepuszczając ani jednej osoby.
Po chwili zabójca w szczelnym kordonie został wyprowadzony na zewnątrz i wrzucony do nissana pathfindera. Beata nie widziała jego twarzy, antyterroryści prowadzili go zgiętego wpół. Miał kajdanki i z pewnością usłyszał już zwyczajową litanię o powodzie zatrzymania i przysługujących mu prawach. Sąd będzie miał czterdzieści osiem godzin, by wydać postanowienie o tymczasowym aresztowaniu, ale Drejer była pewna, że sędzia załatwi to znacznie szybciej.
– Od teraz to twój problem – odezwał się Gerard.
Beata zignorowała uwagę, patrząc na wejście do przedszkola. Do środka wkroczyła grupa policjantów, a tuż za nimi kilka kobiet w cywilnych ubraniach. Nie zazdrościła im. To, co tam zastaną, będzie chodziło za nimi do końca życia.
Odwróciła się i odprowadziła wzrokiem odjeżdżającego z piskiem opon nissana.
– To nie będzie łatwe – powiedziała.
– Bynajmniej.
– Szczególnie biorąc pod uwagę opanowanie tego człowieka.
Edling wyprostował się i skrzyżował ręce na piersiach. Niegdyś przebąknął, że wbrew pozorom nie zawsze należy traktować to jako postawę zamkniętą. Luźniejsze założenie rąk sugeruje gotowość do wysłuchania rozmówcy, usunięcia się w cień. Mocniej zaciśnięte ręce mogą zaś świadczyć o tym, że osoba czeka na możliwość wypowiedzenia się.
Właściwie było to wszystko, co Beata zapamiętała z nauk Gerarda. Cała reszta rozmyła się w jej pamięci, ustępując miejsca znacznie ważniejszym rzeczom, takim jak przepisy Kodeksu postępowania karnego, wytyczne sztuki kryminalistycznej СКАЧАТЬ